Gdy człowiek się dowiaduje, że całe jego życie było zaplanowane, coś w nim umiera. We mnie coś umarło. Sam nie wiem, czy to dlatego, że Achilles był mi wepchnięty w ramiona, czy może dlatego, że tak naprawdę nie miałem nigdy swojego własnego życia. Żyłem, bo żyłem. Żyłem, bo Tetyda tak chciała.
Nigdy nie prosiłem o to, by przychodzić na ten świat, tysiące lat później.
Wieczne stanie na scenie i odgrywanie swojej roli dla jury, którym była Tetyda, mój ojciec i Bogowie Olimpu. Skakałem, jak mi grali. Śmiałem się, gdy mnie łaskotali. Nic z tego nie było szczere, a ja byłem wypraną, rozciągniętą szmatą, która używana była do mycia podłogi.
Ojciec oskarżył mnie, że zepsułem mamę, że ją zatrułem. Nie wiem na ile procent jest to prawdą, a na ile to sobie zmyślił. Mama od zawsze była chorowita, od zawsze cierpiała, od zawsze było z nią coś nie tak. Może to nie moja wina? Może mama od zawsze była zatruta, a ja urodziłem się i zrobiłem ujście jej toksynom. Byłem jak korek w wannie, gdy się go wyciąga, woda spływa do odpływu. Phoebe Menojtios nie była zdrowa na umyśle. Ja nie jestem zdrowy na umyśle i coraz bardziej odnoszę wrażenie, że to przez nią. Nie powinno się tak mówić o zmarłej matce, ale gówno mnie to już wszystko obchodzi.
Niby złym sie nie rodzisz, a stajesz. A co jeśli powiem, że ja się taki urodziłem? Podobno od małego ciągnęło mnie w kłopoty, od początku byłem uciążliwy. Co jeśli zły byłem od maleńkiego płodu, a po urodzeniu to wszystko, ta trucizna, wyszła? Nie zdziwiło by mnie to. Może i ojciec miał odrobinę racji w tym wszystkim. Boli mnie przyznawanie mu racji, ale z drugiej zaś strony...wiem, że w końcu ktoś inny też by mi to powiedział. W końcu ktoś by zauważył, że coś jest ze mną nie tak. Może nawet i sam Achilles?
Chyba już znam moją niechęć do luster, o której tak pisała Virginia Woolf. Bałem się spojrzeć w szklaną taflę, która pokazywała wszystkie moje rysy, wady, te obrzydliwą naturę, jaka skrywała się pod warstwą skóry, tłuszczu, mięśni i kości. W środku byłem czarną dziurą, która nie ma ani krzty radości z życia, nie ma szczęścia, nie ma rodziny, nie ma miłości, jest pozbawiona tego, co powinien posiadać każdy nastolatek.
Problem polegał na tym, że ja wcale nie byłem nastolatkiem takim, jakiego by oczekiwano. Trudno czuć się młodo, gdy się dowiadujesz o swojej wiekowej duszy. To tak, jakbyś się dowiedział, że ty nie wyglądasz młodo, bo jesteś młody, a wyglądasz młodo bo masz chorobę Fabry'iego i już na wieki zostaniesz dwunastoletnim chłopcem, który tak naprawdę ma dwadzieścia lat.
Czasem się zastanawiam jak to jest, gdy się jest Bogiem. Co by było, gdybym był takim Apollinem? Bądź Posejdonem? Czy naprawdę byłoby mi tak źle na tym świecie?
Pierwsi bogowie to wszystko stworzyli. Ulepili z gliny ten świat, stworzyli ludzi, to wszystko, co chodzi po tej ziemi. Rozpisali miliony historii, utworzyli tak wielu różnych ludzi, istot, tytanów, zwierząt, roślin. A jednak, żadne bóstwo, nikt nie przewidział zła. Nikt by przecież na to nie wpadł sam, no bo jak można świadomie chcieć wyrządzić komuś krzywdę?
Jeśli gdzieś na tym świecie pisane mi jest szczęście, wątpię, że je odnajdę.
━━━ ⟡ ━━━
Obudziłem się na trawniku w ogrodzie. Byłem twarzą w mokrej ziemi. Podniosłem się, zaciskając mocno oczy i wyplułem trochę ziemi z ust. Przetarłem powieki i uchyliłem je, rozglądając się dookoła. Było ciemno nadal, a w domu paliły się światła. Leżałem kawałek dalej od schodków, na których siedziałem wcześniej, nim wydarzyło się to... cokolwiek to właściwie było.
Ile mnie nie było? Mi się wydawało, że to trwa wieczność, ale wtedy na bank Achilles, Peach, lub Love by mnie szukali. Może czas umyka tam inaczej? Może w rzeczywistości nie było mnie tylko minutę?
CZYTASZ
❝Jak zabiłem swego ojca❞
Teen Fiction❝ - Niektóre rzeczy wymagają czasu, by je zrozumieć - odparł Apollo, tym razem biorąc złotą łyżeczkę, również znikąd. Zanurzył ją w fidze, nabierając jej środek. - Każdy człowiek potrzebuje też czasu, by zrozumieć samego siebie. To zupełnie tak, jak...