ROZDZIAŁ 13, CZĘŚĆ I: Chcę czegoś spróbować

414 34 113
                                    

WILLIAM

Wątłe promienie słoneczne wpadły przez uchylone okno i oświetliły biurko, obnażając pokrywającą je cienką warstewkę kurzu. Ostatnie podrygi słońca, nim na dobre rozgości się jesień. Dzień odchodził powoli do lamusa, ustępując miejsca wieczorowi. Ciszę po raz trzeci rozerwał sygnał telefonu. Czołówka z Grey's anatomy. William skrzywił się i wyciszył połączenie. Dzwonił Danny Danton, zapewne po to, by namówić go, by przełamał opór i poszedł z nimi na ten bilard i piwo. Wiedział, że zachowuje się jak palant, nie odbierając. Powinien po prostu podnieść słuchawkę i mu odmówić. Nigdy nie zaobserwował u siebie unikowych zachowań, ale teraz wolał wykręcić się od rozmowy. Tak było zdecydowanie łatwiej.

Sięgnął po tabletkę i połknął ją jak zwykle bez popijania. Poczuł na języku gorzki smak, który przepił coca-colą z automatu w hallu. Z połówki przeszedł już na całą tabletkę, jednak to nadal za mało. Ciekawe, do jakiej dawki będzie musiał dojść tym razem, by poczuć jakąkolwiek ulgę.

Pogodził się już z faktem, że był nieodwracalnie „zepsuty", a sertralina była tylko sposobem na przeżycie kolejnego dnia. Co zostało „złamane", już nigdy nie będzie takie samo; zraniony koń nie pobiegnie w wyścigu, rozbite pudło rezonansowe nie wyda dźwięku, martwa ziemia nigdy nie obrodzi.

Jednak teraz musiał zepchnąć osobiste demony w głąb siebie i nie dać im dojść do głosu. Uczynić z ciała więzienie, zaryglować i założyć solidną kłódkę, a następnie zamurować.

W oczekiwaniu na Jennę zasunął rolety i przyciemnił światło, które rzucała stojąca lampa. Wyciągnął się na krześle, wprawiając je w ledwo zauważalny ruch. W jednym uchu umieścił słuchawkę z nagraniem treningu autogennego [1], druga opadła swobodnie na jego bark. Oparł głowę o zagłówek, rozluźniając wszystkie napięte mięśnie, w tym szczęk i twarzy. Przymknął powieki nasłuchując tego jednego dźwięku, którego tak bardzo wyczekiwał.

JENNA

Schodziła po stopniach z duszą na ramieniu. Zakręcane schody za każdym razem przyprawiały ją o zawrót głowy. Sunęła dłonią po poręczy, której czarna, lakierowana powierzchnia pełna drobnych uskoków i wybrzuszeń sprawiała, że wciąż miała kontakt z rzeczywistością. Starała skupić się na szczegółach; tym, że sztukateria na klatce schodowej została odnowiona, a wykładzina, która wyścielała schody i zapobiegała ewentualnemu pośliźnięciu i upadkowi z wysokości, miała kolor czerwonego wina. Starała się zliczyć w myślach ilość schodów, ale przy czterdziestym trzecim się pomyliła i musiałaby liczyć od początku. Niestety, wciąż miała wrażenie jakby zamiast do hallu, schodziła w otchłań tak wielką jak niezbadany jest ludzki umysł.

Ostatni atak uświadomił jej, że nie wiedziała o sobie wszystkiego. A jej przewodnikiem w wyprawie do własnej podświadomości miał być William Burns, człowiek tyleż ekscytujący, co zupełnie nieprzewidywalny. Gdy zobaczyła go wtedy na tle okna; jak zbliża się do niej zamazany i niewyraźny w otoczce ze światła niczym jakiś mroczny cień z zaświatów, zamarła. Jej mózg się „zaciął" i za nic nie chciał „odblokować". Czy doświadczyła już kiedyś czegoś podobnego? Jedyna odpowiedź wiodła przez gabinet Burnsa i to do niego teraz zmierzała.

Przeze mnie droga w gród łez niezliczonych / Przeze mnie droga w boleść wiekuistą.

Gdy znalazła się przed wejściem do pieczary Burnsa, zapukała, by przeciąć pępowinę jednym, szybkim ruchem. Minęła chwila nim niski, gardłowy głos, przypominający nieco warkot zwierzęcia, oznajmił jej, że może wejść.

– Dobrze, że jesteś. Czekałem na ciebie.

WILLIAM

Gdy weszła, w pośpiechu zgarnął papiery na jedną stronę biurka. Widząc, że jej ręce pokrywała gęsia skórka, wstał i zamknął okno, jednak na niewiele się to zdało. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną. Zerknął przelotnie na przeszkloną gablotę za Jenną. Znowu miał tę aparycję wyrachowanego drania w garniturze i choć zdawało mu się, że kobiety to lubią, musiał improwizować. Ziewnął i przeciągnął się, a następnie zdjął marynarkę i przewiesił ją na oparciu krzesła. Poluzował krawat i zawinął mankiety koszuli do łokci. No Billy jak nic.

MACROMANCER. Mów mi Billy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz