XLIII
Już po samym zapachu mogłam wywnioskować, gdzie się znajduję. Woń medykamentów, środków do dezynfekcji, mycia podłóg, przeplatające się z nutą chorób i śmierci. Już przez samą obecność w szpitalu można było pozbawić się chęci do życia. Z ogromnym pesymizmem otworzyłam oczy. Widok na szczęście nie był wcale taki zły. Po jednej stronie łóżka siedział kardynał, a po drugiej zakonnik. Obydwaj byli tak intensywnie pogrążeni we własnych myślach, że nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
– Co tak siedzicie nade mną, jakbyście z ostatnią posługą przyszli? – zapytałam rozbawiona. – A jak prosiłam, to żaden się nie kwapił.
Gwałtownie przenieśli wzrok na mnie. W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł znajomy, młody lekarz.
– O, witam moją ulubioną pacjentkę. Jak samopoczucie?
– Zajebiście. Kiedy wychodzę?
– Jak najprędzej – rzucił rozbawiony.
Bardzo śmieszne. Przez troskę Vincenta, niestety bywałam w tym szpitalu zdecydowanie za często. Personal jednak już wiedział, że trzymanie mnie tu wbrew woli, nie ma najmniejszego sensu. Mogłam tu przetrwać tylko niezbędne minimum i ani godziny dłużej.
– A więc? – dopytałam.
– Zalecałbym, żebyś została na dwudniowej obserwacji, ale jeśli wszystko będzie w normie, to możesz jutro wyjść.
– To bardzo dobrze.
– Jeden z naboi naruszył tętnicę podobojczykową, stąd to obfite krwawienie. Jednak przez wzgląd na miejsce, w które trafiły obydwie kule, nie wyrządziły poważniejszych obrażeń. Szybko znalazłaś się w szpitalu, co również miało duży wpływ na obecny stan rzeczy.
– Rozumiem.
– A właśnie – przypomniał sobie.
Podszedł do mnie i podał mi mały woreczek strunowy.
– Domyślam się, że chciałabyś to z powrotem.
– Owszem.
Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Kardynał wstał z krzesła i również miał zamiar wyjść.
– Vincencie, wróć, proszę.
Spojrzał na mnie, na drzwi, ale ostatecznie z powrotem usiadł na swoim miejscu.
– Mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? – zapytałam zakonnika.
Skinął tylko głową i wyszedł. Przez dłuższy moment patrzyłam na kardynała. Niepokoił mnie natłok emocji obecny w jego spojrzeniu. Wiedziałam, jak mocno, za każdym razem Vincent przeżywał moją krzywdę. Czuł się winny, choć niepotrzebnie. Chciałam zacząć od lżejszego tematu, ale w tej sytuacji każdy wydawał się zbyt dotkliwy.
– Nie posłuchałeś mnie – powiedziałam wolno.
– Wiem... – odparł ze skruchą i odwrócił wzrok. – Chciałem...
– Nie mogę cię za to winić – przerwałam mu. – Ciężko było oczekiwać, że Dacjan posłusznie wróci do domu w takich okolicznościach.
– Ale...
– Nie chce słyszeć żadnego „ale", żadnych przeprosin, czy wyjaśnień. Wina leży tylko i wyłącznie po mojej stronie. Ta sytuacja nigdy nie powinna była mieć miejsca. Kiedy chodzi o mnie, nikt inny nie może przy tym cierpieć. A jednak moje imię kolejny raz wystawia bliskich na niebezpieczeństwo.
CZYTASZ
Ku przeklętej wieczności
FantasyPelagia zajmuje szczególne miejsce w Watykanie, nie tylko przez wzgląd na swoją enigmatyczną osobowość, czy też bogate znajomości, lecz przez zdolności, które posiada i nie boi się ich wykorzystać. To, co dla innych jest niemożliwe do zrobienia, dla...