rozdział 17.

100 10 3
                                    

     Siedemnasty lutego. Z pozoru zwyczajny poniedziałek, niczym nie różniący się od każdego poprzedniego. I tak było. W tym dniu każdy w siedzibie wstał z łóżka tak jak zrobił to tydzień temu i, tak jak tydzień temu, rozpoczął kolejne nudne kilkanaście godzin, zanim nie położy się spać, by następnego ranka ponowić wgryzającą się rutynę.

     Prawdą było, że prócz pojedynczych misji, których w ostatnim czasie mieli znacznie mniej, bohaterzy wiedli dosyć słodką idyllę (nie uwzględniając nawiedzających ich głowy myśli), której niejeden mógłby pozazdrościć. Całymi godzinami wiercili się między pomieszczeniami, nie mogąc wysiedzieć w jednym miejscu, ponieważ po czasie stawało się to zwyczajnie monotonne i nudne. Sam salon, pełniący funkcję serca życia towarzyskiego w tym domu, przewijał się w tej historii już nie raz, a i nie raz będzie...

     — Mam sieczkę w głowie. Zostało mi jedynie dorwać ekologiczną słomkę z jakiegoś fast fooda i opróżnić czaszkę z tego smoothie — wyznał Sam. Na jego twarzy, którą schował w dłoniach, namalowało się niezmącony spleen.

     Bo to nim właśnie efektowała próba objaśnienia Wilsonowi pewnej kwestii, której podjął się James razem ze Steve'em, właśnie w słynnym salonie. Była to kwestia ich kart medycznych, które odnaleźli w pokoju Barnesa. Mimo, że dotyczyło to wyłącznie ich dwójki, postanowili podzielić się tym z zaufanym mężczyzną, w celu pozyskania jego opinii.

     Były Zimowy Żołnierz osobiście najchętniej tę sprawę zachowałby dla siebie, jednak ostatecznie uległ natarczywym namowom przyjaciela, który nie miał w zwyczaju odpuszczać w takich kwestiach.

     — Jedyne, co to wszystko łączy, to nasza świadomość, że nic tego nie łączy. — Bucky rzucił kartami na stół kawowy. — W każdym razie, póki co. Może z czasem ta sprawa zacznie się przejaśniać.

     — Ta, nie wątpię. — Wypowiedź przesiąkła ironią. — Może ma to związek z listami, a może jakiś szalony doktorek z Syberii planuje urządzić sobie polowanie.

     — Sam, kretynie — urwał koledze. Zignorował ostre spojrzenie Steve'a, które lustrowało jego lico. — Ten temat jest już zakończony. Hydra się rozpadła.

     — Siedź cicho, panie mądry. Przerwałeś mi — oburzył się w odpowiedzi. — Hydra może i się rozpadła, ale Zemo żyje. Ten człowiek niekoniecznie ma poukładane w głowie, a te kurewskie chemikalia nadal płyną w twoich żyłach. Znajdzie się jeszcze niejeden fanatyk. Na naszego lekkomyślnego Steve'a też mogą zapolować.

     — Pragnę przypomnieć, że nadal tutaj jestem — wtrącił blondyn.

     — Skąd taki wniosek? — zaciekawił się sierżant, wlepiając blade tęczówki w posturę ciemnoskórego. Ten, widząc ponaglające spojrzenie, ciężko przełknął ślinę, by po chwili przyozdobić twarz maską rozbawienia.

     — No skąd? Spójrz na was. Jesteście ostatnio rozkojarzeni, a rozkojarzony cel to łatwy cel. Ciągle się sprzeczacie i to tak, że słychać was na każdym piętrze. Ciężko przejść obok obojętnie.

     Powietrze momentalnie zgęstniało. Czy Sam naprawdę wszystko słyszał?

     Przecież nie było go nawet w pobliżu kompleksu.

     — Przestań pitolić, byłeś wtedy z Clintem na mieście.

     — Czyli jednak coś się stało — podsumował, klaszcząc w dłonie. Dałem się podejść jak dziecko. — Nie, żeby mnie to wyjątkowo obchodziło, jednak jesteśmy grupą i nie chcę, żeby wasz konflikt odbijał się na jej niewinnych członkach. — Zatrzepotał rzęsami, prezentując się jako wspomniany idealny wzorzec na wspomnianych członków drużyny.

Missing || fanfiction [James Barnes]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz