Dźwięk spłuczki toaletowej przywrócił Petera do rzeczywistości. Chłopak potrząsnął głową i przetarł twarz spoconymi dłońmi. Jedną zostawił do podpierania głowy, a druga odruchowo położył na łopatkach siedzącej obok dziewczyny.
— Lepiej? — zapytał cicho, leniwie poruszając ręką po plecach Dory.
Nastolatka podniosła na chwilę zmęczony wzrok na chłopaka. Wyglądała na wykończoną, a jej blada skóra lśniła od potu. Jedyne, co utwierdziło Petera w tym, że dziewczyna żyje, było zaczerwienienie, które oblewało jej policzki.
Dora uchyliła usta, by odpowiedzieć, jednak nie zdążyła wydobyć z siebie słowa, zanim kolejny skurcz w przełyku zmusił ją do zwymiotowania, po raz kolejny już tej nocy.
— Czyli nie — westchnął zawiedziony. Ten widok przyprawiał go o ból serca.
Od kiedy wczoraj wrócił, Dora cały czas wymiotowała. Nie podejrzewał, że było to spowodowane chorobą. Dziewczyna wiedziała, co się stało parę godzin wcześniej. I choć otwarcie się do tego nie przyznała, była przerażona. Zarówno tym, że tam była, jak i tym, co może się stać. Jej ręce drżały, choć starała się to ukryć.
Peter osobiście znał ludzi, którzy mieli podobną reakcję na stres. Nie było to nic przyjemnego, dlatego siedział na wannie, nad dziewczyną siedzącą na ziemi, i jej pilnował. Nie protestowała, nawet gdy głaskał ją po plecach.
— Lepiej mi powiedz, jak z tobą — wydukała, kaszląc. Wypluła gęstą ślinę do wody, po czym przetarła twarz. — Stark postawił na nogi cały hotel.
✰
Peter wyszedł z podziemnego korytarza. Był trochę roztrzęsiony, do czego niechętnie się przyznawał. Choć dostał wyraźne polecenie od Tony'ego, od środka zjadały go wyrzuty sumienia. Nie powinien zostawiać bohaterów samych z Zemo, nawet jeżeli byli o wiele bardziej doświadczeni od niego. Tak po prostu nie wypadało.
Rozejrzał się. Przyłapał się na myśli, że podoba mu się taka okolica. Wydaje się cicha i spokojna, opustoszona, przez co prawdopodobieństwo, że natknie się na jakiegoś człowieka, było znikome. Przeczył z tym fakt tego, co się dzieje w podziemiach, ale samo pierwsze wrażenie wywoływało w nim spokój.
Spojrzał pod swoje nogi. Miał na sobie strój Spider-Mana, który dostał od Starka. Nie zdążył odkryć jeszcze wszystkich jego funkcji, a było ich na tyle duże, że wręcz nie chciał tego robić. Przytłaczała go ich ilość, bo była to ogromna przepaść pomiędzy jego własnym strojem, który nie był tak zaawansowany.
Tego dnia nie założył swojej maski. Miał ją co prawda, w drodze do podziemnego pomieszczenia, jednak później ją zdjął. Zemo i tak wiedział, kim jest. Skoro wiedział tyle o wszystkich bohaterach, wiedział też o nim. Utwierdziła go w tym również rozmowa z mężczyzną.
— Parker. — Obrócił się zaalarmowany, słysząc, jak ktoś wypowiada jego nazwisko. Głos pochodził spomiędzy drzew, co zdenerwowało go jeszcze bardziej.
Wtedy jednak za jednym z drzew zauważył ubraną w białą beenie głowę. Mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, jednak równie szybko się opamiętał.
Uśmiechając się, zdał sobie sprawę, że nie ma na twarzy maski. Szybko zmienił pozycję i stanął tyłem do dziewczyny, naciągając materiał na twarz. Dora westchnęła.
— Nie świruj, od dawna wiem — wyznała. — Niespecjalnie się z tym ukrywałeś.
Peter spojrzał na nią zażenowany. Spuścił wzrok na stopy, po czym zsunął część stroju z głowy. Skoro wiedziała, nie widział sensu, by się ukrywać.
— Miałaś zostać w hotelu — przypomniał jej, składając ręce na klatce piersiowej. Podszedł bliżej i oparł się plecami o sąsiednie drzewo.
— Gadanie. — Wywróciła oczami. — Lepiej mi powiedz, gdzie jest reszta.
— Reszta? W środku — oznajmił, jakby to był najoczywistsza informacja na świecie. Dziewczyna zmarszczyła brwi. — Ej, nie patrz tak na mnie. Sami kazali mi wyjść.
Dora zdziwiła się.
— Co w takim razie ma w planach Zemo...
Zapadła cisza. Nastolatka kręciła się w kółko, co jakiś czas zmieniając miejsce. Rzadko spuszczała wzrok z metalowych drzwi. Z niewiadomego też powodu obserwowała tylko te jedne, mimo ze wejść było wiele. Uznała to za bardziej rozsądne niż spędzenie większości czasu na chodzeniu od jednego wejścia do drugiego.
