Daj jej wieczne spoczywanie

24 3 0
                                    

XLIX


[Perspektywa Vincenta]

Byłem zmęczony po całym dniu, który spędziłem w Watykanie. Zbliżało się konklawe, a to wymagało nakładu pracy oraz wielu przygotowań. Nie należałem do osób, które składały swoje obowiązki w dłonie innych ludzi. Urząd, który sprawowałem, wymagał ode mnie poświecenia i zobowiązywał do sumienności. Z wytchnieniem opadłem na fotel. Kieliszek dobrego wina byłby idealnym kompanem na ten bardzo późny wieczór. Znienacka dzwoniący telefon przyprawił mnie o irytację. Pomimo wszystkiego, znalazłem w sobie kończące się tego dnia pokłady powagi oraz życzliwości i odebrałem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dzwonił Sebastian. To mnie zaniepokoiło. Mężczyzna nie bez powodu kontaktowałby się ze mną o tak później porze. Po półgodzinnej rozmowie już wiedziałem, że miał ku temu poważne powody. Totalnie oszołomiony odłożyłem telefon. Mimowolnie łzy spłynęły mi po policzkach. Nie byłem gotowy na tak tragiczne wieści. Pelagia z Dacjanem przeszli przez katusze, jakie sprawił im Tarsycjusz. Zakonnik zmarł, a kobieta z trudem utrzymywała się przy życiu. Wróciła do Rzymu i aż za dobrze wiedziałem w jakim celu. Sebastian słusznie martwił się jej stanem i swego rodzaju ucieczką. Tym bardziej, kiedy ona odwracała się od nich, nie przyjmowała pomocy, szczelnie otulała smutkiem. Nie winiłem jej za to. Rozumiałem, ale nie potrafiłem zamieść tego pod dywan. Pelagia potrzebowała wsparcia, chociaż wyrzekała się go na każdym kroku. Tylko jedna osoba potrafiła na nią wpłynąć, oswoić, okiełznać jej rozszalałe emocje. Mężczyzna, który zaakceptował każdy aspekt jej egzystencji, który był jej oparciem, dokonał żywota na jej oczach. A ja mogłem sobie tylko wyobrażać jej gniew i przede wszystkim rozpacz, która nią targała. Pogrążony w smutku pomodliłem się za dusze Dacjana i niewiele myśląc, podźwignąłem się z fotela. Wsiadłem do samochodu i udałem się pod apartament Pelagii, mając nadzieję, że ją tam zastanę. Przy parkowaniu dostrzegłem snop światła, który przenikał przez okno na piętrze. Była w domu, przez co nieznacznie mi ulżyło. Chwilę biłem się z myślami, ale ostatecznie bez żadnej zapowiedzi przekroczyłem próg. Na parterze przywitał mnie tylko mrok i dziwny chłód. Światło dochodziło z piętra i blaskiem zalewało schody. Poszedłem na górę i po chwili stanąłem na progu sypialni. Zamarłem w bezruchu. Wypadało zapukać, a nie wkraczać do tak intymnego pomieszczenia bez zapowiedzi. Jednak szloch Pelagii kompletnie pozbawił mnie tego dylematu. Wszedłem do środka. Podążając za tym bolesnym dźwiękiem, dotarłem na próg łazienki. Widok, który zastałem, wstrząsnął mną do głębi. Kobieta była we krwi, klęczała na ziemi. Trzęsła się i wpatrywała w otwarty na pustych stronach zeszyt, który leżał przed nią. Nie miałem pojęcia, czy była ranna. Nie potrafiłem dobyć słów. Nagle podniosła na mnie swoje przepełnione bólem spojrzenie. Widząc to, od razu uklęknąłem obok niej.

– Pelagio...

Zrezygnowałem z wypowiedzi. To nie miało sensu, kiedy ona była cała roztrzęsiona. Objąłem ją. Nie zaprotestowała, wręcz przeciwnie, schowała się w moich ramionach. Delikatnie gładziłem jej włosy. Czułem, jak z wolna cichła i słabła, aby po chwili całkiem opaść z sił. Złapałem ją, kiedy bezwładnie zsuwała się w dół. Oddychała, ale była nieprzytomna. Nie wiedziałem, jak mam zareagować, jak postąpić. Nie mogłem spędzić nocy z nią na kolanach w łazience. Nie mogłem jej również zostawić. Ostatecznie ująłem ją na rękach i podźwignąłem się z podłogi. Stare kości szczęknęły złowrogo. Starość nie radość, młodość nie wieczność. Zaniosłem kobietę do sypialni i ułożyłem na łóżku. Była cała we krwi, ale najwyraźniej nie swojej. Nie dopatrzyłem się żadnych ran.

Nie mogłem jej tak zostawić. Nie w takim stanie i nie w takich okolicznościach. Nie, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia. Poszedłem więc do łazienki i zmoczyłem ręcznik. Delikatnymi ruchami ścierałem zaschniętą krew z policzków Pelagii. Wytarłem jej ubrudzone dłonie. Zdjąłem buty. Spojrzałem na zakrwawioną koszulę oraz spodnie. Rozbieranie nieprzytomnej kobiety zaiste było bardzo niemoralne i kompletnie nie na miejscu z mojej strony. Jednak sumienie nie pozwalało mi zignorować tak istotnej kwestii. Westchnąłem ciężko.

Ku przeklętej wiecznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz