Zdawało mu się, jakby siedział na szpilkach. Starał się robić wszystko, by nie wzbudzić podejrzeń wśród otaczających go osób, jednak ciągle przepełniała go adrenalina, której nabawił się kilkadziesiąt minut wcześniej. Rytm jego serca tylko mu o tym przypominał.
Zadanie, które powierzyła mu Dora, wydawało się być stosunkowo łatwe. Wydawało. W zasadzie nie musiał nawet szczególnie się wysilać. Dostał kopertę, którą po prostu miał podrzucić gdzieś w siedzibie. Gdzieś, gdzie znalazłby ją Barnes.
Peter starał się połączyć fakty. Rzecz miała trafić do jego rąk, więc może to on był celem dziewczyny? Jeżeli tak, to czemu? Czyżby podlegała Hydrze, a ona sama była nowym projektem, który w imieniu organizacji przeprowadzi zemstę?
Może to ona odpowiadała za tajemnicze listy? Dopiero teraz chłopak przypomniał sobie, że wszystkie koperty — to jest, ta, którą dzisiaj podłożył w siedzibie i te z zagadkami, które otrzymywali wcześniej bohaterowie — były czarne. Skarcił się w myślach za to, że nie obejrzał jej dokładniej. Nie zauważył, czy ta też nie jest zapieczętowana czerwonym woskiem.
Wzdrygnął się. Polubił ją. Nie chciał musieć obrócić się przeciwko niej. Wypuścił głębszy oddech, czując na sobie rozbawiony jak i zażenowany wzrok Sama.
— Trzymaj — prychnął i rzucił kocem w chłopaka. Ten, przez rozkojarzenie, nie zdążył go złapać, przez co materiał nakrył jego głowę. — Usiądź sobie na nim, bo wiercisz się, jakbyś spędził wczoraj namiętny wieczór z jakimś chłopakiem — podkreślił ostatnie słowo. Rozbrzmiał donośny śmiech Wilsona, do którego po chwili dołączył Clint. Na policzki Parkera wpłynęły dwa soczyste rumieńce, których na szczęście mężczyźni nie mogli zobaczyć.
Oprócz tej trójki w pokoju nie było nikogo więcej. Natasha razem z Wandą urządzały sobie właśnie babski wieczór, mimo że dopiero dochodziła piąta po południu; Tony dopracowywał swoje najnowsze projekty w prowizorycznym warsztacie, który znajdował się w sąsiednim budynku; Steve razem z Buckym odeszli jakąś godzinę temu w tylko sobie znanym kierunku, prawdopodobnie w celu szwendania się bez celu po wszystkich piętrach.
A co z Thorem oraz Brucem? Ta kwestia była trochę... niewyjaśniona. Thor... Bohaterowie wiedzieli jedynie, że udał się on do Asgardu — jak zwykle, jednak tym razem ten już nie wrócił. Bruce natomiast... A raczej Bruce w postaci Hulka po starciu w Sokovii i uratowaniu Natashy odleciał w jednym z Quinjetów. I nigdy nie wrócił. Nikt nie wiedział, co się z nimi teraz działo. Każdy był jednak przekonany, że jeszcze wróci, cały i zdrowy.
Prawie każdy, nie Natasha.
Bo nikt nie wiedział, co działo się na planecie Sakaar.
W tle grał włączony telewizor, jednak nikt nie skupiał się na przemijających kadrach kreskówki. Później na lokalnych wiadomościach. I na taniej komedii romantycznej z obściskującą się przed kamerą parą.
— Możesz usunąć swój szanowny tył z powierzchni pilota od telewizora? — sarknął Sam, zwrócony ku czytającemu kolorowe czasopismo Clintowi. — Już mi się zbiera na wymioty na myśl, że będę musiał dotykać czegoś, czego dotykał twój tyłek.
— Oh, przepraszam, Kopciuszku. Nie sądziłem, że jesteś taki wrażliwy. — Roześmiał się i przesiadł parę centymetrów dalej. — Łap, póki jeszcze ciepły — zironizował, po czym rzucił urządzeniem w stronę Wilsona. Ten z obrzydzeniem wyłączył telewizor, starając się dotykać jak najmniejszej powierzchni pilota.
— Dzięki — mruknął bezuczuciowo. — Chłopaki, chciałem was zapytać o zdanie... — Podrapał się po karku. Swoim wyznaniem zwrócił na siebie nawet uwagę Parkera, który dotychczas wydawał się dziwnie nieobecny. A było to dosyć nietypowe, przecież zawsze był taki energiczny. Chociaż energiczność nie zawsze oznacza szczęścia. — Wam też się wydaje, że Bucky... znaczy wiecie, James jest ostatnio taki... nieswój?
![](https://img.wattpad.com/cover/315372353-288-k998432.jpg)
CZYTASZ
Missing || fanfiction [James Barnes]
Fanfiction(Jeżeli łakniecie nietuzinkowej historii o Buckym, myślę, że ta może Wam się spodobać :) ) Dziesiątki lat skuły się lodem. Nic nie potrafiło już sprawić, aby James stał się człowiekiem sprzed wojny. Nie potrafił uciec przed własnym koszmarem, więc n...