26. Till I'll died

378 29 7
                                    

Moje życie zaczęło powoli wracać na właściwe tory, od kiedy zaprzestałam mieć kontakt z rodziną Agreste, a bardziej z samym synem małżeństwa. Życie wydawało się być teraz takie... inne niż wcześniej, ale w niektórych kwestiach wciąż takie same.

Oddzieliłam grubym murem moją przeszłość z byłym narzeczonym, a raczej narzeczonymi, wraz ze wszystkimi złymi wspomnieniami. Próbowałam wmówić sobie, że zaczęłam żyć na nowo, jakby to, co się stało wcale nie miało miejsca. Wiadome było to, że to nie pomoże, a może tylko piętrzyć problemy.

Nadzieja była matką głupich. Ludzie w to wierzyli, więc co stało na przeszkodzie, abym ja uwierzyła w to? Właśnie on. Był źródłem moich problemów. Pamiętałam jak mantrę to jak kiedyś powiedział, że nieważne jakbym próbowała zapomnieć o nim, uciec od niego to zawsze znajdzie się sposób, rzecz, sytuacja, w której przed oczami będę mieć właśnie jego, a w moich myślach będzie jego imię.

Ale wszystko wskazywało na to, że po części odrodziłam się po naszym związku jako kobieta, która jest pewna tego, że nie potrzebuje mężczyzny do bycia szczęśliwą i spełnioną w każdym aspekcie swojego pieprzonego istnienia. Dążyłam do tego.

Czas mijał szybko. To nawet i lepiej. Wtedy nie myślałam o niepotrzebnych rzeczach, a skupiałam się na pracy, która na szczęście sprawiała mi przyjemność, mimo że momentami była stresująca.

Trzecia godzina bez przerwy w tym samym pomieszczeniu powoli doprowadzała mnie do lekkiego wkurwienia. Czekałam na kolejną osobę, która będzie pierwszy raz w moich rękach. To zawsze mnie cieszy, gdy mogę poznać kogoś nowego, jego niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju historię, porozmawiać z nim o jego problemach. Wybiła ustalona godzina, a ja dalej siedziałam sama. Zdążyłam poprawić już wszystkie rzeczy, które były chociażby o milimetr nierówno.

Białe drzwi nieco się uchyliły, a do pomieszczenia mężczyzna. Podniosłam wzrok znad swoich kolan i tym razem naprawdę wbiło mnie w fotel, a raczej zrobiły do zielone oczy. Poczułam się jakbym była przywiązana do fotela i nie mogła wykonać żadnego ruchu. Blondyn usiadł na krzesło naprzeciwko mnie.

-Czekam na kogoś. Zakłócasz mi harmonogram. Trzeba się umówić z wyprzedzeniem - wyrzuciłam z siebie, podejmując próbę wstania. Równie dobrze mogłabym wezwać ochronę, gdyby nie to, że uznają mnie za wariatkę, bo on przecież tylko siedzi i nie stwarza zagrożenia dla mojego życia lub innych.

-Byłem zapisany na piętnastą trzydzieści - odpowiedział, poprawiając czarną koszulkę. Spojrzałam na ekran komputera i na tabelę z imionami oraz nazwiskami pacjentów, łącznie z tym o której mieli mieć wizytę.

-Musisz iść do kogoś innego. Źle się czuję i wracam do domu - skłamałam. Nie miałam jebanego zamiaru siedzieć tutaj z nim przez godzinę lub dłużej.

-Musisz mnie przyjąć. Albo pójdę do twojego szefa, złoże na ciebie skargę i mógłby ci dać pouczenie lub zwolnić dyscyplinarnie za niewykonywanie swojej pracy. - On miał czelność jeszcze mi grozić? Co było z nim nie tak?

-Dobrze - poddałam się i spojrzałam na niego. -W jakiej sprawie się tutaj znajdujesz? - Wysiliłam się na bycie jak najbardziej miłą.

-Moja była narzeczona mi powiedziała, żebym poszedł na terapię, zmienić się i coś takiego - prychnął. Wstałam z wygodnego fotela i usiadłam na biurku, centralnie przed nim. Oparłam się na rękach i spytałam:

-Kiedy dasz mi spokój?

-Mówiłem ci już, że wolę umrzeć niż zapomnieć o tym, co było pomiędzy nami - skwitował krótko, kładąc dłonie po obu stronach moich ud. Wypuściłam cicho powietrze.

-Powinieneś pogodzić się z sytuacją i zostawić przeszłość za sobą, nawet jeśli to ciężkie - tłumaczyłam. Byłam pewna, że i tak nic do niego nie dotrze. Obserwowałam jego wzrok, spoczywający na moim brzuchu.

-Kocham swoją narzeczoną, a ona mnie już nie. Nie jestem pewien czy kiedykolwiek to robiła. Co mam zrobić, Pani psycholog? - zapytał ironicznie, ale ja wyłapałam z tego tylko fragment, w którym mówił, że prawdopodobnie nigdy nie odwzajemniałam jego uczuć, to było trochę jak nóż w serce.

-Myślę, że jedynym słusznym wyjściem dla was byłoby zapomnienie o sobie. - Nie wierzyłam, że mówiłam o tym jakby nie chodziło o mnie, a o inną kobietę. -Ciężko jest odbudować zaufanie. Nie da się ufać tak jak za pierwszym razem, przed wszystkimi błędami, kiedy wszystko było dobrze.

-A co jak będę się starać tyle, ile tylko mogę? Nawet jeżeli wiązałoby się to ze zniszczeniem wszystkiego i każdego w tym popieprzonym świecie? I miałbym błagać na kolanach samego Boga o cud - powiedział spokojnie, nieodrywając ode mnie wzroku.

-Nie mieszaj w to Boga - prychnęłam, odsuwając się od niego. Wstał i podszedł do mnie z drugiej strony.

-Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. I ty też nie dasz rady żyć beze mnie, bo gdybyś nie chciała mnie znać to byś nie przyjeżdżała pod pretekstem śmierci mojego ojca - wychrypiał w moją szyję. Odchyliłam głowę, opierając się o jego klatkę piersiową. Wyczułam zapach drogich perfum, którymi zaciągnęłam się powoli.

-Przecież on ma raka i jest w krytycznym stanie - przypomniałam mu.

-Nie tylko on umiera, słońce. - Wbiłam zszokowany wzrok w jego twarz. Co on znowu miał na myśli? -On umrze z powodu choroby, a ja z miłości. Kiedyś słyszałem, że ktoś kto nie umarł z miłości nigdy nie kochał na zabój. Jeśli nie ty to nikt inny.

***
Blondynka ubrana na czarno zeszła z podestu, gdy skończyła przemówienie, w którym wspominała swojego męża. Jej syn pomógł jej usiąść i zajął z powrotem miejsce obok mnie. Mężczyzna objął swoją matkę ramieniem z kamiennym wyrazem twarzy. Posłał mi zimne spojrzenie i podał dłoń.

-Właśnie żegnamy najlepszego projektanta i biznesmena naszych czasów. Gabriel Agreste był osobą, która zasługuje na to, aby o nim pamiętać. Był oddanym mężem, ojcem, teściem oraz wiernym przyjacielem. Niestety dopadła go niesprawiedliwość świata i zachorował na raka - przemawiał ksiądz. Ścisnęłam rękę Agreste'a.

Pamiętam jak parę dni po wizycie Adriena w mojej pracy, w nocy zadzwonił do mnie, że jest w szpitalu, bo jego tata umiera na niewydolność serca związaną z rakiem. Bez większego zastanowienia pojechałam go wesprzeć. Odpuściłam na chwilę nienawiść do niego i z czystej empatii i współczucia postanowiłam go wspierać tamtej nocy i w dzień pogrzebu. Jego mamę też.

Gdy cała ceremonia pożegnalna się skończyła przeszliśmy do domu rodzinnego blondyna. W środku było już mnóstwo ludzi, niektórych kojarzyłam z widzenia. Na szczęście obyło się bez dziennikarzy, który mogliby napastować pytaniami Panią Agreste, która nie była w dobrym stanie. Nie miała ochoty na rozmowy z kimkolwiek i nie dziwiłam się jej. Mimo wszystko podziwiałam ją, że była przy swoim mężu aż do końca. I kochała go do póki śmierć jednego z nich ich nie rozłączyła.

-Dziękuję, że byłaś mimo tego... gówna - wyszeptał cicho mężczyzna, patrząc w ziemię.

-Chciałam wesprzeć twoją mamę i mimo wszystko ciebie, nawet jeżeli nie przepadam za tobą - odparłam, poprawiając swoje upięte w wysokiego kucyka włosy.

Strata bliskiej osoby zawsze była trudna. Wiedziałam co on czuł i będzie czuć zapewne przez jakiś czas. Pustka. Smutek. I nieumiejętność pogodzenia się z rzeczywistością. Tym bardziej jeśli ktoś z twoich najbliższych umiera ci na rękach i mówi, że wszystko będzie dobrze i żebyś pamiętał o nim, ale nie żył tylko żalem związanym z jego śmiercią.

-Będę chyba iść. Gdybyś jednak czegoś potrzebował to... - urwałam, gdy nagle objął moje dłonie swoimi.

-Dziękuje. Postaram się zapomnieć, ty też zapomnij. Miałaś rację. - Delikatnie się uśmiechnął. To było dla mnie dziwne. Nagle jego postawa się zmieniła. Wcześniej był spięty i przygnębiony, a teraz po prostu rozluźnił się. Coś było nie tak.
___________
Misie, epilog jeszcze w tym miesiącu ❤️

Gwiazdka? Komentarz?

Niedługo dostaniecie fajną niespodziankę ode mnie

Narzeczeństwo z przymusu |Our destiny |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz