CZĘŚĆ II, ROZDZIAŁ 8: Wąż i laska Eskulapa

253 17 45
                                    

WILLIAM?

– Billy... – Nie mogła powstrzymać łez. – Nie miałam pojęcia...

Zegar stojący na kominku wskazał godzinę pierwszą.

– Tanner był jak najprawdziwszy diabeł. Potrafił pięknie przemawiać, a co niedzielę odprawiał mszę w pomieszczeniu przystosowanym pod kapliczkę. Jednak nie przeszkadzało mu to wymierzać surowych kar cielesnych w imię Boga. Od początku byłem mu solą w oku, a moja obecność stała się dla niego obmierzła.

– Chryste! – Poderwała się z krzesła i zaczęła miotać po pomieszczeniu. – Myślałam, że jak zwykle sprał was na kwaśne jabłko! Jak ja mam po tym... – urwała. – Pracowałam tutaj... Byłam tu i niczego nie widziałam!

Była zdruzgotana. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że w każdej chwili może upaść.

– Joan... – Dotknął jej ramienia. – To było dawno temu.

– Mówiłam ci, że kupno sierocińca to zły pomysł! Jednak ty jak zwykle mnie nie posłuchałeś! Nieważne, ile pieniędzy jeszcze zainwestujesz. Te ściany, te mury... – Powiodła wzrokiem po gabinecie. – Przesiąknięte są złem i cierpieniem. Nikt tu nie wyzdrowieje! Jak chcesz zapomnieć, skoro każdy kąt, zakamarek i plama na suficie przypomina ci, co tu przeszedłeś! – wykrzyknęła.

– Joan, to inwestycja jak każda inna. Gdy tylko nadarzyła się okazja... Musiałem zrobić, co należało.

– O czym ty mówisz?

– Usiądź, proszę.

– Ale...

– Siadaj, jak mówię! – krzyknął.

Will wstał i sięgnął po stalowy imbryk, podczas gdy Joan usiadła zatrwożona. Wziął niewielką filiżankę, którą ustawiła obok niego na okrągłym stoliku i nalał jej herbaty. Gdy odwrócił się, by podać jej napar, zauważył, że wyraz jej twarzy się zmienił. Wyglądała na przerażoną.

– A teraz opowiem ci historię o chłopcu, którego los naznaczył niemal od samego początku. Wężu, który, jak to kiedyś zgrabnie ujęłaś, zaczął pochłaniać własny ogon. Byłem najlepszym lekarzem specjalistą, wszyscy liczyli się z moim zdaniem i raptem miałem objąć posadę szefa psychiatrii w Portland Hospital...

***

Dwa i pół roku wcześniej...

Byłem najlepszym lekarzem specjalistą, wszyscy liczyli się z moim zdaniem i raptem miałem objąć posadę szefa psychiatrii w Portland Hospital. Zaskoczona? Tak, przyjąłem ją wtedy. Biedna Deliah, tak bardzo na nią liczyła... Prawdą było, że moja kariera kwitła i nabierała rozpędu jak Goldenbury, klacz, którą zawsze obstawiałem na wyścigach.

Właśnie dojeżdżałem do szpitala, co uświadomiła mi bijąca z oddali łuna światła. Szpital w Portland stanowił jeden z najjaśniejszych punktów nocnej panoramy miasta, a jego wielkość niezmiennie budziła we mnie podziw. O tej porze parking zdążył opustoszeć, więc bez problemu zaparkowałem samochód. Zabrałem pudełko, leżące na siedzeniu pasażera i wsunąłem je do marynarki. Jego zawartość kosztowała mnie krocie, jednak miałem to gdzieś. To, co udało mi się osiągnąć, napawało mnie dumą. Lubiłem udowadniać swoją wyższość nad innymi, co okazywałem takimi gestami. W tamtej chwili myślałem, że Gemma jest tą jedyną, a przynajmniej bardzo chciałem w to wierzyć. Chłopak z bidula spotykał się z najpiękniejszą kobietą, jaką dane mu było poznać. Minąłem karetkę, która właśnie kogoś przywiozła, co zupełnie mnie nie obeszło. Liczyła się tylko ta chwila. Po raz pierwszy w życiu zbliżyłem się do czegoś, co ludzie nazywają szczęściem. Wbiegłem po schodkach i przeszedłem przez rozsuwane drzwi.

MACROMANCER. Mów mi Billy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz