Rozdział 7.

281 36 212
                                    

Hej, rozdział jak zwykle w piątek, miłego czytania. Gwiazdka = LEGO


9 października (niedziela)

Usłyszał walenie w drzwi. Było już po północy, za osiemnaście godzin mieli już pracować w laboratorium nad słoikiem. Nie był jednak zmęczony, mógłby to zrobić w tym momencie.

– Otwieraj!

– A jak nie otworzę? – zapytał równie głośno, śmiejąc się. Miał ciągle tak samo dobry humor, bo co jakąś godzinę jeszcze trochę brał.

– To cię zwalniam.

Potrzebował tej wypłaty, to był niepodważalny fakt. Podszedł do drzwi i je otworzył. Jaxon spoglądał na niego wkurwiony, po czym wszedł do jego mieszkania, jak do siebie. Usiadł na kanapie, która pod nim zaskrzypiała i wyciągnął w jego stronę rękę.

– Kasa, Victor.

Wyciągnął plik banknotów z kieszeni, a później plastikowy worek. Rzucił obie rzeczy mężczyźnie. Ten jednak nadal mu się przyglądał.

– Ile tego wziąłeś, Victor? Masz rozszerzone źrenice. To jest czysta, dawkuje się z większą ostrożnością – powiedział z jakąś troską w głosie.

– Ze sto miligram, z odstępami godzinnymi.

– Nie zaśniesz, ty o tym wiesz, prawda? Przejebiesz całą niedzielę, a w poniedziałek nie wstaniesz.

Jaxon schował banknoty i fetę do kieszeni płaszcza. Podszedł bliżej niego, by mu się przyjrzeć.

– Jedziesz do mnie.

Mężczyzna wziął jego plecak z ziemi, wepchnął tam jego telefon, leżący na blacie i portfel. Otworzył niewielką szafę, znalazł w niej jakieś spodnie, koszulkę, skarpetki oraz bieliznę, po czym zrobił z ciuchami to samo, co z resztą jego rzeczy.

– Zostaw to – rozkazał.

– Nie oddam ci tego do rana. Albo idziesz ze mną, albo będziesz przechodził przez zjazd sam. Wybieraj.

– A co dasz mi ty i twoja obecność? – prychnął.

Jaxon zarzucił plecak na jedno ramię.

– Zolpidem i skręta. Prześpisz najgorsze. Jesteś idiotą, skończonym.

– Powiedział ten, co sam ćpa – odparł pretensjonalnie. – Jesteś jebanym hipokrytą.

– Spójrz co to gówno ze mną zrobiło. Nie pozwolę, aby moi bliscy skończyli tak samo! – krzyknął, wskazując na siebie. – Zamknij japę. To ostatni raz, gdy cokolwiek wciągasz. Kolejnym razem ci nie pomogę. W ogóle skąd ten pomysł? Ciekawość?

Postanowił nic nie odpowiadać. Założył grzecznie swoją znoszoną kurtkę i pozwolił się poprowadzić za nadgarstek do samochodu. Nadal był z siebie zadowolony, nie wiedział nawet czemu.

– Jaxon?

– Stul pysk.

Niemiły.

– Czemu?

Nic nie odpowiedział. Jaxon wpakował go do Lamborghini, na tylne siedzenia, zapiął mu pasy, jak walczył z nim dla samej walki i odjechali. Trząsł nogą i pukał palcem w szybę, by czymś zająć ręce.

– Co jest z tobą, Jaxon?

– Kradniesz mój towar, sprzedajesz większość, a jeszcze wciągasz ponad sto miligramów czystej fety. Czystej.

NieśmiertelnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz