Zatrzymałem się pod własnym domem i wpatrywałem w okna. Połowa była ciemna, ale w paru nadal paliło się światło. Gryzłem spuchnięte wargi i myślałem intensywnie nad tym, co właściwie mógłbym zrobić. Wejść do środka, jakby nigdy nic? Artemida obiecała mi, że załatwi problem z ojcem, ale ja nie mam zamiaru teraz wierzyć, że on tak po prostu zapomniał o tym, jak uciekłem.
Mam nadzieję, że ciocia Pearl jest w domu, to chociaż mnie wybroni typową gadką, że dopiero stracił matkę, jest niestabilny emocjonalnie i potrzebuje twojego wsparcia. Nie potrzebuję jego wsparcia. Wolałbym raczej nigdy ojca nie mieć, niż pozwalać na takie traktowanie i fakt, że on prawdopodobnie się do mnie nie przyznaje. Sam do siebie bym się przyznawał, ale to moje osobiste zdanie, a on niech zamknie mordę i zacznie się zachowywać jak ojciec.
Wziąłem dwa wdechy i wszedłem po schodkach, wkraczając do wnętrza domu. Uderzyło we mnie ciepło i zapach świec, oraz chyba gotowanego jedzenia. Mavis pewnie coś zostawiła, nim odeszła na zawsze. W końcu już nie musiała się użerać z tą rodziną. Będzie mi brakować jej rudych kędziorków, ale wcale nie odczuwałem potrzeby, by patrzyła na to jak bardzo się staczam. Dorastałem z nią u boku i teraz będę musiał pociągnąć to bez niej i matki, która i tak w sumie nie była dla mnie nigdy aktywnym członkiem telenoweli o nazwie Życie Patroklosa.
— Kto tam? — usłyszałem niski męski głos, należący do mego ojca. Łeb wyjrzał zza ściany, wlepiając we mnie swoje surowe spojrzenie, na co ja automatycznie zatrzymałem się bez ruchu. Czułem każdą żyłę w moim ciele, jak krew pulsowała i krzyczała, bym uciekał. Michael Menojtios był przerażającym kolesiem. Ciekawe czy mój poprzednik, ten prawdziwy Patroklos, też miał takiego dupka za ojca. Skoro koleś kogoś zabił, pewnie ostro musiał zbzikować. — Oh, to ty — wyszedł zza ściany w całości. Nadal miał na sobie ubranie, jakie wcześniej założył do pracy, rano. Ja bym je spalił. Mike, ten kolor do ciebie nie pasuje, załóż coś lepszego!
— Jest ciocia? — zapytałem.
— Twoja ciotka i ja mieliśmy małą awanturę — oznajmił chłodnym tonem, który sprawiał, że każdy włos na ciele stawał mi dęba. Jak on to robił, że tak mroził strachem? Koleś się nadawał do pracy w wojsku. Każdy by srał po nogach, gdyby robił za jakiegoś komandosa.
— Czemu mnie to nie dziwi? — prychnąłem i udałem się w kierunku kuchni. Usłyszałem kroki tuż za mną. Niech on się ode mnie odpierdoli chociaż raz, gdy tego potrzebuje. Gdy mam chęć z nim pogadać, jego nigdy nie ma. On się odzywa tylko wtedy, gdy wyjątkowo nie mam ochoty.
Wziąłem szklankę i czajnik, z którego nalałem sobie zimnej wody. Mój ojciec oparł się o próg kuchni, wciąż na mnie patrząc.
— Od dawna wiedziałem, że będą z tobą kiedyś kłopoty, synu — odezwał się dudniącym głosem. Napiłem się wody i poruszyłem ustami niepewnie. Kłopoty? Moim jedynym kłopotem jest to, że zamiast ojca trafił mi się tyran i idiota na sterydach.
— Możesz rozwinąć? — zerknąłem na jego postać, która w półmroku wyglądała jeszcze mroczniej, niż zwykle. Jakim cudem z faceta, co ma klatę jak szafa, powstał szkielet złotej rybki? Geny mnie nie lubią, to pewne.
— Od dzieciaka przynosiłeś jedynie kłopoty. Twoja matka...gdy była zdrowa, oczywiście, mawiała, że będzie z ciebie ktoś niezwykły — w jego tonie wyczułem nutkę nostalgii, jakby dobrze wspominał tamte czasy. — Wtedy jej nawet wierzyłem, pomimo tego, jak wiele razy zachodziłeś mi i pozostałym za skórę. Rosłeś, a kłopotów przybywało. Phoebe zaczynała pogłębiać się choroba, więc coraz częściej oglądała ten cholerny balet — pokręcił głową. — Ona mówiła, że minął lata, nim nadejdzie dzień twojego zapoznania się ze światem zewnętrznym.
CZYTASZ
❝Jak zabiłem swego ojca❞
Genç Kurgu❝ - Niektóre rzeczy wymagają czasu, by je zrozumieć - odparł Apollo, tym razem biorąc złotą łyżeczkę, również znikąd. Zanurzył ją w fidze, nabierając jej środek. - Każdy człowiek potrzebuje też czasu, by zrozumieć samego siebie. To zupełnie tak, jak...