XXXVII
[Perspektywa Kasjana]
Od wyjazdu Pelagii oraz Dacjan minął już tydzień. Sebastian był poirytowany faktem, że żadne z nich nie uraczyło nas telefonem, czy chociażby wiadomością. Na początku denerwował mnie jego upór i chęć skontaktowania się z nimi. Miałem wrażenie, że zanadto angażuje się w ich wakacje, jak i związek, ale teraz sam zacząłem łapać się na wybieraniu numeru Pelagii na telefonie. Mimo wszystko za każdym razem rezygnowałem. Obydwoje potrzebowali spokoju i oderwania się od rzeczywistości, w jakiej trwali. Jednak zadzwonienie i upewnienie się, że wszystko jest w porządku, kusiło mnie niemiłosiernie. Kiedy zajmowałem się pracą w barze, nawet o tym nie myślałem, ale kiedy wracałem do domu, dopadał mnie dziwny smutek. Dom był taki pusty, a alkoholu w barku stanowczo za dużo. Brakowało mi Pelagii, a do czego trudno było mi się przyznać, także wpadającego często z wizytą Dacjana. Nie było ich tylko tydzień, a ja czułem, jakby minął co najmniej miesiąc. Z Sebastianem często się mijaliśmy. Ja wracałem z pracy, a on wychodził. Jak na razie biznes prowadziliśmy razem, ale wiedziałem, że szuka czegoś swojego. Byłem ogromnie wdzięczny Sebastianowi za pomoc i wsparcie. Gdyby nie on pewnie nadal tylko marzyłbym o tym barze. Wiedziałem jednak, że na dłuższą metę nie odpowiada nam wspólna praca w jednym miejscu. Chciałem, żeby tak, jak ja miał możliwość robienia tego, co chce.
Dzisiaj obydwaj zrobiliśmy sobie wolne. Chcieliśmy w końcu spędzić więcej czasu razem, a nie tylko przy posiłku, czasami jakimś filmie i w nocy.
- Myślisz, że przywiozą nam, chociaż jakiś magnesik na lodówkę? - wypaliłem podczas śniadania.
- Serio? - Spojrzał na mnie znad talerza. - To zaprząta twoje myśli?
- Tak - przyznałem - bo w przeciwieństwie do ciebie, nie snuje czarnych scenariuszy. Na pewno bawią się wyśmienicie, są cali i zdrowi.
Dzwonek do drzwi przerwał naszą bezsensowną wymianę zdań. Poderwałem się, aby otworzyć. Na progu stał listonosz, który szybko podał mi kartkę, kilka listów i odszedł do samochodu.
- Co to? - zapytał, kiedy wróciłem do kuchni.
- Pocztówka! - niemal wrzasnąłem podekscytowany. - Jednak o nas nie zapomnieli. Patrz jaka ładna, z Rzymu.
- Aż dziwne, że doszła tak szybko, a raczej, że w ogóle dotarła - przyznał, oglądając kartkę. - Miło z ich strony. Teraz martwię się odrobinę mniej.
Mój entuzjazm przerwał dzwoniący, leżący na blacie telefon. Uporczywie wyświetlająca się nazwa kontaktu doszczętnie mnie sparaliżowała. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę jeszcze połączanie z tego numeru. Nie odebrałem. Nie zdążyłem. Nie chciałem.
- Kto dzwonił? - Sebastian stanął obok mnie.
- Mój ojciec - odparłem nieprzytomnie.
Telefon zadzwonił drugi raz.
- Odebrać i powiedzieć, że pomylił numer? - zaproponował.
Rozmawiałem z Sebastianem na temat mojej rodziny, więc doskonale wiedział, że rodzice wyrzucili mnie z domu. Nie chciałem rozmawiać z żadnym z nich, ale jednocześnie coś skłaniało mnie do odebrania połączenie, co w ostatnim momencie jednak zrobiłem.
- Co się stało, że przypomniałeś sobie o mnie po dwunastu latach? - zapytałem.
W odpowiedzi usłyszałem zmęczone westchnięcie ojca.
- Mama ma raka, wystąpiły przerzuty. Lekarze dają jej góra tydzień życia. Chciałem ci powiedzieć. Po prostu ... wiesz... możesz przyjechać.
- Zastanowię się - zdołałem odpowiedzieć i rozłączyć połączenie.
CZYTASZ
Ku przeklętej wieczności
FantasyPelagia zajmuje szczególne miejsce w Watykanie, nie tylko przez wzgląd na swoją enigmatyczną osobowość, czy też bogate znajomości, lecz przez zdolności, które posiada i nie boi się ich wykorzystać. To, co dla innych jest niemożliwe do zrobienia, dla...