❝Love z przypadku❞

270 35 118
                                    

Zrozumiałem parę ważnych spraw. Kobiety są dziwne, a raz zniszczonej relacji naprawić się nie da w stu procentach. Peach niestety zjebała, ale Achilles robił dobrą minę do złej gry. Powiedział, że rozumie i nic się nie stało. Chociaż tyle zrobiła.

W podziękowaniu za fatygę młodej Skyros, postanowiłem sprawić jej drobny prezent od serca. Świeca. Lepsze to niż zestaw do robienia skrętów, albo karty tarota, żeby sobie wywróżyła, czy nie poderżnę jej gardła przez sen. Świeczki są zawsze odpowiednie. Kto nie lubi świec?

Waham się pomiędzy wanilia z cynamonem, a skoszona trawa i cytryna. Cholera, jaki tu jest wybór! Kto by pomyślał, że w moim mieście jest sklepik ze świecami? Na pewno nie ja. Nie chodzę do tej części miasta, więc to było zdziwienie. Ale przyznam, świece pachną u nich cudownie. Cały ten sklep pachnie bosko. Mógłbym tu przychodzić po prostu by wąchać. Kiedyś kupię tu dla Achillesa świeczkę. Jaką? Te o zapachu pomarańczy i cytryny. Kojarzy mi się z nim. Tak samo delikatna jak on.

W końcu wybrałem wanilię z cynamonem. Ten zapach był bardzo jak Peach. Szkoda, że nie znalazłem świeczki o aromacie brzoskwini, chociaż wiem, że Peaches pewnie by mnie za to zarżnęła grzebieniem do jej gęstej czupryny.

Postawiłem świeczkę na blat kasy, patrząc w wiadomości. Peach wysyła mi teraz od godziny memy z kotami, wyraźnie próbując w ten sposób mnie jeszcze udobruchać. Kochana. Niestety prędko mój gniew nie minie, a świeczkę dostanie dopiero gdy mój męski PMS odejdzie w niepamięć. Cóż poradzę? Humorzasta ze mnie kurwa.

- Bilecik do tego? - usłyszałem ten głos. Podniosłem wzrok. Love we własnej osobie w beżowym fartuszku z logiem sklepu. Rude kędziorki związane gumką z koralikami. Na nosie okulary. - Hej, nieznajomy.

- Oh, pracujesz tu? - to jedyne co przyszło mi do głowy. Wyszedłem na debila, ale warto zagadać.

- Nie, po prostu sobie latam w ciuchach roboczych, bo lubię pikać w kasę - odparła sarkazmem. Wyciągnąłem portfel, kiwając głową z krzywym uśmiechem. Ruda wzięła świece i zeskanowała ją. - Dziesięć dolców.

Podałem jej dziesięć baksów, biorąc świeczkę dla Peach pod pachę. Patrzyłem jak Love chowa pieniądze do kasy. Nie malowała paznokci, ale były w kształcie migdała, błyszczące i gładkie. Peach miała brzydką płytkę.

- Twoi rodzice zajmują się tym biznesem? - dopytałem, chcąc ciągnąć rozmowę. Mam prawo, nie było innych klientów, którzy stali przy kasie z oczekiwaniem na dokonanie zakupu. Poza mną w sklepiku była jakaś starsza pani i jakiś facet koło trzydziestki.

- Może tak, może nie. Czemu pytasz, zboku?

- Rany, milutka jak zawsze.

- Zgrywam się. Tak, to ich sklep. Mnie zmusili do pracy bo za dużo czytam fanfików w necie i spaczyło mi to światopogląd.

- To się leczy - rzekłem żartem. Rudzinka parsknęła słodkim śmiechem. Coś nas łączy, ale nie do końca jestem w stanie to nazwać. Byliśmy podobni, ale nie chodzi mi tu o uczucia. Po prostu coś mnie z nią łączy. Nie wiem jednak co takiego.

- Oboje skończymy w psychiatryku, do zobaczenia na miejscu, kurwa.

- Jasna sprawa, Love Beznazwiska - ukłoniłem się i obróciłem na pięcie, kierując się już do wyjścia, omijając wystawę świec o zapachu znanych słodyczy. Co za spierdoleniec robi świeczkę o zapachu czarnej lukrecji?

- Newman - usłyszałem. - Nie mam mediów społecznościowych, więc tak łatwo mnie nie wystalkujesz, pojebie - zachichotała i wzięła w dłoń jakiś magazyn. Uśmiechnąłem się się pod nosem i wyszedłem na ulicę. Newman. Love Newman. Ciekawe połączenie, nie powiem.

❝Jak zabiłem swego ojca❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz