Przybywam papieżowi na ratunek

41 7 9
                                    

XXXVI



Zaspana, leniwie odwróciłam się w stronę zakonnika, który pochłonięty był czytaniem książki.

- Która godzina? - zapytałam zachrypniętym głosem.

- Prawie piętnasta.

- Co!?

- Nie miałem serca cię budzić - odparł, spoglądając na mnie znad lektury.

Niemal w locie wstałam z łóżka, zaplątana w kołdrę omal nie wylądowałam na ziemi.

- Kurwa!

- Co się stało!? - zapytał przejęty.

- Spotkanie z papieżem!!!

W zabójczym tempie pobiegłam do łazienki, aby wziąć szybki prysznic i zrobić makijaż. Wracając do sypialni, chaotycznie wyrzuciłam z szafy jedwabną koszulę i długą spódnicę. Ubrałam się i podeszłam do łóżka. Wyciągnęłam pistolet i sprawdzając, czy magazynek jest pełen i położyłam na stoliku nocnym.

- Powiem wprost, nie podoba mi się, że muszę cię zostawić samego. Postaram się wrócić jak najszybciej, ale nie mogę tego obiecać. Uważaj na siebie i gdyby nie daj Boże, coś się wydarzyło pod moją nieobecność, to wiedz, iż zakopanie zwłok nie będzie problemem, dopóki nie będą to twoje zwłoki. Tej broni nie zostawiam dla ozdoby, a noże w kuchni niekoniecznie służą do krojenia chleba.

Dacjan wpatrywał się we mnie zaskoczony, ciężko przełykając ślinę, po czym podszedł do mnie.

- Spokojnie, nie martw się i nie zakładaj od razu najczarniejszych scenariuszy.

- Dacjan, ja nie żartuje.

- Wiem.

- Gdyby coś się wydarzyło, to nie wahaj się i pamiętaj, że konieczność nie uznaje świąt.

- Nie denerwuj się, będzie dobrze. - Pocałował mnie w czoło. - Idź już, bo się spóźnisz.

Emanowały od niego spokój i wiara w wypowiadane słowa, co choć odrobinę podziałało na mnie kojąco. Spojrzałam na niego ostatni raz i wyszłam z pokoju, a chwilę później z domu. Naprawdę nie podobała mi się ta sytuacja. Chociaż może faktycznie odrobinę zbyt bardzo panikowałam i zakładałam najgorsze. Po ostatnich odwiedzinach Tarsycjusza ewidentnie byłam przewrażliwiona i zbyt czujna. Niemniej jednak pocieszał mnie fakt, iż nie zostawiłam zakonnika zupełnie bezradnego. Mając nadzieję, w to, że nic złego się nie stanie, pojechałam do Watykanu.

Szybkim krokiem przemierzałam tak dobrze mi znane korytarze, mijając przy tym wielu duchownych. W końcu dotarłam przed dwuskrzydłowe drzwi gabinetu papieskiego. Nie czekając na pozwolenie, weszłam do środka. Ojciec Święty siedział za ogromnym, mahoniowym biurkiem, chowając śnieżnobiałe teczki do szuflady. Bardzo postarzał się od naszego ostatniego spotkania. Nowe zmarszczki, które rzeźbiły jego twarz, nie były tymi od radości i uśmiechu. Najwidoczniej urząd, jaki pełnił, coraz bardziej mu doskwierał, a odpowiedzialność dobijała kolejne gwoździe do trumny posługi. Podeszłam do niego. Wstał z majestatycznego krzesła i wyszedł mi naprzeciw. Biała sutanna mizernie okalała jego wątłe ciało. Dziwnie było patrzeć na człowieka, który posiadał tak potężną władzę, a aktualnie jedną nogą stał już w grobie. Mętne, zmęczone spojrzenie przewiercało mnie na wskroś. Wypadało się przywitać tak, jak nakazywała etykieta, ale Ojciec Święty doskonale wiedział, że maniery kościelne względem jego osoby, mało co mnie obchodziły. Ja nie klękałam przed biskupami, a całując pierścień, prędzej bym zwymiotowała. Ten dziwny zwyczaj w moim przekonaniu, nie niósł za sobą ani krzty szacunku, a jedynie poniżenie. Papież uścisnął moją dłoń i delikatnie się uśmiechnął.

Ku przeklętej wiecznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz