Rozdział XXIV

193 23 7
                                    

Poczułem, że coś delikatnie szczypie mnie w ucho. Obudziłem się nagle przerażony, ale uspokoiłem się, kiedy zobaczyłem, co mnie szczypało. Nade mną z zatroskaną miną stała Samantha. Widocznie obudziła się wcześniej, bo miała już usztywnioną łapę. Światło księżyca prześwitywało jasno przez szczelinę w skale, lecz stawało się powoli coraz bledzsze. Nastawał poranek co oznaczało, że leżę tu już dość długo.
- Co się stało, Seth?
Spojrzałem na wilczycę i przypomniałem sobie, o czym muszę jej powiedzieć. Na samą myśl przeszły mnie ciarki.
- Jak twoja łapa? - zapytałem, leniwie się przyciągając. Chciałem grać luzaka, żeby zbytnio jej nie nastraszyć.
- Dobrze. Nie zmieniaj tematu. - zaskoczył mnie jej chłodny i ostry ton głosu. Kiedy spojrzałem w jej zimne oczy, dostrzegłem troskę i odrobinę zmartwienia. - Powtarzam jeszcze raz. Co. Się. Stało.
Wiedziałem, że nie uwierzy w moją grę. Spojrzałem prosto w jej oczy.
- Gdzie jest Misell? To bardzo ważne, a ja nie chcę się powtarzać. Poza tym lepiej, żebyście oboje razem to usłyszeli.
W chwili, kiedy skończyłem zdanie, w jaskini pojawił się Misell.
- Co się dzieje? Czy coś mnie ominęło? - zapytał zdezorientowany.
- Nie, jeszcze nie. Seth właśnie ma powiedzieć, co mu się stało.
Spojrzeli na mnie wyczekująco. Zaczerpnąłem głęboko powietrza.
- Dzicy są blisko. Widziałem ich, wchodzących do jakiegoś tunelu w kanonie granicznym.
Opowiedziałem im szybko cały mój sen. Misell widocznie się zmartwił. Wyglądał teraz dużo starzej. Po skończonej historii podszedł do połaci mchu i położył się na niej, mrucząc nerwowo pod nosem:
- To się dzieje za szybko, stanowczo za szybko.
Przetarł pysk łapą, a później spojrzał na nas. W jego spojrzeniu widziałem nie panikę, lecz całkowite skupienie.
- Musimy mu powiedzieć. Musimy powiedzieć Kertowi o Dzikich. Wątpię, żeby nic o tym nie wiedział, ale i tak musimy podzielić się z nim wszystkim, co wiemy. Sami nie damy sobie z nimi rady.
A, więc pewnie o to kłócili się kilka dni temu pomyślałem, ale to nieistotne.
- Seth. Musisz wrócić do swojej watahy i natychmiast przekazać ojcu wszystko co wiesz o Dzikich: gdzie są, ilu ich jest, kiedy tu przyjdą. - Potaknąłem. - Samantha niech pójdzie z tobą. Pomoże Ci w razie gdyby Kert... yhm... Źle to przyjął. Wiemy przecież, że lepiej nie denerwować Alfy, zwłaszcza takiej jak Kert.
Znów potaknąłem. Misell przywołał do siebie Samathę. Usłyszałem, hak mówił jej instrukcje.
- W razie ataku pomóż Sethowi. Broń go jak samej siebie.
Miałem wrażenie, że drugie zdanie było zbędne. Samantha broniłaby mnie tak jak ja ją. Wilczyca kiwnęła łbem na potwierdzenie i podeszła do mnie, gotowa do odejścia.
- Przygotujcie się na wojnę - powiedział Misell. Kiedy wychodziliśmy, Misell zawołał jeszcze:
- Seth!
Odwróciłem się i spojrzałem na starego wilka, leżącego teraz na posłaniu z mchu i oświetlonego blaskiem blednącego już księżyca.
- Uważaj na siebie.
Spojrzałem w jego oczy. To zamglone zdawało się promienieć ciepłym, złotym blaskiem. W obydwu zaś dostrzegłem coś, czego nie widziałem od lat - ojcowską troskę. Ten wilk był dla mnie bardziej ojcowski w ciągu tych kilku miesięcy, niż mój ojciec w ciągu ostatnich kilku lat. Skinąłem głową, chcąc odejść. Nie mogłem jednak. Odwróciłem się nagle, podbiegłem do Misella i wtuliłem łeb w jego futro.
- Będę. Mentorze.
Poczułem, jak Misell uśmiecha się wzruszony. Chwilę później po jego pysku spłynęła pojedyncza łza.
- Niech Nyehl ma cię w opiece.
Odsunąłem się od Misella, z zamiarem odejścia. Kiedy odwróciłem się jednak w stronę wyjścia, Misell szczeknął na odchodne:
- Jestem z Ciebie dumny, Seth. Jestem dumny z was obydwojga.
Podbiegłem do Samanthy, gdzie szybkim truchtem zaglebiliśmy się w tunel, by po chwili wyjść nad mały wodospad. Staliśmy chwilę, rozkoszując się przyjemnym chłodem poranka. Wokół nas szumiały drzewa, co jakiś czas ćwierkały ptaki. Ciszę przerwała Samantha.
- Musimy już iść. Nie możemy tam przecież przyjść zziajani.
Ruszyła lekkim, skocznym można by powiedzieć, truchtem, jednak w jej głosie dostrzegłem nutkę strachu. Podbiegłem do niej, i kiedy słońce weszło na niebo, byliśmy w krzakach okalających główny plac.
Poszliśmy w stronę Skały. Kiedy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, przystanąłem.
- Samantha - zwróciłem się do białej wilczycy, oglądającej z nostalgią bawiące się szczenięta. Na dźwięk swojego imienia od razu na mnie spojrzała. - Zostań tutaj. W razie potrzeby biegnij po Misella. Wiem, że mówił, żebyś mi pomogła, ale we trójkę na pewno zdziałamy więcej.
Samantha kiwnęła głową, powracając do obserwacji szczeniąt bawiących się na placu. Zacząłem przedzierać się przez krzaki, by dostać się do miejsca, w którym najczęściej przebywał mój ojciec.
- Zaczekaj!
Odwróciłem się. Prawie na równi ze mną stanęła Samantha. Spojrzałem jej w oczy, chwile temu chłodne i ostre niczym zimowy mróz, teraz pełne strachu i zmartwienia.
- Uważaj na siebie. Proszę.
Zmiękłem. Na spotkanie z Kertem przyjąłem dumną, pewną siebie pozę. Teraz jednak, kiedy patrzyłem na Samathę stojąca obok mnie, mówiąca do mnie z matczyną troska, poczułem, jak cała wcześniej przygotowana postawa topi się jak śnieg.
- Będę. Obiecuję... Santhi.
Samantha podeszła do mnie i polizała mnie delikatnie w policzek. Czy to przypadkiem było coś w rodzaju buziaka? Nie, gest czułości, owszem, ale inny.
- Będę czekać w pogotowiu. - powiedziała i cicho zniknęła między liśćmi.
Stałem chwilę otepiały, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stała wilczyca. Dopiero wyjątkowo silny podmuch wiatru otrząsnął mnie z szoku. Przypomniałem sobie, co miałem zrobić. Nabrałem głęboko powietrza i poszedłem w kierunku legowiska ojca.

***

- Seth! Dawno cię nie widziałem! Gdzie byłeś?
Miałem rację. Kert istotnie był na legowisku Alfy, udając teraz stęsknionego tatusia. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Też się stęskniłem. Byłem po prostu n treningach.
- Jak się podoba?
- Może być. Ale nie przyszedłem po to, by zdać sprawozdanie z treningu.
Wyraz uciechy na pysku Kerta zniknął powoli.
- Co się stało, synu?
Nadszedł ten moment. Nadszedł moment, kiedy nareszcie skończę z kłamstwami, kiedy podzielę się wszystkim z ojcem.
- Ojcze... Dzicy wrócili. Są blisko i w przeciągu kilku dni prawdopodobnie zaatakują watahę. Przez chwilę panowała absolutna cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać, wiatr się zatrzymał. Milczenie ojca odebrałem jako sygnał do mówienia. Zacząłem mu opowiadać o wszystkim: począwszy od momentu spotkania Misella w lesie, przez ucieknie z treningów, na ostatnim śnie skończywszy. W czasie kiedy ja opowiadałem przez pysk Alfy przewijały się różne uczucia: zdziwienie, zaskoczenie, strach, wściekłość.
- Mam nadzieję, że mi wierzysz. - zakończyłem. Kamień spadł mi z serca. Teraz tylko czekać na reakcję. Mimo, iż wiedziałem, jak szybko mój ojciec potrafi się wściec, łudziłem się, że tym razem mnie zrozumie.
Myliłem się.
- Wierzę Ci - powiedział. Odetchnąłem. - Lecz dlaczego tak długo kłamałeś? Dlaczego nie powiedziałeś mi na początku? Teraz, kiedy jesteśmy na skraju wielkiej wojny nie mamy za wiele do zrobienia! - ostatnie zdanie praktycznie wykrzyczał. Zniosłem to. Przewidziałem taką opcję.
- Może gdybym częściej widział własnego ojca, miałbym do niego więcej zaufania.
- Przecież rozumiesz, jestem zajęty...
- Czym!? Czym jesteś tak bardzo zajęty!? Gdzie znikasz, prawie za każdym razem, kiedy cię widzę? Czy naprawdę masz za mało czasu, by zamienić te kilka zdań z własnym synem!?
Kert obnażył lekko kły, z jego gardła wydobyło się głuche warknięcie.
- Nie twoja sprawa.
- Nie moja to czyja!? - teraz ja również obnażyłem kły i zawarczałem. Przyjąłem pozycję, by móc w każdej chwili skoczyć i zaatakować. Krew huczała mi w uszach. Kert również zgarbił się do skoku, warcząc coraz głębiej i głośniej. W chwili, gdy miał się na mnie rzucić, usłyszałem znajomy głos:
- Stój! Kert, proszę, nie!
Mój ojciec natychmiast nastawił uszu i spojrzał w stronę dźwięku. Pomiędzy krzakami stał Misell, za nim stała groźnie wyglądająca Samantha. Mój ojciec otworzył z zaskoczenia pysk.
- Misell? Czy to na prawdę ty?
Na pysku Misella pojawił się uśmiech.
- To ja, Kreciku.
Mój ojciec również się uśmiechnął. Nagle oba wilki podbiegły do siebie i zaczęły się radośnie lizać.
- Chwila, to wy się znacie!?
_______________________________________
WRÓCIŁAM!!!! Teskniliście, mordki? Ja się stęskniłam piekielnie za Wami i moimi wilkami.
Skąd oni się znają!? Dobra, może to i jakaś sztuczka, ale... Krecik? Nie no, tego by nikt nie zmyślił.
Jak możecie zauważyć, książka nieubłaganie zmierza ku końcowi. Niedługo nasze wilki staną do walki z Dzikimi. I co z tego wyniknie? Nwm. A raczej nie powiem, bo ja wiem co się stanie. Sam-... UGH! Zrobiłabym wam wielki spoiler. A tego chyba nie chcecie?
Rutynowe DZIĘKI za te wysokie noty. KOCHAM WAS!!!!!!!!!! Piszcie co myślicie: jak się skończy, co o tym sądzicie i gwiazdkujcie. Ostatnio spadają mi voty. To na tyle i do zo, wilkczki. AUUUUUUU!!!!!!!!
PS. Rekord rozdziału! 1229 słów! ANAZHANG!

Wilcze sekretyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz