X

392 29 10
                                    

Ku mojemu zdziwieniu obudziłem się w niedzielę. Dni były cholernie długie przez to, że dużo się działo od piątku. Dzisiaj też mieliśmy grać, ale tym razem krócej. Plus zaczynaliśmy wcześniej i też wcześniej kończyliśmy.

Zacząłem się ogarniać i niedługo później wyszedłem z pokoju.

- Grasz dzisiaj? - spytał pan Stark, który opierał się o blat w kuchni.

- Tak.

- Ale wiesz, że jutro poniedziałek?

- Wiem, dlatego dzisiaj zaczynamy wcześniej, żeby wcześniej skończyć. Poza tym mam wszystko ogarnięte.

- Nauczyłeś się też wszystkiego? Masz wzorowe oceny i jak ci się z czymś podwinie noga, to nic się wielkiego nie stanie, ale po co tak ryzykować na koniec semestru?

- Nie ryzykuję. Uczyłem się. Dam sobie radę. Poza tym, mam tak co weekend. Przyzwyczaiłem się do takiego trybu funkcjonowania.

- Przyjechać po ciebie?

- Nie trzeba, zostanę trochę z Dominikiem.

- Dominic, hę? - Uśmiechnął się. - Mam się przygotować, że coś z tego będzie?

- Nie. Nawet go nie znam. W barze zamieniłem z nim parę słów i pisaliśmy wczoraj, ale nadal go nie znam.

- Zwykle się najpierw kogoś nie zna, żeby potem dotarło to do jakiejś relacji. Może akurat z Dominikiem do czegoś dojdzie? Znaczy no nie wiem, to oczywiście twoja decyzja, w sensie wasza, ale sam mówiłeś, że jest uroczy. I pisaliście ze sobą, to już coś.

- Będziemy chodzić do jednej klasy. Przeprowadził się tu niedawno. - Pan Stark uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nawet nie wiem, czy jest chociaż bi. Jak woli dziewczyny, to i tak wyjdę na debila.

- Wtedy przyjdziesz do mnie i coś poradzimy. Wybadaj, popytaj.

- Od tego jest MJ. Ja się do takich rzeczy nie nadaję. Co najwyżej mógłbym shackować mu konto. A tak poza tym, to i tak już wczoraj zdecydowanie za dużo czasu spędziłem na jego Instagramie. - Pan Stark uniósł brwi i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż wcześniej. O ile to w ogóle możliwe. Chciałbym się wytłumaczyć, ale nic sensownego nie przychodziło mi w tej chwili na myśl.

- Chodź, zjesz coś skoro i tak ma cię nie być do wieczora. I nie przyjmuję, że nie jesteś głodny.

- No, ale nie jestem...

- Udam, że tego nie słyszałem - przerwał mi. - Ile masz czasu?

- Z czterdzieści minut.

- No to idealnie. Zjemy i zawiozę cię. - Spojrzałem na niego załamanym wzrokiem, ale niestety nadal stał przy swoim. - No chodź, chodź.

Trochę zjadłem. Ale symbolicznie. Tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. Pan Stark oczywiście to skomentował, ale i tak zadeklarował się, że mnie zawiezie. Poszedłem się ogarnąć do łazienki. W pewnym momencie usiadłem na zimnych kafelkach i oparłem się głową o ścianę. Jestem głupi. Bardzo. Znowu przeszedłem ten sam rytuał: włożyłem palce do gardła i wymusiłem wymioty. Wyszedłem w lepszym nastroju i razem z panem Starkiem pojechaliśmy do baru.

Już po raz drugi zdążyłem na czas. Wszedłem do budynku tylnym wejściem i od razu skierowałem się w miejsce, gdzie mogliby być moi przyjaciele. I byli. A mina MJ, gdy mnie zobaczyła, mówiła wszystko.

- Ty, kurwa, Peter. Bijesz rekordy swojego niespóźniania się - stwierdził Michael.

Ukłoniłem się z uśmiechem i przywitałem ze wszystkimi. Jakiś czas później zaczęliśmy grać. W którymś momencie wyłapałem, jak do baru wchodzi Dominic. Uśmiechnąłem się, co ten odwzajemnił. Gdy zeszliśmy ze sceny, Michael z uśmiechem na twarzy nas pochwalił. Było milej, jak go nie wkurwiałem swoją niepunktualnością.

- Co robicie dzisiaj? - spytał Ned, gdy wychodziliśmy na bar. - Może wpadniecie do mnie i obejrzymy jakiś film? Dawno nic nie robiliśmy razem, tak poza graniem tutaj. Mógłbym zaprosić Olivię. Albo bylibyśmy tylko my, jak wolicie.

- Ja odpadam, obiecałam, że pomogę mamie, bo wieczorem ma ktoś wpaść do moich rodziców.

- A ty, Peter?

- Jestem umówiony.

- Jesteś umówiony? - Ned uniósł brwi.

- Mhm...

- Z Dominikiem? - spytała MJ z uśmiechem.

- No, tak... No i muszę iść. Teraz.

- No to miłego wam życzę.

- Potem masz zdać raport. - Uśmiechnąłem się na słowa MJ. - I rozluźnij się trochę.

Pożegnaliśmy się i odprowadziłem ich jeszcze wzrokiem. Dopiero wtedy rozejrzałem się po knajpie. Podszedłem do baru i poprosiłem Karę o wodę. Wypiłem ją ciurkiem. Cholernie chciało mi się pić. I cholernie się stresowałem. Cały czas poprawiałem włosy, jakby od tego miało zależeć moje życie. I tak się ogarnąłem. Wyglądałem lepiej niż zazwyczaj, jednak nie chciałem przesadzać. Nie przestawałem szukać wzrokiem Dominika. Aż w końcu go znalazłem. Stał w miejsu i wpatrywał się we mnie. Uśmiechnął się, co ja odwzajemniłem i zacząłem do niego podchodzić.

- Cześć.

- Hej - odparłem. - Wyglądasz cudnie.

Stwierdziłem fakt, ale zaraz tego pożałowałem. Spojrzał na mnie wyraźnie speszony, podziękował i powiedział coś w stylu, że ja też. Czemu ja muszę być takim debilem?

- Usiądziemy? - spytałem, licząc na to, że uda mi się jakoś uratować sytuację.

O dziwo, Dominic po krótkim czasie chyba zapomniał o moim powitaniu. Rozmowa się jakoś kleiła, ale było dziwnie. Stresowałem się. Czułem to całym sobą.

- No i teraz przeprowadziliśmy się tutaj - kończył swoją opowieść Dominic. - Mam zacząć chodzić do nowej szkoły od poniedziałku. A jak z tobą?

- W sensie?

- No z rodziną, szkołą, przeprowadzkami i ogólnie takimi.

- No... Parę dni temu adoptował mnie taki jeden gościu, Tony. Więc no, przeprowadziłem się do niego i jest w porządku.

- Przepraszam, nie powinienem...

- Nie, spoko - przerwałem mu. - Po prostu nie wiem zbytnio, jak odpowiedzieć. Ale jest okej, serio. - Uśmiechnąłem się, chcąc zapewnić Dominika, że nic się nie stało.

- Jesteś cholernie czarujący - stwierdził po dłuższej chwili wpatrywania się we mnie. - Kurwa, przepraszam, nie powinienem, naprawdę. - Zaczął wstawać, ale złapałem go za nadgarstek.

- Nie musisz iść. Jest w porządku - zapewniłem go.

- Zrobiło się niezręcznie - zaśmiał się. Pokręciłem głową.

- Mogło być gorzej. Usiądź, jeśli chcesz.

Usiadł. Uśmiechnąłem się. Rozmawialiśmy jeszcze trochę. Potem odprowadziłem go do domu. A sam wróciłem do domu pana Starka. Złapałem za klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte. Kurwa, naprawdę? Nie mógł ich kiedy indziej zamykać? Nawet orientacyjnie nie jestem w stanie określić, do którego okna musiałbym się wspiąć. Chociaż to mogłoby być lekkim przegięciem. Ale nieraz tak robiłem w ośrodku.

Nie chciałem do niego dzwonić. Wtedy na pewno nie dałby mi spokoju, co do spotkania z Dominikiem.

- Friday? Otworzysz mi drzwi? - podjąłem marną próbę wybłagania Friday, ale nic nią nie uzyskałem. - Friday, błagam. Wiesz, kim jestem. Tylko otwórz te drzwi, żebym mógł wejść.

Usiadłem przed drzwiami, opierając się o nie plecami. Jak nie zadzwonię, to nie wejdę. Kurwa, no.

Wziąłem do ręki telefon i chwilę się w niego wpatrywałem. Wiedziałem, że muszę zadzwonić. Ale nie zrobiłem tego. W zamian tego, jednak gwałtownie przechyliłem się do tyłu i upadłem na podłogę, pod wpływem otwarcia drzwi.

Zawsze Będę | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz