XV

321 25 3
                                    

Nie lubiłem dni, w których nie graliśmy. Za dużo wtedy myślałem, a czas cholernie mi się dłużył. Tak było też dzisiaj.

Ogarnąłem wszystko, co miałem ogarnąć i nie wiedziałem zbytnio, co ze sobą zrobić. Pisałem do Neda i MJ, czy nie chcą gdzieś wyjść, ale oni pomyśleli wcześniej i zagospodarowali sobie jakoś czas. Dominikowi odpisałem tylko, że wszystko w porządku i na tym zakończyła się nasza konwersacja. Za to ja trwałem sam w pokoju, co jakiś czas zmieniając jedynie miejsce i pozycje, w których siedziałem, bądź leżałem.

Aż w którymś momencie wstałem, zarzuciłem na siebie bluzę i wyszedłem z budynku. Włączyłem muzykę na słuchawkach i jakoś tak szedłem. Pan Stark chyba nie zauważył, że wyszedłem, bo na pewno już by pisał lub dzwonił. Ale to dobrze. Wsiadłem w randomowy autobus, przez co wyjebało mnie w tę część miasta, której nie znałem. Czasami tak robiłem. Nie lubiłem tego, że w mojej okolicy wszyscy znali się nawzajem. Nie lubiłem, jak patrzyli na mnie ze współczuciem. To czasami było naprawdę męczące. A ja sobie naprawdę świetnie radziłem. Miałem czasami pewne momenty załamania, ale było w porządku. Dlatego wolałem iść tam, gdzie nikt nie wiedział, kim jestem i nikogo to nie interesowało. Byłem zwykłym, randomowym, nastoletnim przechodniem. Pojechałem do końca trasy autobusu i trochę połaziłem, ale stwierdziłem, że to zadupie, więc doszedłem do jakiegoś tramwaju i po raz kolejny wsiadłem i zacząłem jechać w bliżej nieznanym mi kierunku. Stanąłem i oparłem głowę o szybę, licząc na to, że będzie dobrze. Poczułem, jak po policzku zleciała mi łza, ale nie wytarłem jej. W jej miejsce poleciały kolejne. Poczułem się cholernie samotny, ale lubiłem swoją rutynę i zdecydowanie nie podobał mi się fakt, że została ona zaburzona. I nagle poczułem, jak ktoś dotyka mnie w ramię. Odwróciłem głowę i przed moimi oczami ukazał się Dominic.

Przez moment nic nie robiłem. Tylko się w niego wpatrywałem. Wyglądał na zmęczonego. W końcu na dworze było już ciemno, a ja już przez jakiś czas się włóczyłem.

- Wszystko w porządku? - Chciałem odpowiedzieć. Ale zaniemówiłem. Patrzyłem na niego, podczas gdy światła oświetlały go po to, żeby za moment przyciemnieć. Wyglądał niesamowicie. Miałem wrażenie, że jego skóra błyszczała, a piwne oczy zdawały się być cholernie wciągające.

- Ja...

- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. To pewnie jakieś twoje prywatne sprawy, o których nie masz ochoty rozmawiać. Poza tym praktycznie się nie znamy. Może dwa dni. Ale nie chcę, żebyś płakał. Jeśli mogę jakoś pomóc...

- Po prostu czasami gorzej się czuję. Tak mentalnie. Nic szczególnego się nie wydarzyło.

- Myślisz o czymś konkretnym?

- O rodzinie... O tym, co udało mi się zjebać w ostatnim czasie. O tym, że wszystko utrudniam. Złapię doła i już się nakręcam. Po prostu nie mam siły. Nawet nie wiem, gdzie ja kurwa jestem. Wsiadłem w jakiś autobus, parę razy się przesiadałem i nie mam pojęcia, co ja robię. Tony parę razy dzwonił, ale nie odebrałem. Wyszedłem bez słowa. I mam wrażenie, że jestem sam. Nie lubię być sam. Dużo wtedy myślę. Za dużo. I... Nie wiem...

- Hej, spokojnie... - Dominic położył swoją dłoń na moim ramieniu. - Jestem tu z tobą, okej?

Rozejrzałem się. Tramwaj był pusty. Jakimś jebanym cudem znajdowaliśmy się w nim tylko my.

- Przepraszam... Cholernie cię przepraszam.

- Jest w porządku. Daleko mieszkasz?

- Nie wiem...

- A znasz adres? Zaraz ogarniemy. Odstawię cię do domu i będzie dobrze.

- Dlaczego to robisz?

- Co?

- Pomagasz mi. Mógłbyś teraz wyjść i mnie tu zostawić.

- Nie chciałbym, żeby mnie ktoś zostawił w takim stanie, więc tobie też tego nie zrobię. Podasz adres?

- Nie pamiętam.

- A masz gdzieś zapisany?

- Chyba. Nie wiem. Możliwe.

Przetarłem łzy i odpaliłem telefon.

- On mnie zajebie. On mnie, kurwa, zajebie.

- Kto?

- Tony.

- Zrobił ci coś?

- Kto? On? Nie, on jest w porządku. Jest naprawdę w porządku. Ale dzisiaj odwalam. Na pewno się wkurzy. Nie wiem, co zrobi. Ja nie wiem...

- Pojadę z tobą.

- Nie, to bez sensu. Nie musisz sobie mną zawracać głowy.

- Ale chcę. I tak cały czas o tobie myślę. - Spojrzałem na niego, zakładam, że z szokiem wymalowanym na twarzy. - W sensie... Jakbym spytał, tak czysto hipotetycznie, jakiej jesteś orientacji, to nie obraziłbyś się?

Domyślił się? Starałem się, naprawdę. Miał nie wiedzieć. Kurwa, ja mam dość. Niech mnie ktoś zastrzeli, błagam.

- Jestem homo. To nie problem?

Zmieniła mu się mimika twarzy. Wyglądał na bardziej... Spokojnego? Zrelaksowanego?

- Nie, żaden. Bo ja też jestem. Zagadałem do ciebie, bo... To może głupie, ale mi się spodobałeś. Po prostu wydało mi się, że kochasz to, co robisz i śpiewasz od serca, a przy tym się dobrze bawisz.

I nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Dzwonek, który potrafił wszystko zjebać.

- Odbierz, pewnie się martwi. O ile to Tony.

Spojrzałem na telefon i wcisnąłem zieloną słuchawkę.

- Masz piętnaście minut na powrót do domu. - Miał uniesiony głos. Był wkurwiony. Ale nie dziwię mu się. - Musimy pogadać na sensem posiadania własnych numerów. Gdzie ty jesteś tyle czasu? Dlaczego nie mówiłeś, że wychodzisz?

- Nie wiem. Przepraszam. Nie zdążę raczej w piętnaście minut.

- Gdzie jesteś?

- Gdzie jestem? Gdzieś w Nowym Jorku, ale nie mam pojęcia gdzie. - Westchnął na moje słowa.

- Wrócisz sam, czy po ciebie podjechać?

- Dam sobie radę.

- A wszystko w porządku?

- Tak.

- Jak coś to dzwoń.

- Okej.

- To hej.

- Hej.

Rozłączyłem się, nie ściągając wzroku z Dominika.

- Jest źle - spytał?

- Nie, jest w porządku. Chyba. Nie ogarniam go czasami. W jego pierwszych słowach było słychać wkurwienie, a każde następne wypowiedział już spokojnie. Bez sensu. W ogóle bez sensu, że o tym myślę i jeszcze mówię. I... Ty mi się też chyba spodobałeś.

W tym momencie okazało się też, że dojechaliśmy do końca trasy. Wyszliśmy z tramwaju. Właściwie już jako jedyni.

- Nie chcę się spieszyć - stwierdził. - Ale chcę cię poznać. Skoro obydwoje się w sobie zauroczyliśmy, to może jest szansa, że to się uda. Ale na razie może po prostu spędźmy trochę czasu razem. Odpowiada ci to?

- Tak. - Uśmiechnąłem się. - Odpowiada.

- Dobra, to teraz chyba jest czas ogarnąć, gdzie nas wyjebało - zaśmiał się. Jeśli wytrzymał ze mną teraz, to może wytrzyma ogólnie? Na razie byliśmy tylko kolegami. Zauroczonymi w sobie, o czym doskonale wiedzieliśmy, ale rzeczywiście wolę go lepiej poznać. I żeby on poznał mnie i zdecydował, czy jest warto się w to pakować.

Jakoś z pomocą Dominika dotarłem do mojego obecnego miejsca zamieszkania. Udało mi się wejść do środka, bo miałem ze sobą klucze i zarejestrowałem, że w środku było już ciemno. Niby nie powinno, z tego co mówił pan Stark, ale jednak było. Zacząłem iść w stronę „mojego" pokoju, ale nagle poczułem, jak ktoś gwałtownie przypiera mnie do ściany.

Zawsze Będę | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz