Rozdział 5.

319 45 220
                                    

Zostaw gwiazdkę, to bardzo motywuje. Oferuję za nią kwiatka z lego (polecam btw zestaw bukietu kwiatów).


6 października (czwartek)

Kolejnego dnia do pracy przyszedł na siódmą. Jaxon obiecał podrzucić go na jedenastą pod uczelnię, a sam miał skoczyć do siedziby zarządu. Tak ustalili wczoraj.

Zjadł śniadanie w pracy, wypił kawę i zrobił sobie herbatę. Jaxon już tutaj był, wywnioskował to po samochodzie stojącym na parkingu, ale nie spotkał jeszcze mężczyzny. Usiadł przed komputerem i włączył dokument w którym pracował. Zazwyczaj patrząc na wykresy, cyferki i literki po godzinie robiło mu się niedobrze. Ale chociaż mu za to płacą.

– No hej.

On się poruszał niczym kot, bezszelestnie. Nawet drzwi otwierał cicho.

Podniósł wzrok. Jaxon stał w drzwiach, z energetykiem w dłoni. Dzisiaj miał na sobie czarny, idealnie dopasowany garnitur. Wyglądał w nim tak, cholernie dobrze. Blond włosy miał schludnie ułożone. Ale wyglądał też na zmęczonego, bardzo. Wydawał się ledwo co stać na nogach. Mimo wszystko mężczyzna uśmiechnął się w jego stronę sztucznie, tak dla zasady. Wolał już, gdy miał obojętny wyraz twarzy.

– Dzień dobry, panie doktorze – przywitał się. – Ładnie brzmi. Doktor chemii organicznej Jaxon Murklins. Masz tak w dokumentach? Po co ci te dwa doktoraty?

Napił się swojej herbaty.

– W niektórych. A co do drugiego, to jeden z nudów, a drugi czysto terapeutycznie.

– Ładny stopień naukowy przy dostojnym, ładnym nazwisku i śmiesznym imieniu pisanym przez "x". Współczuję. Twoja praca doktorska jest aczytalna, spojrzałem sobie na nią. Ta z chemii. Jakim cudem ją obroniłeś, to ja nie wiem.

– Kiedy wstałeś, Vic? – zmienił temat. – Dziwnie się zachowujesz. Znaczy dziwniej niż zazwyczaj.

– O czwartej trzydzieści, jakoś tak. Spałem cztery godziny. A ty?

– Mam tutaj z czterdzieści minut, więc pewnie piąta trzydzieści – oznajmił. – Masz tak beznadziejny dojazd. Dosłownie okropny. To z dwie godziny?

– Jakoś tak. Jakieś stare gówno jeździ na tej linii. Przeprowadzę się gdzieś bliżej, bo mam dosyć. Zdycham. Pewnie zrobię to na początku listopada, jeśli dobrze pójdzie.

Praktycznie już spał. Na wykładzie utnie sobie drzemkę, bo czemu by nie. Zawsze to półtorej godziny snu. Usiądzie w takim miejscu, że ta psychopatka nie zauważy.

– Po co tutaj przyszedłeś?

– Porozmawiać, bo mi się nudzi – wyjaśnił. – A tak serio, to chciałem zobaczyć, jak ci idzie. Przysypiasz? Tak wnioskuję po twoich worach pod oczami.

– Prześpię się na wykładzie u Pani Pająk. Może nie zauważy – oznajmił.

Jaxon zmarszczył brwi i napił się trochę z puszki.

– Ryzykownie.

– Ja wiem. Ale nie powinna się przyczepić. Nigdy nie spałeś na wykładach, jako dzieciak? Jakieś leżakowanie?

– Mieszkałem z matką pod miastem, w wielkim domu. Zawoziła mnie na pierwszą godzinę, a odbierała koło szesnastej. Czasem niestety miałem okienka, lub kończyłem o trzynastej. Wtedy przesiadywałem w jej gabinecie. Teraz plot twist: zdarzało mi się spać pod tymi regałami z pająkami, na dmuchanym materacu. Więc tak, miałem w ciągu dnia leżakowanie. Miałem koc i poduszkę, nie było źle. Nikt się nie przewijał, bo po co. Ogólnie spałem, jak zabity – powiedział. – Ja jej pomagałem przy zwierzątkach, a ona mi pozwalała spać. Uczyłem się po nocach, bo na uczelni miałem problem ze skupieniem się, więc chodziłem niewyspany. Plus bardzo lubiłem układać lego, to też była rozrywka w jej gabinecie Zbudowałem pająka, nadal stoi na półce. Taki niebiesko-czarny.

NieśmiertelnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz