- Oddychaj. Nic się nie dzieje. - Położyłem dłoń na plecach pana Starka.
- Jak to nic się, kurwa, nie dzieje? W moim schowku są jebane zwłoki. - Poruszał się gwałtownie. Nie było widać w nim ani grama tego codziennego opanowania. W jego oczach zauważyłem tlące się łzy. Złapałem go za ramiona i zmusiłem do skrzyżowania się naszych spojrzeń.
- Zna ją pan?
- Pracowała u mnie na recepcji. W sumie to jej nie znałem. Muszę... Muszę zadzwonić do Furego.
- Naleję panu wody. Niech pan usiądzie i nie robi nic głupiego. Okej? Zrozumiał pan? - podniosłem lekko głos.
- Tak, zrozumiałem.
Wszedłem do kuchni i złapałem za szklankę. Przez dźwięk strumienia wody usłyszałem, że pan Stark prowadzi rozmowę. Nazwałem go tatą. Nazwałem go, kurwa, tatą. Nie myślałem. Może mi wybaczy. Może już zdążył zapomnieć.
Wróciłem do niego. Był roztrzęsiony, ale chodził w tę i z powrotem po korytarzu.
- Nie interesuje mnie to kurwa, że nie macie technika, więc nie możecie zabrać ciała - usłyszałem fragment rozmowy ze strony pana Starka. Stanąłem z wodą po przeciwnej stronie schowka, żeby w momencie, w którym pan Stark by na mnie popatrzył, nie musiałby oglądać po raz kolejny zwłok kobiety. - Pojebało cię, kurwa? W tej chwili tu kogoś wyślij. Fury, mam to w dupie. Nie będę czekał aż się rozłoży, nie będę spał z nią pod jednym dachem. Wiem, że mi nie karzesz, bo nie masz jebanego prawa. Adoptowałem Petera nie po to, żeby znajdował martwe kobiety w moim schowku i... Co ty robisz? - ostatnie zdanie zwrócił już do mnie.
Wyrwałem mu telefon z dłoni.
- Co ja robię? Powiedziałem, że nie mogę przyjechać. Sorry Stark, ale świat nie kręci się wokół ciebie. Uspokój się. Prześpijcie się gdzie indziej przez parę dni. Przyjedziemy dzisiaj wieczorem albo jutro z samego rana.
- No chyba cię coś jebło.
- Peter?
- Nie. Święty Mikołaj. Posłuchaj mnie, kurwa. W schowku leży kobieta z rozciętą jamą brzuszną i pociętą twarzą. Ściany są ujebane we krwi, a ja nie mam zamiaru czekać aż znajdziesz jebany czas, bo go kurwa nie mamy. Chcesz technika? Ogarnę to. Wiesz, że mogę. Mogę zebrać ślady, których raczej zbyt wiele nie ma, bo ktoś ją tu przytargał. Jak chcesz to mogę ci zbadać to jebane ciało, tylko tu kurwa przyjedź z kimś, żeby je zabrał. Tylko w jakim stopniu mi ufasz? Albo inaczej w jakim stopniu ufa mi reszta twoich ludzi, żeby mieć pewność, że nie ja to zrobiłem?
- Wiem, że to nie ty. Nie zabiłbyś jej. Jeśli już to w samoobronie. W samoobronie byś jej nie poćwiartował.
- Rusz dupę.
- Będziemy za czterdzieści minut.
- No patrz, znalazłeś czas.
- Weź rękawiczki i obejrzyj ciało i miejsce zbrodni. Weź sobie woreczki jednorazowe i pęsetę, żeby móc w razie czego schować materiał dowodowy. Zresztą, wiesz, co masz robić.
- Okej. Dzięki.
- Cześć.
Rozłączyłem się i spojrzałem na pana Starka. Jego wzrok był utkwiony we mnie. Był niemal nieobecny. Westchnąłem.
- Będzie dobrze. Ogarniemy to.
- Co powiedział?
- Będą za czterdzieści minut, ale robię za technika.
- Ty? Niby z jakiej racji?
- Robiłem w krematorium. Znaczy... No można tak powiedzieć. Nie mam uprawnień, ale wiem co robić. Nie mamy czasu na czekanie do jutra na technika. Ogarnę to. Ale potrzebuję sprzętu. Błagam cię, powiedz, że masz jakieś sterylne narzędzia chirurgiczne, fartuch i rękwiczki. Jakiś czepek chirurgiczny, ale może być coś imitujące. Po prostu lepiej, żeby moje włosy nie znalazły się w jej ciele. I przydałyby się też jednorazowe woreczki. Bo zakładam, że sterylnych nie będziesz miał.
- Zamierzasz ją tu kroić? - spytał z wyrzutem.
- Nie. Ale narzędzia mogą być potrzebne. Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć ona już jest otwarta.
- A co zrobisz z ciałem? Nawet jak ogarniesz... Właściwie to, co ogarniesz?
- Materiał dowodowy i wstępne oględziny ciała. Czyli mam ogarnąć wszystkie ślady wokół, cokolwiek co jest w stanie posłużyć za trop i posiedzieć nad ciałem. Najlepiej poznać przyczynę śmierci, znaleźć coś szczególnego. Coś, co może pomóc w śledztwie - powiedziałem i rzuciłem okiem na pana Starka. - Nie chce pan się położyć?
- Nie. Ja... Jest dobrze. Chcesz coś do picia?
- Nie trzeba, dzięki.
- Dasz sobie radę tu sam? Muszę usiąść.
- Pomóc panu? - Pokręcił głową. - A ma pan narzędzia chirurgiczne?
- Friday, daj Peterowi dostęp do wszystkiego w ambulatorium i zaprowadź go tam - rzucił w przestrzeń. - Będę w salonie. Ten zapach mi doskwiera.
- W porządku. Jak coś, to niech pan mnie zawoła.
Poszedłem do ambulatorium, po drodze zgarniając telefon i słuchawki. Wziąłem wszystko, czego potrzebowałem, umyłem chirurgicznie ręce, odkaziłem telefon ze słuchawkami i jeszcze zanim wyszedłem, głośno westchnąłem. Szczerze liczyłem na to, że chociaż tu obejdzie się bez ofiar. Moje życie przyciąga cierpienie jak pierdolony magnes.
CZYTASZ
Zawsze Będę | złσ∂zιєנкα мαяzєń
FanfictionPeter Parker - młody muzyk, który stracił rodzinę i przebywał w ośrodku adopcyjnym, poznaje Tonego Starka, który wkrótce go adoptuje. Przeprowadza się do jego rezydencji i mogłoby się wydawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak zosta...