❝niech umarli grzebią umarłych❞

88 17 67
                                    

Żeby nie myśleć zbyt wiele, do procesu chowania ciała, postanowiłem nałożyć słuchawki. Wiem, kojenie bólu muzyką to terapia wielu, ale dla mnie to była jedyna opcja, żebym mógł beznamiętnie wrzucić worek do rowu i odejść.

W trakcie czekania, patrzyłem jak Peach i Achilles kopią dół w ogrodzie, przy pomocy łopat z garażu. Peach płakała, mamrocząc coś sama do siebie, a Achilles starał się robić to, co musiał. Nie patrzył na nikogo, nie zwracał uwagi na lament Peach, oraz nie odważył się spojrzeć i na mnie. Love siedziała tuż obok, gdy tak obserwowaliśmy to ze schodów. U naszych stóp leżało ciało owinięte w worki na śmieci i oklejone szarą taśmą, żeby nic się nie porwało.

Muzyka jeszcze nie grała ze słuchawki, jaka siedziała w moim uchu. Włączę ją, gdy będę musiał zawlec trupa do dołu. Usłyszałem jak Love cmoknęła ustami.

— Co? — obejrzałem się na nią. Jej rude włosy były okryte ciemnością, gdy tak siedziała obok mnie. Nie dostrzegłem jej różowej aury, jaką emanowała od siebie, będąc córką Afrodyty. Love była pełna zagadek od początku naszej znajomości. Pracowała w sklepiku ze świecami, podobno miała brata, a to pewnie jedynie malutki skrawek jej życia. Nie znałem jej w całości, a chciałem poznać. Szkoda, że pewnie nie będzie mi to dane, gdy wyjadę.

— Nic, myślę — westchnęła, poruszając stopami, przez co materiał jej trampek ocierał się o siebie, powodując szelest. — Bo...no wiesz, schowamy ciało, ale co dalej? — odważyła się spojrzeć mi w oczy. Również się bała. Kto by się nie bał, w takiej sytuacji? Ja sam niby sprawiam wrażenie opanowanego, ale mam ochotę bić pięściami w ścianę i krzyczeć z żalu. — Będą go szukać, Pat. Będą szukać ciebie.

— Wiem, ale spokojnie. Mam plan.

— To znaczy?

— Wyjadę stąd — wzruszyłem ramionami, zniżając głos, żeby Achilles tego przypadkiem nie usłyszał. Love otworzyła swoje oczy jeszcze szerzej.

— O czym ty teraz mówisz? — również zniżyła głos do szeptu, pochylając się w moją stronę. — Pat, nie możesz — pokręciła głową, niczym zmartwiona matka. Jej aura dziwnie na mnie czasami wpływa. Sam już czasem nie wiem, czy te wszystkie odczucia są przez to, że Love to po prostu dobry manipulator, czy może stąd, że jej matką jest sama Afrodyta. Cóż, nie potrafie na to odpowiedzieć i nawet nie wiem, czy umiem. Nie bardzo mnie to teraz obchodzi, jeśli mam być całkiem szczery. Love to jest Love.

— Właśnie, że mogę — odparłem beznamiętnie.

— Ugh — wstała ze schodów i złapała mnie za rękaw. — Pójdziemy się czegoś napić — powiedziała w stronę Peach i Achillesa. Skyros coś wymamrotała, wciąż łkając nad grobem, który był w połowie wykopany. Achilles natomiast pokiwał po prostu głową, zostawiając nas bez słowa. Love zaciągnęła mnie do wnętrza domu.

Problem z Love polegał na tym, że ona widziała siebie jako moją starszą siostrę. Uwielbiałem w niej te dziwną matczyną energię, ale teraz było to męczące. Chciałem zniknąć, wymazać się z istnienia tego miasta i zacząć od nowa. Kto wie? Może gdyby Achilles skończył szkołę, dołączyłby do mnie? Wtedy moje życie znowu by nabrało barw, gdyby był obok mnie już na zawsze. Moja połówka. Mój Achilles. Niczego więcej nie pragnę, jak być z nim już do końca istnienia mojej starej duszy. Jest moim skrawkiem, nieodłącznym elementem, chciałbym móc go mieć przy sobie tak długo, jak jestem w stanie oddychać. Jeśli we wszechświecie istnieje sprawiedliwość, odnajdę go. Odnajdę go za każdym razem.

— Nie możesz wyjechać.

— A kto o tym zadecyduje? — założyłem ręce na piersi, na co Love ugryzła się w dolną wargę. Często to robiła, co było głównym powodem tego, że nigdy nie malowała ust, bo zwyczajnie ją piekły od pomadek, gdy te wchodziły w kontakt z jej poranionymi wargami. — Słuchaj, doceniam, że bardzo chcesz mnie trzymać tu teraz na smyczy, ale... czuję, że tak właśnie powinno być, Love. To jest ten czas. Czas, żebym mógł odejść i zacząć od nowa.

❝Jak zabiłem swego ojca❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz