CZĘŚĆ II, ROZDZIAŁ 15: Patologiczny kłamca

171 14 47
                                    

WILLIAM

William obserwował jak detektyw Arnold McCoy przemierzał pomieszczenie. Echo kroków odbijało się od rdzawobrązowych ścian. W pokoju znajdowało się twarde krzesło, stół, rejestrator dźwięku i nędzna popielniczka. Tylko tyle i aż tyle. Tak niewiele wystarczyło, by udupić człowieka, który wyświadczył przysługę społeczeństwu.

Odkąd opuścił przytułek St. Ann, podążał ścieżką, którą sam sobie wytyczył. Żył jak przystało na lekarza i psychoterapeutę. Kochał swój zawód, który umożliwiał mu decydowanie o losach innych ludzi i nigdy nie poprzestawał na ślepym trafie. Czasami wyobrażał sobie, że otrzymał w darze boski pierwiastek, który dawał mu prawo do decydowania o czyimś życiu. Uwielbiał sprawować kontrolę i raczej nie wierzył w przeznaczenie. Jednak, jak tylko dowiedział się, że Tanner trafił do Portland Hospital, pomyślał, że sposobność sama pchała się w jego ręce. Może więc istniał odgórny plan, zakładający odwet na tych, którzy skalali wszystko, co dobre na tej prostej ziemi?  Czy był predestynowany do tego czynu? Jeśli tak, to przez kogo? Boga? Czy tego, którego zwiemy Najwyższym Złem? Ojca Kłamstw, po prostu Diabła?

Był wykonawcą. Nie, raczej narzędziem w rękach niezbadanej siły. Choć większość swojego życia spędził na wmawianiu sobie i innym, że jest niewierzący, to wydarzenia ostatnich kilku lat uświadamiały mu coś zgoła innego. Prawdziwa walka rozgrywała się na zupełnie innej płaszczyźnie.

Bóg za dobre wynagradza, a za złe karze, usłyszał w głowie głos Tannera. 

Skoro za moim pośrednictwem ukarał Tannera, jaką przyszłość zaplanował dla mnie?  

Czy był to Bóg mściwy czy Bóg sprawiedliwy? 

Pytania mnożyły się, jednak odpowiedź nie nadchodziła. Wiedział jedno. Dokonał wyboru, od którego nie było odwrotu. Mógł postawić na wybaczenie, jednak podążył ścieżką mściciela, co w efekcie nie przyniosło mu ulgi. Może gdyby wybrał życie zamiast śmierci, poczułby, że wraca na właściwą drogę? Teraz o jego własnym losie miał zadecydować nie on sam, lecz wymiar sprawiedliwości, Bóg, Diabeł, a także mężczyzna tuż przed nim.

Z rozmyślań wyrwał go głos McCoya:

– Kawy? Papierosa?

Czy z jego pomocą miał zakończyć z wiwatem karierę policyjnego stróża i odejść na zasłużoną i wyczekiwaną emeryturę?

– Dziękuję – odmówił. Uniósł ręce na tyle, na ile pozwalały mu kajdanki. – Mógłby mnie pan rozkuć? Źle mi się rozmawia, gdy rozmówca traktuje mnie jak przestępcę.

– A nie jest pan nim?

McCoy podszedł do niego niespiesznie i uwolnił jego nadgarstki od zaciskających się na nich metalowych obręczy. William potarł dłonie, które skostniały mu z zimna.

– Tak lepiej. Dziękuję. – Rozmasował obolałe nadgarstki.

Detektyw zdjął marynarkę, którą pozostawił na siedzeniu krzesła.

– Niebywałe. Jest pan podejrzany o zabójstwo człowieka i współudział w zabójstwie, a także o nieumyślne spowodowanie śmierci tego dzieciaka, Bailey'a. Mimo to ciągle nie rozumie pan powagi sytuacji. A mój stary, prawie-emerytowany nos, a także instynkt podpowiadają mi, że to jeszcze nie wszystko, co pan ukrywa.

– Wie pan, że instynktem posługują się zwierzęta? Sugerowałbym kierować się rozsądkiem, bo tego chyba w ostatnim czasie panu zabrakło.

– Zwierzęta to najlepsi łowcy. Instynkt, a także intuicja to moi niezaprzeczalni sprzymierzeńcy. A teraz podpowiadają mi kolejne scenariusze. Co z Arthurem Tannerem? Jego też pan zabił?

MACROMANCER. Mów mi Billy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz