rozdział 24.

42 3 0
                                    

     Czuły uśmiech nakreślił się na wargach kobiety, kiedy drzwi wejściowe zamknęły się z trzaskiem.

     — Czyżby wrócił mój ulubiony syn szwagra?! — krzyknęła z kuchni, wkładając do szafki wytarte ściereczką naczynia.

     — Jestem jedynym synem twojego szwagra! — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie.

     — Ale jednocześnie ulubionym. — W jej głosie zabrzmiało znajome Peterowi ciepło. Kiedy tylko przekroczył próg pomieszczenia, May ujęła jego policzek między zgięte palce i pociągnęła za skórę. Na twarzy nastolatka pojawił się wyraz niezadowolenia. — No już, nie bocz się. Ktoś musi pomóc mi przygotować kolację.

     Na te słowa uniósł kąciki ust do góry. Uwielbiał gotować, szczególnie że wtedy mógł spędzać więcej czasu.

     — Zrobimy kanapki z bekonem, sałatą i pomidorem? — zapytał z nadzieją. Na samo wspomnienie ich smaku zebrała mu się ślinka.

     — Zrobimy kanapki z bekonem, sałatą i pomidorem.

     May odwróciła się do niego plecami, by przygotować odpowiednie składniki oraz stanowisko pracy, a w tym czasie młodego bohatera pochłonęły myśli. Jego roztargnienie było pokłosiem ostatnich odkryć, których dokonali, a raczej to ona dokonała, z Dorą. Wiele myślał o wszystkim, czego się dowiedział, przez co w całej tej sprawie było więcej niewiadomych niż rzeczy, których był pewien. A pewien był jednego: zamierzał porozmawiać o tym ze swoją ciotką — może nie była ona bezpośrednią rodziną jego rodziców, jednak na pewno uzyskała od Bena wiele informacji, których on nie miał.

     Bez słowa podszedł do blatu i z odpowiedniego pojemnika wyjął cztery kromki tostowego chleba. Cały czas jednak bujał w obłokach, co May z niemałym zaniepokojeniem obserwowała kątem oka.

     — Jak było u Tony'ego? — zagaiła do niego, próbując skupić uwagę chłopaka na czymś realnym.

     No tak, bo o czym innym mógłby skłamać? Każdą swoją wizytę czy spotkanie z Dorą usprawiedliwiał majsterkowaniem w warsztacie ze Starkiem albo po prostu stażem, który uparł się nadal odbywać.

     — W porządku. Nie miałem dzisiaj wiele pracy. — Odwrócił wzrok. Kłamstwa nie łatwo przychodziły mu na język. — Więcej rozmawiałem, niż pracowałem.

     — A jednak wróciłeś późno... — powiedziała z nutą rozbawienia May.

     Niezmiennie jednak na twarzy chłopaka przejawiała się rozterka. A nie było to do niego podobne. Szczególnie gdy przez nieuwagę oparzył się, zdejmując zarumienione tosty z patelni.

     — Peter. — Kobieta oderwała się od krojenia warzyw i odwróciła w stronę szatyna, który schładzał oparzoną skórę pod bieżącą wodą. — Widzę, że jesteś rozkojarzony. Nawet twój pajęczy dreszczyk nie działa. Coś się stało? Masz jakieś problemy?

     Nastolatek przełknął ciężko ślinę. Nieczęsto rozmawiał z ciotką o swoim życiu sprzed kilku lat, a już nigdy o rodzinie. Raz czy dwa ta wspomniała o Benie, jednak nie poruszyli tematu jego rodziców. Dla wuja mógł to być drażliwy temat — w końcu jego brat był ojcem chłopaka. May powinna jednak podchodzić do tego... inaczej. Racja, powinna, ale tego nie był pewnym, dlatego też zwykle trzymał język za zębami. Teraz jednak ciekawość wygrała z nim wewnętrzną walkę i podniósł wzrok znad strumienia wody, wlepiając je ze zmartwioną kobietę.

     — Dlaczego nigdy nie rozmawiamy o moich rodzicach?

     May, na której twarzy z początku malował się przyjazny wyraz, teraz trochę przygasła. Peter zauważył, że pytanie, które zadał, nieco ją zdziwiło, jednak postanowił nie reagować i czekać na dalszą reakcję kobiety. A ta ponownie ubrała uśmiech, tym razem pozorny.

     — Nie rozdrapujmy zasklepionych ran, Peter — westchnęła, kontynuując krojenie. — Pogodziłeś się już z tym. Nie chcę ci tego przypominać. To tylko dla twojego dobra.

     — Pogodziłem się z tym? — wtrącił się. Słowa ciotki trochę wyprowadziły go z równowagi, jednak nie pozwalał dać się kontrolować emocjom. — Skąd możesz o tym wiedzieć? Nie pamiętam własnych rodziców i uważasz, że dobrze się z tym czuję?

     Kobieta nie odpowiedziała. Nie uniosła również spojrzenia na podopiecznego, co jedynie utwierdziło go, że ciotka miała inny powód, aby omijać wszelkie tematy związane z jego rodziną.

     Westchnął cicho i przymknął zmęczone oczy.

     — Mogę ich chociaż zobaczyć? — poprosił cicho. Wsłuchiwał się w skwierczenie mięsa, które smażyło się na patelni, zupełnie jakby było najpiękniejszą melodią, jaką słyszał. — Chciałbym wiedzieć, jak wyglądali.

     Ciotka spojrzała na chłopaka kątem oka. Tylko minimalnie odwrócił głowę, jakby z obawą, że May zobaczy na jego buzi wszystkie emocje, które wybrzmiewały w jego głosie. Od razu odwróciła oczy i skupiła się na układaniu składników na kromce chleba.

     — Nie mam ich zdjęć — odparła lakonicznie. Jej głos był suchy i trochę nieprzyjemny, co zdziwiło Parkera. Nie miała w zwyczaju tak mówić, a w podobnym momencie zazwyczaj usłyszałby jeszcze wyrazy współczucia z jej strony.

     Nie oczekiwał ich, jednak doskonale znał May. Zachowywała się... inaczej.

     — Nie macie ich zdjęć? — Pokręcił głową w niedowierzaniu. — Trudno mi w to uwierzyć. Ben był przecież bratem mojego taty...

     — Spaliliśmy je — przerwała. — Benowi trudno się było pozbierać po tej... stracie, więc pozbyliśmy się wszystkich zdjęć. Tak było dla niego lepiej.

     Peter uchylił wargi. Nadal nie wierzył w tę wersję wydarzeń. Wydawała mu się ona najzwyczajniej nieprawdopodobna. Nie znał wujka długo, jednak pamiętał to, jak przywiązywał się do wszelkich pamiątek, którymi były również rodzinne fotografie. Szanse, że zgodziłby się na ich spalenie, były znikome.

     Chłopak jednak się nie odezwał. W kuchni nie słychać już było głosu żadnej osoby, a jedynie w tle wybrzmiewały ciche melodie piosenek w radiu. Atmosfera była ciężka, bo, chodź wydawać by się mogło, że owa dwójka się dogadywała, potrafiły ich poróżnić największe błahostki. W tamtym momencie oboje byli zmieszani i żadne nie wiedziało, czy powinno odezwać się pierwsze. Usiedli do stołu i zaczęli jeść przygotowaną kolację.

     Po paru gryzach Peter usłyszał chrząknięcie.

     — Dlaczego akurat dzisiaj się tym zainteresowałeś? — Głos kobiety rozbrzmiał w pomieszczeniu.

     Nastolatek zmarszczył brwi.

     — Co masz na myśli?

     — Miałeś wiele okazji, by zapytać mnie o swoich rodziców, Peter. Zrobiłeś to akurat dzisiaj. Dlaczego? — kontynuowała. — Coś się stało? Potrzebujesz przytulaska od starej ciotki? — wyrzuciła z siebie przesłodzonym tonem. Peter uśmiechnął się półgębkiem, jednak zaraz zmył ten wyraz ze swoich ust.

     — Nie, dziękuję, wszystko w porządku... tylko ostatnio dużo o tym myślałem — przyznał. Zrobił chwilową przerwę, by zjeść kolejny gryz. — Trochę mi wstyd, że nic o nich nie wiem. Chciałem uzupełnić te braki.

     May westchnęła cicho. Wzięła swój talerz i przestawiła go na miejsce obok podopiecznego. Chwilę później sama przesiadła się na drugie krzesło. Objęła chłopaka ramieniem i oparła brodę na czubku jego głowy.

     — Nie powinno ci być wstyd, Pete. Masz ciężkie dzieciństwo, rozumiem. Sama nie wyobrażam sobie wychowywać się bez moich świętej pamięci rodziców. Staram ci się dać wszystko, co mogę. — Użyła pocieszającego tonu. — Nie uważasz, że lepiej jest nie wiedzieć, co się straciło? Ciężej będzie ci z tą świadomością niż bez niej, uwierz mi na słowo.

     Chłopak mimowolnie wywrócił oczami. Tak miało wyglądać jej wsparcie? Nawet jeżeli chciała dobrze, w jego mniemaniu wychodziło jej zupełnie odwrotnie.

     — A tobie nie byłoby lepiej, gdybyś w ogóle nie poznała Bena? Spal wszystkie jego zdjęcia i zapomnij o tym, czego już nie ma. Wspomnienia nie cofną czasu.

     Nie wiedział, czemu tak jej odpowiedział. Był niemal pewien, że kobieta nie miała złych zamiarów, bo zawsze próbowała mu pomagać. Dawała mu oparcie, którego mu brakowało. A on potraktował to niczym odpad — wykorzystał, po czym zgniótł i wyrzucił.

     Kobieta poruszyła się niespokojnie.

     Dopiero po chwili do chłopaka dotarło, że gdyby nie ona, nie miałby niczego. Nie był z żaden sposób z nią spokrewniony, więc kiedy Ben by umarł, on zamieszkałby w ośrodku wychowawczym. May jednak stała się jego rodziną i tę rodzinę chciała mu dać. I nawet jeżeli dostrzegał jej starania, uderzyły w niego dwa razy mocniej, teraz kiedy drżący oddech opuścił jej wargi, a oczy zalśniły od powstrzymywanych łez.

     Nawet jeżeli od śmierci jej małżonka minęło sporo czasu, dla niej ta rana zawsze pozostawała krwawiącą i sprawiającą ból.

     — Pójdę się już położyć, Peter. Posprzątasz proszę?

     — May... — Chłopak poderwał się z krzesła i postawił krok w kierunku ciotki, która stała już przy drzwiach sypialni.

     — Spokojnie, to nic takiego. Nie martw się. — Uśmiechnęła się słabo. — Po prostu troszkę gorzej się poczułam. Może to przez te kanapki... Dobranoc.

     Nim zdążył zaprotestować, kobieta zamknęła mu drzwi swojej sypialni przed nosem. Uporczywe wyrzuty, zjadając jego sumienie, nakazywały mu zapukać i nie pozwolić, by May przebywała teraz sama. Chciał dać jej wsparcie, które dawała mu ona, by choć w małym stopniu przekonać ją, że to wszystko docenia

     Peterowi by to nie wystarczyło.

     Nawet jeżeli nie musiał jej nic udowadniać, ponieważ ona to wiedziała.

     Przełknął ciężko ślinę i oparł czoło na powierzchni lakierowanego drewna.

     — Jeżeli będziesz potrzebowała rozmowy... — urwał i aż zadrżał, kiedy usłyszał, jak pociąga nosem. — Będę w swoim pokoju. Nie pomyślałem, o czym powiedziałem, dlatego chciałbym przeprosić. Przyjdź, kiedy potrzebujesz. Dobranoc.

     Położył dłoń na drzwiach tuż obok swojej głowy i odetchnął głośniej, po czym mozolnym krokiem skierował się w stronę pokoju, w którym spędził wiele patrząc w sufit.

Missing || fanfiction [James Barnes]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz