15. Red dress in Paris

437 31 9
                                    

Zdziwiona pukaniem do drzwi poszłam je otworzyć. Gdy ujrzałam kuriera z poczty kwiatowej wraz z ogromnym bukietem białych róż, przestraszyłam się. Może nie tyle co się bałam, co wydawało się to dla mnie dziwne, bo nikomu nie podawałam tego adresu. Podpisałam dokument, że odebrałam prezent.

Usilnie próbowałam się doszukać jakiejkolwiek karteczki, liściku, gdzie mogłaby być informacja, kto wysłał to. Znalazłam jedynie kawałek złożonego papieru, więc go otworzyłam.

Zapraszam cię na randkę, jeżeli oczywiście chcesz. Jeśli tak, to przyjedź do Paryża, jutro i czekaj na mnie przy Wieży Eiffla o osiemnastej.

Czy to będzie głupie, jeśli spotkałabym się z nieznajomym i zaryzykowała przyjazdem do znienawidzonego miasta? Możliwe, że tak, ale poczułam, że to spotkanie będzie warte każdego ryzyka.

Miałam jakiś niepełny jeden dzień, żeby znaleźć się na drugim końcu Francji. Wszystko musiałam zrobić spontanicznie; rezerwacja hotelu, pakowanie się, wzięcie dnia wolnego w pracy, w związku z poważnymi problemami.

Z jednej strony obawiałam się, bo nie wiedziałam czy mężczyzna mnie nie oszuka i nie przyjdzie. Ale z drugiej chciałam przeżyć coś naprawdę spontanicznego i innego niż zazwyczaj. Miałam tylko nadzieję, że to spotkanie nie zakończy się wywiezieniem mnie za granicę do domu publiczengo lub na sprzedaż organów.

Odszukałam w szafie walizkę i szybko ją wyjęłam, otworzyłam i zaczęłam wrzucać do niej jakieś ubrania, które przydadzą mi się na dwudniowy pobyt tam. Czyli mniej więcej wizytowa sukienka, spodnie, marynarka, bluzka i bielizna, no i rzecz jasna jakieś buty na obcasie.

W wolnej chwili kupiłam bilet na samolot, na jutro rano. Wylot był o szóstej. To znaczyło, że miałam jakieś dwanaście godzin po przylocie. Cudem udało mi się zarezerwować też hotel na dwa dni, w centrum miasta z widokiem na Wieżę Eiffla, co kosztowało mnie fortunę.

Wczesna pora lotu dała mi do zrozumienia, że już o czwartej powinnam wyjść z domu, czyli z moim temptem musiałam wstać przed trzecią w nocy. Aby być w miarę świadoma o tej godzinie musiałabym spać co najmniej osiem godzin, więc musiałam pójść spać o osiemnastej. Zapewne bez tabletek nasennych nie obejdzie się.

Ze względu na to, że zostało mi około dwóch godzin czasu "wolnego" przed pójściem przymusowo spać, pozostało mi ogarnięcie się, żeby nie robić tego rano i żeby nie wstawać jeszcze wcześniej. Potrzebowałam znowu gorącej kąpieli i swojej dziesięcio etapowej pielęgnacji włosów, skóry i twarzy, aby tylko spokojnie móc wziąć leki i położyć się.

Gdy obudziłam się o drugiej czterdzieści cztery zaczęłam żałować, że kupiłam bilety na lot o tak wczesnej godzinie. Czułam się ledwo żywa, mimo spania ośmiu godzin, które miały podobno pomóc zregenerować się mojemu organizmowi. Owinęłam się kołdrą, czując przeraźliwe i nie do zniesiena zimno na swojej skórze.

Wywlokłam się z łóżka po jakiś dziesięciu minutach nic nie robienia. Po prostu siedziałam, patrząc w ścianę i narzekając jak to bardzo chcę spać. Było mi zimno i czułam się nie żywa.

To co robiłam było nie normalne. Miałam się spotkać z mężczyzną, z którym nawet nie rozmawiałam przez telefon, widziałam jedynie jego zdjęcia. Miałam dwadzieścia dziewięć lat i nie myślałam nad tym, co robię.

Przebrałam się w przygotowane rzeczy i wykonałam lekki, jeśli nie najlżejszy makijaż w moim życiu. Dopakowałam ostatnie elementy, posprawdzałam wszystko i czekałam.

                                    ***
Po przylocie do Paryża i zameldowaniu się w hotelu pierwsze co zrobiłam to pójście spać na jakieś parę godzin, tak żeby jeszcze zdążyć  ogarnąć się na randkę.

Podczas malowania się opowiadałam przyjaciółce o swoim dość spontanicznym przyjeździe do rodzinnego miasta. Nie mówiła wiele, jedynie słuchała, przytakując mi i twierdząc, że jak na osobę po takich studiach byłam głupia i naiwna. Miłość była dla głupich, więc miała rację.

Piętnaście minut przed planowaną randką wyszłam z hotelu. Długa, czerwona sukienka na cienkich ramiączkach z dekoltem w kształcie litery V leżała na mnie tak samo dobrze jak kiedyś. Ubrałam ją po latach, była cały czas modna, klasyczny Laboutin.

Ubierając akurat to na wyjście z kimś innym chciałam pozbyć się  wszystkich złych wspomnień i dać jej drugie życie w mojej pamięci, poprzez zapamiętanie jej jako sukienka z mojej najlepszej i najbardziej udanej randki. Przynajmniej taki był mój plan.

Srebrna kolia wysadzana osiemsnasto karatowymi diamentami z Cartiera mieniła się na mojej szyi w blasku ulicznych lamp miasta miłości. Stawiałam ostrożne kroki w czarnych, wysokich szpilkach, starając się zachować klasę w sposobie chodzenia.

Stałam w umówionym miejscu, o podanej godzinie i zaczynałam się bać, że to wszystko się nie uda.

Gdy po sekundzie zauważyłam mężczyznę, idącego w moją stronę zaniemówiłam i wstrzymałam oddech. Zacisnęłam mocniej rękę na łańcuszku torebki i błagałam siebie i Boga, żeby przywrócił mi władze w nogach, czując jak mi wiotczeją.

To nie była rzeczywistość, to tylko głupia wyobraźnia, która próbowała mi robić na złość, prawda?

                    _________________

Krótkie pytanie; kogo obstawiacie?

Gwiazdka? Komentarz?

Do następnego rozdziału, który będę pisać wiekami, ale napiszę ❤️

Narzeczeństwo z przymusu |Our destiny |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz