Żarliwa zemsta

112 6 2
                                    

XX


[Perspektywa Pelagii]

Niestety Dacjan musiał wracać, przez co nie został ze mną na noc. Nie byłam zła. Doskonale wiedziałam, że miał obowiązki, nad którymi musiał sprawować pieczę. Cieszyłam się, że ten sobotni wieczór spędziłam z nim w miłej atmosferze pełnej ważnych rozmów i czułych gestów. Nie sądziłam, że przez jego nieobecność tak mi tego brakowało.

Wzięłam butelkę wina i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki spirytus i dolałam do trunku. Choć, wino w smaku było wyśmienite, to zdecydowanie brakowało mi w nim tej ostrzejszej nuty.

- Co ty robisz? - zapytał Kasjan, który wychylił się zza mnie. - Czy ty właśnie rozcieńczasz wino spirytusem?

- Nigdy tak nie robiłeś? - zapytałam, udając zaskoczoną.

- Alkoholiczka.

- Chcesz? - zaproponowałam.

- A polej.

Rozbawiona nalałam mu trunek do kieliszka, a sama napiłam się z butelki. Kasjan również skosztował, ale szybko wykrzywił się w grymasie i otrząsnął. Możliwe, że trochę mi się dłoń omsknęła, kiedy przelewałam spirytus do butelki.

Niedzielnym popołudniem postanowiłam przejść się na spacer do lasu. Chciałam sprawdzić, czy na końcu jednej ze ścieżek faktycznie znajdował się kościół z mojego snu. Ta myśl nie dawała mi spokoju i piekielnie ciekawiła. Długo szłam, nim znalazłam zarośniętą krzewami ścieżkę, którą podążałam dalej. Drzewa w tym rejonie bez wątpienia wydawały się potężniejsze i większe. Po długiej wędrówce moim oczom ukazał się mały kościół. Wyglądał identycznie jak ten z mojego snu. Dach pokryty mchem, mury zarośnięte zielenią, brak szyb w podłużnych oknach. Zaskoczona zauważyłam, że nawet stare, drewniane drzwi były uchylone w tym samym zapraszającym geście. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Z jednej strony chciałam wejść do środka, a z drugiej niekoniecznie. Odczuwałam dziwny niepokój związany z tym miejscem, ale również fascynację. Ostatecznie pchnęłam drzwi, które otworzyły się z leniwym skrzypnięciem. Weszłam do środka. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak we śnie. Był tylko jeden element, który nie zgadzał się zresztą. Mianowicie w pierwszej ławce siedziała jakaś zakapturzona postać. Wzdrygnęłam się na ten widok. W kościele panowała odprężająca, uduchowiona atmosfera, ale jednocześnie coś niepokojącego wisiało w powietrzu. Pomimo tego nie miałam ochoty wychodzić, wręcz przeciwnie usiadłam w ostatniej ławce. Byłam ciekawa, kim jest ta osoba. Cierpliwie czekałam, na jakąkolwiek reakcje z jej strony, lecz nadaremnie. Nie odezwała się, nie poruszyła ani razu. Poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy ta osoba w ogóle żyje. Po chwili usłyszałam donośny głos i pierwsze słowa modlitwy:

- Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio [...].

Szybko wyłapałam, że modlitwa była po łacinie, gdyż sama potrafiłam się nią bardzo dobrze posługiwać. Dla mnie była istotna, jeżeli chodziło o egzorcyzmy, zdecydowanie przewyższała w tym aspekcie wszystkie inne języki. Modlitwa intonowana przez mężczyznę, bo tyle mogłam wywnioskować, nie była mi obca. Doskonale ją znałam. Była to modlitwa do św. Michała Archanioła. Trochę zaniepokoił mnie ten fakt. Modlitwa egzorcystyczna. Gdy padło końcowe amen drzwi kościoła zamknęły się z głośnym trzaskiem. Dreszcz przebiegł mi po plechach. Mężczyzna wstał z ławki i zmierzał w moim kierunku. Długa, ciemna, postrzępiona szata okrywała jego ciało, a twarz miał skrytą pod długim kapturem. Wolnym krokiem szedł przez kościół i usiadł obok mnie, lecz nie obrócił w moją stronę. Biła od niego aura spokoju, ale również bólu. Nie mogłam pojąć, dlaczego odczuwałam tak skrajne emocje.

Ku przeklętej wiecznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz