Hej, rozdział jak zwykle w piątek, miłego czytania. Gwiazdka = LEGO
9 października (niedziela)
Usłyszał walenie w drzwi. Było już po północy, za osiemnaście godzin mieli już pracować w laboratorium nad słoikiem. Nie był jednak zmęczony, mógłby to zrobić w tym momencie.
– Otwieraj!
– A jak nie otworzę? – zapytał równie głośno, śmiejąc się. Miał ciągle tak samo dobry humor, bo co jakąś godzinę jeszcze trochę brał.
– To cię zwalniam.
Potrzebował tej wypłaty, to był niepodważalny fakt. Podszedł do drzwi i je otworzył. Jaxon spoglądał na niego wkurwiony, po czym wszedł do jego mieszkania, jak do siebie. Usiadł na kanapie, która pod nim zaskrzypiała i wyciągnął w jego stronę rękę.
– Kasa, Victor.
Wyciągnął plik banknotów z kieszeni, a później plastikowy worek. Rzucił obie rzeczy mężczyźnie. Ten jednak nadal mu się przyglądał.
– Ile tego wziąłeś, Victor? Masz rozszerzone źrenice. To jest czysta, dawkuje się z większą ostrożnością – powiedział z jakąś troską w głosie.
– Ze sto miligram, z odstępami godzinnymi.
– Nie zaśniesz, ty o tym wiesz, prawda? Przejebiesz całą niedzielę, a w poniedziałek nie wstaniesz.
Jaxon schował banknoty i fetę do kieszeni płaszcza. Podszedł bliżej niego, by mu się przyjrzeć.
– Jedziesz do mnie.
Mężczyzna wziął jego plecak z ziemi, wepchnął tam jego telefon, leżący na blacie i portfel. Otworzył niewielką szafę, znalazł w niej jakieś spodnie, koszulkę, skarpetki oraz bieliznę, po czym zrobił z ciuchami to samo, co z resztą jego rzeczy.
– Zostaw to – rozkazał.
– Nie oddam ci tego do rana. Albo idziesz ze mną, albo będziesz przechodził przez zjazd sam. Wybieraj.
– A co dasz mi ty i twoja obecność? – prychnął.
Jaxon zarzucił plecak na jedno ramię.
– Zolpidem i skręta. Prześpisz najgorsze. Jesteś idiotą, skończonym.
– Powiedział ten, co sam ćpa – odparł pretensjonalnie. – Jesteś jebanym hipokrytą.
– Spójrz co to gówno ze mną zrobiło. Nie pozwolę, aby moi bliscy skończyli tak samo! – krzyknął, wskazując na siebie. – Zamknij japę. To ostatni raz, gdy cokolwiek wciągasz. Kolejnym razem ci nie pomogę. W ogóle skąd ten pomysł? Ciekawość?
Postanowił nic nie odpowiadać. Założył grzecznie swoją znoszoną kurtkę i pozwolił się poprowadzić za nadgarstek do samochodu. Nadal był z siebie zadowolony, nie wiedział nawet czemu.
– Jaxon?
– Stul pysk.
Niemiły.
– Czemu?
Nic nie odpowiedział. Jaxon wpakował go do Lamborghini, na tylne siedzenia, zapiął mu pasy, jak walczył z nim dla samej walki i odjechali. Trząsł nogą i pukał palcem w szybę, by czymś zająć ręce.
– Co jest z tobą, Jaxon?
– Kradniesz mój towar, sprzedajesz większość, a jeszcze wciągasz ponad sto miligramów czystej fety. Czystej.
![](https://img.wattpad.com/cover/333492874-288-k305340.jpg)
CZYTASZ
Nieśmiertelny
Science FictionDwójka dziwaków, wspólne hobby i inżynieria genetyczna. Co mogłoby pójść nie tak? Jaxon ukończył studia w wieku czternastu lat. Na koncie ma wiele osiągnięć naukowych, a na papierze dwa doktoraty, w tym jeden zrobiony, aby poradzić sobie ze śmiercią...