— Nie boisz się, że ktoś cię zauważy? — Odezwał się Peter.
Chłopak siedział pod drzewem i obracał pomiędzy placami małą, złamaną gałązkę. Wyglądał na zamyślonego, ponieważ patrzył się pusto w przestrzeń przed siebie, jednak co jakiś czas kątem oka rzucał dziewczynie baczne spojrzenie.
— Dotychczas mnie nie zauważyli. Nie kryję się z tym jakoś specjalnie.
— Powiesz mi kiedyś, dlaczego to wszystko robisz?
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. Parker wydawał się spokojny, trochę nieobecny.
— Może kiedyś.
Dwójka nastolatków siedziała wśród drzew. Co jakiś czas rzucali w swoją stronę szyszkami bądź małymi patyczkami. Nudziło im się, dlatego ostatecznie odeszli trochę dalej.
Dłuższą chwilę później ich spokój przerwał zgrzyt metalowych drzwi. Zza nich wypadli bohaterowie, po czym natychmiastowo je zamknęli i odsunęli się na bezpieczną odległość. Zdyszani obejrzeli się po sobie.
— Wygląda na to, że zdążyliśmy — odetchnął z ulgą Tony.
— Chwila — wtrącił Steve. — Gdzie jest Bucky?
To pytanie zawisło w powietrzu. Reszta drużyny spojrzała się na niego z kpiną, jakby zadał im nadzwyczajnie głupie pytanie. Byli przekonani, że James podążał razem z nimi, bo dlaczego miałby zostać w niebezpiecznych podziemiach, narażając swoje życie. Jednak w momencie, w którym rozejrzeli się na około i zdali sobie sprawę z tego, co się stało, zastygli.
Rogers zacisnął zęby, widząc zakłopotanie znajomych. Zerwał się do powrotu do podziemi, jednak na drodze stanęła mu Natasha.
— Co się dzieje? — szepnął Peter do Dory. Nastolatkowie nadal ukrywali się w głębi lasu. Chociaż Parker już dawno poszedłby do Avengersów, gdyby nie dziewczyna, która go zatrzymała.
— Barnes został w środku. — Złączyła wargi w prostą linię.
— Że co proszę?! — powiedział odrobinę za głośno, na co Dora zasłoniła mu usta i wymieniła się porozumiewawczym spojrzeniem. — Jak to został?
— Nie wiem, ale mi też się to nie podoba — odpowiedziała sucho.
Sherlie i Peter dalej obserwowali zachowanie bohaterów. Steve zawzięcie kłóciła się z Natashą, a reszta stała. Wyglądali, jakby nie do końca wiedzieli, co mają ze sobą zrobić.
— Proponuję się rozdzielić. — Clint wtrącił się do rozmowy. — Nie było jeszcze wybuchu, więc czas na zegarze nie minął. Barnes może jeszcze wyjść, ale nie wiemy którym wyjściem.
Chociaż z początku nikt nie był przekonany do tego pomysłu, ostatecznie wszystkie się na niego zgodzili. Romanoff została ze zdenerwowanym Rogersem w miejscu, w którym stali, a reszta rozpierzchła się na boki, kierując się do innych włazów.
Nie minęło wiele czasu, aż usłyszeli bardzo głośny huk wybuchu. Wtedy też Dora obejrzała się w stronę wejścia, chcąc zobaczyć, co się stało. Zza drzew nie zauważyła jednak niczego innego jak wyjścia pozbawionego drzwi oraz dumy uchodzącego z korytarza.
Zauważyła, jak Steve opada na kolana nieopodal włazu. Zaniepokoiło ją to, bo oznaczało, że coś musiało się stać. Nie miała jednak możliwości tego sprawdzić.
Bardziej zaniepokoiło ją jednak zachowanie Petera. Podczas wybuchu wzdrygnął się mocno i chociaż z początku wydawało jej się to naturalnym odruchem, z czasem przekonywała się, że jednak nie wszystko jest w porządku. Chłopak cały czas drżał, a jego wzrok nie skupiał się na niczym konkretnym. Szybko przemieszczał się z jednego miejsca na drugie.
— Parker? — odezwała się niepewnie.
Słysząc jej głos, zatkał uszy dłońmi. Czuł, jak jego ciało lepi się od potu, a się pod nim załamują. W momencie jednak, w którym usłyszał głośne krzyki Kapitana Ameryki, których nie był nawet w stanie zrozumieć, pomimo bólu i dyskomfortu rzucił się do biegu w głąb lasu.
— O cholera. — Usłyszał tylko za sobą. Momentalnie poczuł, jak jego aktualnie nazbyt wrażliwy pajęczy dreszczyk ostrzega go przed podążającą za nim osobą.
Instynkt sprowokował go do przyspieszenia. Zagłębiał się coraz bardziej w las, którego nie znał, co dodatkowo wyprowadzało go z równowagi. Już dawno temu się zgubił, a głowa nie potrafiła zorientować się w terenie.
Przez swoją nieuwagę potknął się o wystający korzeń drzewa. Upadł na kolana, w ostatnim momencie podpierając się dłońmi.
Dora klęknęła przy nim. Nie za blisko, jednak w odpowiedniej odległości, by obserwować jego stan. Coś ścisnęło ją za serce, gdy usłyszała jego rozedrgany oddech. Mógł on być spowodowany wysiłkiem fizycznym, jakiego przed chwilą doznał, jednak brzmiał inaczej. Brzmiał, jakby miał atak paniki i nie mógł wziąć poprawnego wdechu.
Dziewczyna nie reagowała. Rozmawiała kiedyś z Charlesem o tym, czym jest przeciążenie sensoryczne, ponieważ sama go doznawała. Po utracie pamięci, kiedy jej wspomnienia zaczęły stopniowo wracać, trudno było jej poukładać je sobie w głowie, co strasznie ją przeciążyło. Nie lubiła tego uczucia, jednak w momencie, gdy zobaczyła reakcję nastolatka, zdała sobie sprawę, że nie odczuwała ani procenta z tego, co on. Jego wyostrzone od jadu pająka zmysły były niezwykle podatne na przyjmowanie informacji i jak normalnie wyrabiały większą normę niż zwyczajnego człowieka, to teraz praktycznie wypalały ośrodki zmysłów z mózgu Petera.
Jedyne, co jej pozostało, to czekać na reakcję chłopaka. Nie chciał wymuszać na siłę żadnej interakcji z nim, bo mogło mu to tylko zaszkodzić. Dlatego klęczała tak, z rękoma opuszczonymi po sobie i oczami umieszczonymi na Parkerze.
Chłopak podniósł załzawiony wzrok na dziewczynę. Nie przestawał drżeć. Nie docierało do niego, co się dzieje. W dodatku był w obcym sobie miejscu, pośrodku lasu, a zaraz miało zajść słońce, więc dostrzegał jedynie same potencjalne zagrożenia.
— Pomóż mi — szepnął błagalnie rozedrganym głosem.
Nie spuszczał spojrzenia z Dory, której, słysząc te słowa, zadrżała warga. Chętnie jednak rozłożyła ramiona, pozwalając, aby chłopak wpadł w jej objęcia. Nie miała w naturze takich czułości z kimś, kogo ledwo zna, jednak martwiła się o niego. Przeciążenia miały różne objawy, jednak niektóre z nich mogły być bardzo niebezpieczne dla jego zdrowia.
Trwali tak dłuższą chwilę. Choć można stwierdzić, że stan Petera się poprawił, nie była to do końca prawda. Prawdą było to, że niektóre objawy ustąpiły, zwalniając miejsca innym. Po jakimś czasie nastolatek zaczął się energicznie wiercić i drapać, na co Dora musiała mu pozwolić. Przytrzymanie go nic by jej nie dało, ponieważ był od niej znacznie silniejszy. Jedynie by go to sfrustrowało.
Choć nie czuł się dobrze i tylko marzył o powrocie do domu, Parker nawet na sekundę nie oderwał się od klatki piersiowej dziewczyny. Obejmował go już tylko jedna ręka, ale wystarczyło mu samo leżenie na niej i spokojny oddech, z którym unosił się na wypełniających się powietrzem płucach.
Zmrużył gwałtownie oczy, widząc oślepiające światło latarki, które uderzyło go w twarz. Było już po zmroku i chociaż nie było jeszcze bardzo ciemno, ktoś postanowił użyć dodatkowego oświetlenia.
— Pete? — odezwał się delikatnie, kucając przy chłopaku.
Tony wyglądał na zmartwionego. Od wybuchu minęło już parę godzin, przez które nie miał kontaktu z chłopakiem. Parker wyłączył słuchawkę, nadajnik oraz cały system w swoim kostiumie, więc Stark ostatnie 2 godziny spędził na włóczeniu się po lesie i szukaniu nastolatka.
Mężczyzna uniósł latarkę wyżej, oświetlając twarz Dory. Momentalnie zacisnął usta. Sądząc po jego reakcji, dziewczyna założyła, że ją rozpoznał. Być może pokazano mu kiedyś jej zdjęcie bądź opowiadano o niej w historiach.
— Nie mów nic Charlesowi — powiedziała błagalnie. — Proszę.
Tony od zawsze miał słabość do maślanych oczu, jakie potrafiły zrobić dzieci. Obserwując milczącą Shirley, od której emanowało poczucie winy, nie potrafił zadzwonić do Dyera. A może sprawa leżała też w tym, że chciał oszczędzić mu stresu?
— W porządku — westchnął. — Ale masz mi to potem wszystko wytłumaczyć. Na razie zbierajmy się stąd, dopóki zbytnio nie przemarzliście. — Wypowiadając te słowa, założył swój strój Iron Mana i schylił się, by pomóc nastolatkom wstać.
CZYTASZ
Missing || fanfiction [James Barnes]
Fanfic(Jeżeli łakniecie nietuzinkowej historii o Buckym, myślę, że ta może Wam się spodobać :) ) Dziesiątki lat skuły się lodem. Nic nie potrafiło już sprawić, aby James stał się człowiekiem sprzed wojny. Nie potrafił uciec przed własnym koszmarem, więc n...