rozdział 19.

80 7 0
                                    

Miasto o tej porze wyglądało niczym kalka z ekranowego romansu. Duże płatki śniegu, leniwie opadające na wszystko, co stanęło im na drodze; szczere uśmiechy i rozmarzone oczy dzieci podziwiających świąteczne ozdoby, których niektórzy zapomnieli zdjąć ze swoich okien; zakochane pary, które odziane z grube szaliki na łyżwach krążyli po gładkiej tafli lodu. Wszystko zdawało się być takie idealne.

Zdawało. To była tylko ulotna chwila. Płatki śniegu rozpuszczą się przy pierwszym ociepleniu, dzieci dorosną i zrozumieją, że to wszystko jest tylko formalnością, a zakochane pary wrócą do domów i każde zajmie się sobą, wspomnienia zostawiając jedynie na fotografiach.

Czy to nie jest zła wizja? Jest. Dlatego żyje się chwilą.

Jednak życie chwilą również zadręcza. Pracowników firm, ponieważ tych dopada nadmiar pracy, starszych i zasłużonych ludzi, ponieważ ci mogą ledwo wiązać koniec z końcem oraz Parkera, ponieważ obraz zdruzgotanego Tony'ego w pokoju pełnym woni alkoholu nie znikał sprzed jego oczu.

Jeszcze niedawnomężczyzna zaproponowałby mu lody, kino czy zwykłą pogadankę przy fast foodach. Z reguły to Peter mówił, Anthony jedynie wsłuchiwał się w jego przygody ze szkoły czy patroli. Ale nawet ta prosta czynność wywoływała uśmiech na jego twarzy. Pozorny uśmiech. Stark był wtedy szczęśliwszy. Pozornie szczęśliwszy.

Nastolatka ogarniała bezradność. Niemoc, którą chciał przezwyciężyć. Uwielbiał otaczać się osobami, za które oddałby życie. Dlatego chciał, by i one, podobnie jak on, cieszyły się głupotami, a przede wszystkim — uśmiechały się szczerze, nawet gdy im się nie powodziło. Przecież zawsze nadejdzie poprawa.

— Uważaj, jak chodzisz!

Czy oburzony przechodzień, który zapatrzony w ekran własnego smartfona nie obserwował chodnika i wpadał w każdą pojedynczą osobę był w stanie zepsuć mu humor? Nie. Nie bardziej, niż zrobił to tamten dzień. Wiedział, że musi znaleźć rozwiązanie, by w życiu Tony'ego znowu pojawiła się radość. I to nie tylko ta spowodowana jego widokiem.

Od Gdzie jest Dory?: pięć minut, czekam u ciebie.

No tak. Jak ona to robiła? Peter zaczął podejrzewać, że jego nowa znajoma może niedługo zająć jego miejsce w świecie bohaterów.

— Pożyczyczyłem laptopa, więc uważaj na niego — zaczął, kiedy Dora pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Jego głos nie brzmiał jednak energicznie jak zawsze. — Hasło powinno być zresetowane. Droga wolna. Rób, co musisz.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Już od wejścia przyglądała się Parkerowi — tak jak zawsze każdemu — jednak tym razem robiła to nadzwyczaj uważnie. Garbił ramiona, przez co wydawał się niższy. Twarzy nie ozdabiał jak zwykle szeroki uśmiech, a małe, ledwo widoczne dołeczki nie zapadały się pod wpływem jego śmiechu.

— Jesteś... inny — stwierdziła. Zeskoczyła z parapetu jednego z okien na najniższym piętrze i podeszła do Petera. — Coś się zmieniło.

Chłopak zatrzymał się w miejscu i podniósł wzrok. Znowu spotkał na swojej drodze parę oczu, które ciekawiły go od samego początku. Oczy pełne tajemnic.

— To nie ma znaczenia.

Nastolatek wyjął laptopa, którego dotychczas niósł pod pachą. Wyciągnął przed siebie rękę, podając go tym samym Dorze. Ta jednak nie odebrała go, a stała w miejscu i obserwowała uważnie każdy jego ruch.

— Co się tam wydarzyło?

Parker poczuł w sercu dziwne ciepło. Towarzyszyło mu też jednak nieprzyjemne ukłucie. To nie było zwykłe pytanie. Nie interesowało ją, czy coś się wydarzyło. Ona to wiedziała. Słuchała go i wiedziała gdzie był. Obserwowała go, więc zobaczyła, że się zmienił. Jego energiczną naturę coś ugasiło. Tak jak płomień woda. Chciała się dowiedzieć, czym była woda. Konkretna woda. Bo istnieje wiele źródeł.

Missing || fanfiction [James Barnes]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz