Siedziałem na złocistym piasku, czując drobne kamyczki pod palcami. Piach był ciepły, a dookoła mnie unosił się zapach morza. Bryza muskała mnie po skórze, a lekki wiatr rozwiewał ciemne loki.
Wpatrywałem się w horyzont przede mną, który kończył się, nie ukazując nic poza wodą. Błękitna linia ciągnęła się, wydawało się, nieskończenie daleko. Łączyła się z gołębim błękitem nieba, kontrastując dwoma odcieniami niebieskiego. Fale uderzały o skały nieopodal, a sama woda leniwie ocierała sie o piach naprzeciwko mnie, leciutko stykając się o moje palce u stóp, które były nagie. Biała tunika, jaką miałem na sobie, była czysta, jedynie maleńkie kawałeczki piasku były gdzieniegdzie do niej przylepione. Złoty pasek, jaki trzymał tunikę i był owinięty wokół mojej talii, był z dziwnego sznurka.
Wyjąłem dłonie z piachu, aby je obejrzeć. Wyglądały tak samo. Te same dłonie, które pchnęły mojego ojca, a które teraz stykały się ze złocistym piaskiem na plaży. Ów plaża wyglądała jak te z okładek magazynów podróżniczych. Ta plaża wyglądała jak ta grecka. To dziwne. Skąd ja się tutaj wziąłem? Co tu robię? Dlaczego? I jakim cudem mam na sobie inne ubrania? I gdzie jest Achilles, Love i Peach? No i co z tatą? A raczej, co z jego ciałem?
Podniosłem się z ziemi, otrzepując białą tunikę z resztek piasku. Lekki wiatr, jaki bił od wody, wciąż uderzał we mnie, zostawiając przyjemny chłód. Było na tyle ciepło, że taka bryza była wręcz błogosławieństwem. Rozejrzałem się dookoła mnie. Byłem na plaży, tyle zdążyłem już zauważyć. Wszędzie rosły jakieś drzewka egzotyczne, bądź takie bardziej proste. Skały i mniejsze kamyki, leżały rozrzucone po plaży. W oddali były jakieś budynki, lecz ich nie poznawałem, bo były za daleko. Ruszyłem z miejsca, pozwalając, by stopy zanurzały się w piasku.
Chwilę spacerowałem po opustoszałej plaży, co jakiś czas spoglądając w kierunku morza, które czarowało swoim pięknem, gdy tak promyki słońca odbijały się od niego, powodując iluzje iskierek, migających po powierzchni wody. Dotarłem do miejsca, gdzie rosła trawa. Była zielona i soczysta, a na niej rosły jakieś drobne kwiaty. Gdy przyjrzałem się drzewu, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że było to drzewko figowe. Na jednym z owoców siedział biały motyl.
Mimowolnie dotknąłem dłonią kory drzewa, czując naturalne wgłębienia. Nie wiedzieć czemu, uśmiechnąłem się na tak blisko kontakt z naturą. Zawsze lubiłem rośliny, wodę, góry, ogólnie naturę. Być może dlatego, że nigdy nie przepadałem za ludźmi. Natura była mi bliższa, niż osoby posiadające umiejętność mówienia. Kwiat ci nie powie, że coś mu się w tobie nie podoba. Kamień ci nie powie, że woli jak inaczej się ubierasz. Drzewo ci nie powie, że mógłbyś się zmienić. Ocean ci nie powie, że mógłbyś być lepszym człowiekiem, mimo, że się starasz. Natura tego nie wymaga. Natura daje z siebie wszystko, jeśli ty również dajesz z siebie wszystko.
— Dlaczego tu jestem? — zapytałem sam siebie, odsuwając dłoń od kory drzewa.
Byłem skołowany, aczkolwiek nie odczuwałem niepokoju z powodu mojego przebywania w tym miejscu. Z jakiegoś powodu, czułem się tu dobrze. Nie czułem stresu, nie bałem się, nie odczuwałem złości, niepewności, smutku. Było mi dobrze, byłem dziwnie...szczęśliwy. Zupełnie tak, jakby to miejsce było moim Elizjum. Rajem, do którego trafia się po śmierci, jeśli było się dobrym człowiekiem. Ja nie jestem dobrym człowiekiem. Właśnie dlatego mnie tak dziwi pobyt w tym miejscu, bo przecież nie zasłużyłem sobie na leżenie na piaseczku na ślicznej plaży, rozkoszując się morską bryzą i drzewkiem figowym. Coś było na rzeczy, ale aż bałem się myśleć o problemach, będąc w takim miejscu. Było tu zbyt pięknie. Mógłbym tutaj zostać, gdybym tylko mógł.
Ostatecznie odsunąłem się od drzewka figowego i zacząłem kręcić się w kółko, rozglądając się po plaży dookoła. Mój wzrok jednak nie zatrzymał się na niczym istotnym, lub przydatnym dla mnie. Pustka. Same rośliny, oraz budynki w oddali. Były zbyt daleko, bym doszedł do nich o gołych stopach. Może gdzieś mam tutaj sandały? Sam nie wiem. W piasku niczego nie dostrzegłem. Kucnąłem przy ziemi, mimo to i zanurzyłem dłonie w piachu, przegrzebując go w otumanieniu. Przerzucałem grudki piasku, aż nie przerwano mi tej czynności. A może raczej, póki ktoś mi jej nie przerwał.
CZYTASZ
❝Jak zabiłem swego ojca❞
Teen Fiction❝ - Niektóre rzeczy wymagają czasu, by je zrozumieć - odparł Apollo, tym razem biorąc złotą łyżeczkę, również znikąd. Zanurzył ją w fidze, nabierając jej środek. - Każdy człowiek potrzebuje też czasu, by zrozumieć samego siebie. To zupełnie tak, jak...