XLVIII
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Czas płynął, ale ani trochę nie koił smutku. Zająłem się pracą oraz domem, aby odciążyć Sebastiana, który razem z Pelagią troszczył się o pogrzeb. Kobieta musiała również uporać się z formalnościami, które zapewne potrzebowały obejścia prawa. Podziwiałem ich, choć wiedziałem, ile trudu kosztuje ich odnalezienie się w tej trudnej sytuacji. Nie dawali poznać po sobie żałoby, obydwoje profesjonalni i skrycie cierpiący. Nie chcieli mojej pomocy, więc grzecznie usunąłem im się z drogi. Wszystkim zajęli się sami.
Pogrzeb odbył się na miejscowym cmentarzu. W tej przykrej uroczystości towarzyszyłem tylko Sebastianowi, ponieważ Pelagia została w domu. Nie pojawiła się ani na mszy, ani na pogrzebie. Dacjan został pochowany na skraju cmentarza, tuż obok potężnego drzewa, samotnie i skromnie. Kiedy wróciliśmy do domu, Sebastian przez resztę dnia nie wychodził z pokoju. Pelagia nie opuszczała swojego. W końcu mogli na spokojnie przeżyć żałobę i spróbować uporać się bólem.
Mijały dni.
Sebastian zajął się domem, wrócił do pracy, choć zapewniałem, że nie musi. Podziękował mi za to, że dałem mu przestrzeń i za wyrozumiałość. Z wolna zaczęliśmy wracać do naszej codzienności, choć było bardzo ciężko. Tego samego nie można było powiedzieć o Pelagii. Dzień pogrzebu był ostatnim dniem, gdzie widziałem ją w przyzwoitym stanie. Od tego czasu nie jadła praktycznie wcale, całe dnie spędzała zakopana pod kocem w łóżku. Oczy miała podpuchnięte od płaczu. Jedynym plusem było to, że nie ruszyła alkoholu. Jej stan był jednak tragiczny. Z dnia na dzień zamiast poprawy było coraz gorzej. Nie reagowała na nasze prośby, reprymendy. Nie odzywała się do nas ani słowem. Stała się cieniem. To przyprawiało mnie o łzy. Nie potrafiłem odpuścić, nie mogłem pozwolić, aby trwała w takim stanie. Starałem się razem z Sebastianem, ale to nie przynosiło żadnych pozytywnych skutków. Z jej strony spotykaliśmy się jedynie z obojętnością. Obydwoje z ciężkim sercem patrzyliśmy na kobietę, która więdła na naszych oczach.
[Perspektywa Sebastiana]
Huk, który rozniósł się po domu, wybudził nas ze snu. Był środek nocy. Poderwaliśmy się z łóżka.
– Zostań. Ja pójdę – poinformowałem.
Przytaknął sennie i położył się z powrotem. Kasjan był zmęczony, choć nie dawał tego po sobie poznać. Ostatni tydzień był przytłaczający dla nas wszystkich. Wyrył piętno, z którym jeszcze przez długi czas przyjedzie nam się mierzyć. Byłem wdzięczny Kasjanowi, że dał mi przestrzeń, samotność, których tak bardzo potrzebowałem, aby uporać się ze stratą. Ból pozostał, ale mogłem wrócić do swoich obowiązków oraz pracy. Mężczyzna przez ten czas zajmował się wszystkim, harował za trzech. Musiałem nakłonić go, aby w końcu zwolnił i odpoczął. Nie mniej ciężko było mówić o wypoczynku, kiedy stan Pelagii doprowadzał nas obydwóch do płaczu z bezsilności.
Zszedłem po schodach i zapaliłem światło na korytarzu. Od razu dostrzegłem kobietę, która leżała nieprzytomna na progu swojej sypialni. Zestresowany sprawdziłem jej stan – oddychała, żyła. Podniosłem ją. Była lekka, za lekka, zbyt krucha w moich ramionach. Delikatnie ułożyłem ją na materacu łóżka i usiadłem obok. Nim zdążyłem to zarejestrować, wolno gładziłem ją po matowych, poplątanych włosach. Wzdrygnęła się po chwili i ocknęła. Oddech jej przyspieszył.
– Spokojnie, to tylko ja. Nie denerwuj się.
Rozluźniła się nieznacznie.
– Zemdlałaś – stwierdziłem. – Katujesz swój organizm, który już nie daje rady. Nie pozwolę ci na to dłużej. Jesteś ważna dla mnie, dla Kasjana. Jesteśmy rodziną. Nie możemy patrzeć, jak nas ignorujesz, jak cierpisz i doszczętnie wyniszczasz.
CZYTASZ
Ku przeklętej wieczności
FantasíaPelagia zajmuje szczególne miejsce w Watykanie, nie tylko przez wzgląd na swoją enigmatyczną osobowość, czy też bogate znajomości, lecz przez zdolności, które posiada i nie boi się ich wykorzystać. To, co dla innych jest niemożliwe do zrobienia, dla...