Lucas:
Z moimi ludźmi szykowaliśmy się na atak Meksykanin. Benjamin pożałuje dnia gdy postawił stopę w moim mieście. Właśnie miałem wychodzić z sypialni, gdy do środka weszła moja żona z psami. Obejrzała mnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, oczekując ode mnie wyjaśnień.
-Meksykanie nas atakują- wyznałem -Muszę jechać rozprawić się z Benjaminem i dać mu nauczkę-powiedziałem szczerze.
-Dobrze-powiedziała podchodząc bliżej mnie -Tylko uważaj na siebie- wyrzuciła z siebie, a ja złapałem jej twarz w swoje dłonie.
-Nie martw się il mio cuore, wrócę cały i zdrowy- wyszeptałem przy jej twarzy, następnie pokonałem dzielącą nas odległość, wbiłem się w jej kuszące pełne usta.
To był żarliwy, namiętny i powolny pocałunek, którego mi brakowało. Musiałem ją pocałować, teraz w tej chwili. Całowaliśmy się jakby to było nasze ostatnie spotkanie, nasze ostatnie dotykanie się nawzajem. Odsunąłem się po dłuższej chwili od niej, Avery posłała mi zdziwione spojrzenie.
-Muszę ci coś powiedzieć aniele-powiedziałem szczerze.
-Zamieniam się w słuch- powiedziała flirciarsko.
-"Jeżeli będzie ci dane żyć sto lat, to ja chciałbym żyć sto lat minus jeden dzień, abym nie musiał żyć ani jednego dnia bez ciebie il mio cuore"- wyznałem szczerym oraz jednocześnie czułym tonem, a w jej oczach zobaczyłem łzy.
-Nie płacz aniele- powiedziałem szeptem niedaleko jej twarzy.
-Ty idioto, to nie mów takich rzeczy- powiedziała ze łzami w oczach.
-Jakich?-podniosłem jedną brew do góry.
-Dobrze wiesz- powiedziała drwiąco waląc ręką w ramię.
-Muszę już iść il mio cuore, kocham ciebie pamiętaj o tym- powiedziałem poważnie.
-Wiem, a może- nie dałem jej dokończyć, pocałowałem ją ponownie -Nawet tego nie kończ, nie ma mowy Avery, nie mogę cię stracić, nie ciebie- powiedziałem wyraźnie akcentując ostatnie słowa.
-Oj Luca- powiedziała wzruszona, dotykając moich policzków a ja chłonąłem jej dotyk -Idziemy razem albo nikt nie idzie- powiedziała stanowczo.
-Averyy.
-Nie!-krzyknęła -Idziemy razem.
-Dobrze, ale trzymasz się blisko mnie-powiedziałem stanowczym tonem.
-Dobrze- zapewniła mnie.
Avery poszła do garderoby przebrać się. Wróciła ubrana w jednoczęściowy skórzany kombinezon, pożerałem ją wzrokiem.
-Nie pójdziesz tak ubrana żono-mruknąłem w odpowiedzi.
-Naprawdę? Nie widzisz o co chodzi?- powiedziała ze śmiechem.
-O co?- warknąłem.
-O to kochaniutki- powiedziała kreśląc wskazującym palcem bo moim torsie - Że przyciągnę uwagę swoim boskim ciałem reszty facetów a wtedy my ich pokonamy- powiedziała beznamiętnym tonem.
-Oj ty moja diablico- powiedziałem przyciągając ją do siebie poprzez talię -Jesteś genialna jak twoja uroda- powiedziałem przy jej twarzy, przy okazji muskając jej usta.
***
Zebrałem wszystkich do salonu. Na środku stałem obok mojej cudownej żony. Wszyscy patrzyli na nas, oczekując tego aż wygłosimy nasz plan.
-Gdzie są i czy atakują?-patrzyłem na Enzo, on wyciągnął telefon, zadzwonił, chwilę rozmawiał z tą osobą.
-Są już niedaleko centrum i tak atakują, mają mnóstwo broni palnej, bomby atomowe- powiedział szybko Enzo, spojrzałem na swoją żonę, pokiwała głową.
CZYTASZ
Czarna Zemsta
RomanceAvery Black jest śpiewaczką w barze. Podczas jednego ze swoich występów siada na kolana pewnego faceta. Jakby wtedy wiedziała kim on jest, nigdy by tego nie zrobiła. Tą osobą nie był nikt inny jak Luca Mori- jej przyszły mąż, capo Capony w Miami. Av...