❝Nic nam do tego❞

278 39 67
                                    

— No nie mogłeś odpuścić, co? — warczał mój ojciec, a ja tuż obok w siedzeniu pasażera miałem skrzyżowane ręce na piersi i gapiłem się obrażony w szybę.

— Co się czepiasz? To ona zaczęła... — wymamrotałem. Zatrzymaliśmy się na podjeździe naszego domu. Już chciałem wyjść, lecz ojciec złapał mnie za ramię i zatrzymał. Popatrzyłem na niego skołowany.

— Jeśli zaprzepaściłeś to co chciałem osiągnąć, tworząc biznes z Panem Peleusem, to będziesz miał poważne problemy ,chłopcze — rzekł suchym, niemiłym tonem. Otworzyłem szerzej oczy w strachu i szybko wysiadłem z auta, idąc w stronę domu.

Dlaczego złości się na mnie? Nic nie zrobiłem. Nie powiedziałem choćby połowy tego co bym chciał powiedzieć tej wiedźmie. To nie fair, że zawsze to ja dostaję po nosie, nie ważne co i jak zrobię. Ale czy mnie to dziwi? Było tak od zawsze.

— Oh, już wróciliście? — zapytała swym milutkim głosem Mavis, jednak ja wyminąłem ją i bez słowa udałem się do piwnicy. Lubiłem tam przesiadywać, gdy byłem skłócony z ojcem. Było tam trochę kurzu, ale była też kanapa, stolik, stary gramofon, który już raczej nie działał i jakieś fajne starocie. — Coś się stało? — usłyszałem jeszcze słowa skierowane do taty, nim zamknąłem z hukiem drzwi i zszedłem po schodach.

Rzuciłem torbę na podłogę i jak kłoda walnąłem się na kanapę. To jakiś koszmar. Jak mu tak bardzo się nie podoba to co zrobiłem, to dlaczego w ogóle mnie zabrał? Ja mu nie kazałem. Sam sobie zgotował taki los, więc niech spierdala. Zresztą, zawsze tak było, żadna nowość. Wszystko tylko mu psułem.

Ciekawe jak u Achillesa? Czy on również miał rozmowę z rodzicami, bo raczył porozmawiać z kimś mego pokroju? Boże, a myślałem, że to moi sąsiedzi są snobami. Nie, to po prostu podstarzałe PlayBoy'e i jakieś bogate ciotki, które ciągle podróżują, a na rodzinne spotkania i wigilię zawsze dają najlepsze prezenty. Na moim osiedlu nawet nie było ludzi w moim wieku. Byli albo młodsi, jakieś irytujące dziesięciolatki, albo już studenci mieszkający z rodzicami, a z moim stosunkiem do ludzi, nie pogadałbym z nimi. Więc pozostaje mi tylko kochana Peach.

Wtedy mnie olśniło. Pani May powiedziała, że to wcale nie musi być esej. To może być opowiadanie, wymyślona historia przeze mnie. Coś co się nie wydarzyło i jest fikcją. A ja głupi dwa dni myślałem nad czymś ciekawym z mojego życia, gdy odpowiedź miałem pod nosem.

Pierdolić mojego ojca i te wiedźmę Peleus, napisze im coś tak wyjebistego, że nawet ona wyleci z butów za dwa tysiące. Wyjąłem kartki i długopis, zasiadłem przy starym, brudnym stoliku i zacząłem głowić. Jaki dać tytuł? Trzeba coś kreatywnego, by złapać uwagę czytelnika, ale też coś oryginalnego, konkretnego i logicznego. I o czym to będzie? Mógłbym zwyczajnie napisać, że utopiłem tych zjebów w basenie, ale pomyślą, że coś biorę. Zabije kiedyś mojego tatę za to, że...oh, czekaj, to jest dobre.

Zacząłem pisać na pierwszej stronie, którą miałem przeznaczyć na prowizoryczną okładkę. Na szczęście wszystkie kartki były już podziurawione, więc będę mógł je później związać jakąś tasiemką. Pani May o wszystkim pomyślała.

Jak zabiłem swego ojca. Przesadzone? Czy ja wiem. Jest po prostu moje. On wcale nie musi tego czytać. Postacie tego czegoś nawet nie będą związane z nim i ze mną. Jedynie będą inspiracją. Pat, jesteś cholernym geniuszem zła. Jak Megamocny, ale ładniejszy z ryja.

Skoro umiem pisać i w jakikolwiek sposób jestem w tym dobry...powinno nie być to takie trudne. Dziesięć stron powinno wystarczyć, aby to jakoś poszło. Pani May nie wyznaczyła mi limitu na ilość słów czy coś. Mogę dać się ponieść mej twórczej pracy.

❝Jak zabiłem swego ojca❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz