Mężczyzna wyprowadził mnie z dworca w ciągu pięciu, jebanych, minut. Nie zważał na to, że sprzeciwiałam się, krzyczałam, szarpałam z nim, próbowałam ponownie uderzyć jak rano. Trzymał cały czas poważny wyraz twarzy.
-Mówiłem, że promocja dobroci dla zwierząt się skończyła? - spytał, sadzając mnie w czarnym SUV'ie. Zapiął mi pasy i wsiadł za kierownicę.
-Dlatego twoja Chloé nic nie mówiła, tylko jęczała? - odparłam, odwracając głowę w jego stronę.
-Dlatego jeśli nie chciałaś iść po dobroci z ochroniarzem, wrócisz w niemiły sposób ze mną. Jesteś suką, mogłabyś już odpuścić - odpowiedział i zacisnął mocno dłonie na kierownicy.
Przez jakiś czas nie odpowiadałam, próbując ułożyć sobie w głowie jakiś tekst, którym mogłabym mu dowalić.
-W niemiły czyli? Będziesz próbował mnie zgwałcić? Odetniesz palec i wyślesz mojemu narzeczonemu? Uderzysz mnie? - zaczęłam wymieniać z istną pogardą do jego osoby.
-Nie chcę niszczyć twoich myśli o tym, że twój narzeczony jest krystaliczno czysty, super dobry i inne pierdoły, ale - zatrzymał się z mówieniem i położył na moje kolana czarną teczkę podpisaną imieniem i nazwiskiem mojego ukochanego.
-Co to? - spytałam, nierozumiejąc tej sytuacji.
-Jeśli chcesz sprawdź, dowiesz się prawdy, jak nie, twoja strata - odparował, patrząc w bok. Włączył automatyczne zasłanianie rolet w całym samochodzie.
Wahałam się między sprawdzeniem zawartości teczki, a zostawieniem tego, żeby niepotrzebnie się nie denerwować, tym bardziej że starałam się o dziecko.
Odpuściłam. Nie chciałam się stresować tym, co tam mogło być. Odłożyłam przedmiot na kolana blondyna, nic nie mówiąc. Nie mogłam dopuszczać do siebie negatywnych myśli, emocji i stresu.
-Okej, bądź głupia. Jak wolisz... - mruknął do siebie i odjechał z parkingu.
Wzięłam z powrotem jebaną teczkę i postawiłam wszystko na jedną kartę. Przekonał mnie teraz. Nie wiedziałam jak, ale nie to było istotne. Chodziło o zawartość. Nie twierdziłam, że nie korciło mnie, żeby sprawdzić, co jest w środku, ale potrafiłabym odpuścić gdyby nie on.
Otworzyłam teczkę i wyjęłam z niej jakąś stertę dokumentacji. Zbliżyłam ją do twarzy i nie wierzyłam, w to co widziałam. Przeglądałam dokładne informacje o moim narzeczonym. Każda, chyba, najbardziej intymna rzecz była o nim tutaj.
Pełne imię i nazwisko: Luka Matteo Couffaine
Rodzice: Anarka Couffaine (matka), Jagged Stone (ojciec)
Miejsce i data urodzenia: 30 czerwca 1992, szpital Św. Józefa w Paryżu.
Wiek: 31 lat
Status związku: Rozwodnik od 2015 roku. W związku z Marinette Dupain-Cheng od 2016 roku, od 2019 w narzeczeństwie z nią.
Dzieci: Liam Couffaine (10 lat), Mia Couffaine (8 lat), Clara Couffaine (3 lata).
Miejsce zamieszkania (2023) - Toulousa.
Nie czytałam już dalej. Ręce trzęsły mi się jak po dużej dawce kofeiny. Mimo, że byłam psychologiem nie potrafiłam sobie samej pomóc w takiej sytuacji. W ogóle nie potrafiłam sobie pomóc. Nieważne, co to było. Starałam się utrzymać jak najdłużej łzy w sobie.
Oszukiwał mnie. Każdy mnie oszukiwał. Miał żonę, dzieci. Trzecie dziecko urodziło się niedługo po naszych zaręczynach. Kurwa. Byłam naiwna. Wierzyłam we wszystko bez sprawdzania czy to prawda. Wypady z kolegami, ważne kontrakty w Berlinie, delegacje. Nic nie było prawdą z tego co mówił. Wszystkie wyjazdy zapewne wcale nie miały miejsca.
CZYTASZ
Narzeczeństwo z przymusu |Our destiny |18+
FanfictionSpotkania po latach nie zawsze należały do naprzyjemniejszych, a tym bardziej, gdy jest się do nich zmuszonych przez osobę, która wyrządziła nam niewyobrażalną krzywdę. Nieoczekiwana wiadomość z nietypową prośbą może być początkiem kolejnych kłamstw...