rozdział 9.

126 15 6
                                    

Dora

pięć lat wcześniej...


     Nie chciałam się rozglądać. Nie mogłam. Otaczająca mnie zewsząd śnieżna biel przyprawiała o mdłości. Modliłam się, bym nie musiała tu spędzić kolejnego miesiąca. Charles dał mi nawet różaniec. On też nie chciał mnie tu trzymać. Widział, że wariuję.

     Nie przyczyniał się nawet do tego już ten chory kolor ścian, mebli, pościeli; kolor wszystkiego. Chciałem po prostu wiedzieć, co się stało.

     Czułam się jak ślepe dziecko, które zgubiło się w labiryncie.

     Samo.

     — Chcę pamiętać. — Szept wyrwał mi się spomiędzy rozedrganych warg. Kurczowo ściskałam róg kołdry w dłoniach.

     — Będziesz pamiętać. Obiecuję. — Uśmiechnął się i kucnął przy łóżku. Jego oczy obserwowały mnie znad barierki. — Amnezja po takich urazach to bardzo częste zjawisko. Musimy tylko trochę poczekać.

     Pociągnęłam nosem, a po policzku stoczyła się pierwsza łza. Chciałam być silna, starałam się nie płakać. Trudno jest jednak zachować spokój, kiedy nie czujesz się bezpiecznie we własnym ciele. Nie wiesz kim byłeś, co zrobiłeś, co tobie zrobiono.

     — Kluseczko, musisz mi wierzyć na słowo, dobrze? Nigdy bym cię nie okłamał — powiedział. Jego ton był łagodny, trochę pocieszający. — Mam kolegę, który zajmuje się ludzkimi główkami. Mogę go nawet tutaj przyprowadzić. W każdym razie powiedział mi, że z twoją — palcami dotknął zasklepionej rany na mojej skroni, którą jeszcze niedawno przyozdabiały szwy — nie dzieje się już nic złego. Jedyne, czego możesz nie pamiętać w przyszłości, to moment samego wypadku. — Ostatnie słowo zaakcentował w dziwny sposób. Zmarszczyłam brwi, jednak rozluźniłam je, czując nieprzyjemne napięcie.

     — To czemu nie mogę sobie przypominać tego w domu? — wypaliłam bez namysłu, po czym gwałtownie usiadłam. Charles od razu złapał mnie za ramiona i z powrotem położył na szpitalnym łóżku. — Sam mówiłeś, że bodźce powiązane z przeszłością mogą przyspieszyć powrót wspomnień.

     Widziałam, jak drga mu grdyka. Przełknął ciężko ślinę i opuścił wzrok. Musiał coś wiedzieć. Coś, czego bał mi się powiedzieć.

     — Cholera, nigdy nie byłem dobry w takich rozmowach — mruknął. Wydawać by się mogło, jakby obwiniał za to siebie samego. Zdziwiło mnie to. Zawsze był taki optymistyczny.

     — Proszę — błagałam, podczas gdy do oczu napływały kolejne łzy. Powieki nieprzyjemnie piekły.

     Charles wstał i poprawił pomarszczony dół błękitnej koszulki polo — on jako jeden z nielicznych przychodził tu ubrany w coś innego niż lekarski kitel. Chwile stał, lustrując moją zaczerwienioną twarz oraz opuchłe od płaczu oczy, po czym przymknął powieki i z powrotem usiadł obok mnie. Objął mnie ramieniem, a nogi okrył fragmentem kołdry.

     — Kiedy tylko skończyliśmy cię operować skontaktowałem się z moim przyjacielem. Chciałem znać twoją tożsamość, by o wszystkim poinformować twoich rodziców, a on radzi sobie w internecie lepiej niż ja. Poza tym jego szef ma dostęp do międzynarodowej bazy danych — wyjaśnił i ogarnął ciemny kosmyk włosów, który opadł mi chwilę wcześniej na oczy. — Udało mu się ustalić, że... — urwał. Potrząsnął głową, jakby chciał oczyścić myśli. Ścisnęłam jego dłoń — że niecałe rok po urodzeniu zostałaś uznana za zaginioną, a ponieważ cię nie odnaleziono... za martwą. Miałaś wtedy zaledwie kilka miesięcy.

Missing || fanfiction [James Barnes]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz