ROZDZIAŁ 1, CZĘŚĆ I: Mów mi po imieniu

1.1K 61 201
                                    

WILLIAM

Ptaki wzbiły się do lotu, gdy tylko usłyszały dźwięk kół na żwirowanym podjeździe. Kilka kamyczków uderzyło o podwozie, kiedy czarny Rolls–Royce wjechał leniwie na niewielkie wzniesienie i zaparkował przed budynkiem z szarej cegły. William Burns wysiadł z samochodu i poprawił kołnierz płaszcza. Nad Heatherton zebrały się ciemne chmury, zapowiadające nadciągającą ulewę. Dźwięk zamykanych drzwi rozdarł ciszę na pół. Mężczyzna przejechał wzrokiem po fasadzie budynku, zatrzymując go na dwóch wieżyczkach, które wystawały ponad otaczający go ze wszystkich stron las. Wyglądały, jakby wskazywały drogę zagubionym wędrowcom, jednak on się do nich nie zaliczał. A może wręcz przeciwnie?

Strząsnął pierwszą kroplę, która spadła mu na bark. Wcześniej, na długo zanim został lekarzem, nie przypuszczałby, że w przyszłości stanie na czele ośrodka dla chorych psychicznie ludzi. Mało tego! Że zostanie psychiatrą! Nigdy nie miał się za pasterza zbłąkanych duszyczek. Oddanego lekarza, który w pocie czoła służy pomocą potrzebującym. Niemniej jednak od zawsze potrafił dostrzec więcej niż inni, zauważał drobne gesty i szczegóły, które zwyczajnemu człowiekowi po prostu umykały. Zerknął na wyrzeźbionego nad wejściem gargulca. Nieustannie miał wrażenie, że bacznie obserwuje każdy jego ruch i rozlicza go z jego postępowania. Czy zawsze było ono właściwe?Czy należał do tych, których po śmierci określa się mianem dobrego człowieka? Okręcił na palcu kluczyki i wszedł pewnym krokiem do budynku.

Personel ośrodka, pensjonariusze, a także on sam unikali określenia pacjenci, by każdy mógł się poczuć w Hetherton swobodnie. Zamienił lekarski kitel na jeden z drogich garniturów, a szpitalny przyodziewek zakładał jedynie, gdy wymagała tego wyjątkowa sytuacja. Szczęściem, nie było takich zbyt wiele. Tak samo jak nie przepadał za kitlem, nie lubił, gdy nazywano go doktorem, a od swoich podopiecznych oczekiwał, by zwracali się do niego po prostu – Will.

Oddał płaszcz portierowi, skinąwszy mu nieznacznie głową. Gdy tylko znalazł się w holu, siostra Gemma od razu znalazła się przy nim, jakby tylko czekała aż się pojawi. Bez słowa wręczyła mu dokumentację.

– Ile razy mam ci powtarzać, abyś zostawiała dokumentację pacjentów na moim biurku?

– Myślałam, że to pilne. – Spojrzała na swoje paznokcie.

– Gdyby znajdowały się na biurku, to by nie było? Jezu, Gemma, po prostu daj mi to.

Wyjął kartę z rąk pielęgniarki i prześledził ją wzrokiem.

– Jest jeszcze coś... – zaczęła.

Spojrzał na nią, uniósłszy brew.

– Na litość boską, Gemma, nie mamy całego dnia.

– Przy recepcji czeka Jenna Brennan. Przyjechała dziś rano.

– Więc?

Czasami sprawiała wrażenie, jakby zapomniała jak się przy nim nazywa.

– Więc...? – powtórzyła za nim Gemma.

– Na co jeszcze czekasz? Za pięć minut ma być w moim gabinecie.

Zostawił Gemmę na środku korytarza i skierował się do gabinetu. Otworzył drzwi i od razu zmrużył wzrok. Słońce jakimś cudem zdołało przedrzeć się przez deszczowe chmury, tak że można było dostrzec drobinki kurzu unoszące się w pomieszczeniu. Podszedł do okna i zdecydowanym ruchem opuścił rolety. Odwrócił się, gdy usłyszał, jak drzwi się otwierają, a w progu gabinetu stanęła Jenna Brennan. Odprawił Gemmę skinięciem głowy, a ona zamknęła za nią drzwi.

– Witam panią, panno Brennan.

– Wystarczy Jenna – odparła nieśmiało.

– Jestem William Burns. Dyrektor ośrodka i twój psychoterapeuta.

MACROMANCER. Mów mi Billy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz