CZĘŚĆ II, ROZDZIAŁ 7: Heatherton

194 16 23
                                    

Dwa lata temu...

WILLIAM

William przemierzał hol, a jego kroki niosły się echem po pustym korytarzu budynku. Gdy tylko sąd zezwolił potencjalnym kupcom na oględziny, William nie czekał ani chwili i wsiadł za kółko. Dawny budynek sierocińca St. Ann ział niewysłowioną pustką. Z każdego kąta wyglądały na niego znajome twarze, przywodząc na myśl wspomnienia. William oderwał się od grupki interesantów, postanawiając poczynić oględziny na własną rękę. Przeszedł przez hol i skręcił w zachodnie skrzydło, w którym niegdyś znajdował się gabinet dyrektora Tannera. Zanim nacisnął klamkę, wziął głęboki wdech. Gdy wszedł, nozdrza wypełnił mu zapach stęchlizny. Poza folią, która przykrywała meble, wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętał. Miał wrażenie, że zaraz wejdzie Tanner i zrobi mu kazanie na temat złego zachowania. Otoczone regałami masywne biurko, przy którym zasiadał, wciąż stało ustawione na wprost od wejścia, stanowiąc integralną część gabinetu. Zupełnie jakby chciało powiedzieć: To ja tutaj rządzę! Powoli okrążył mebel, przesuwając dłonią po blacie i uśmiechając się do siebie z nieskrywaną satysfakcją.

Następnie podwinął zamaszyście poły marynarki i zasiadł za biurkiem.

***

Mecenas Daniel Carmichael pojawił się dokładnie po chwili. William wstał, wygładzając marynarkę i uścisnął mu rękę. Prawnik miał równie pociągłą twarz, co sylwetkę i aparycję formalisty, a jego wygląd nie różnił się od tego, który prezentował w Internecie. William przejrzał mnóstwo ofert, zanim wyselekcjonował go spośród dziesiątek innych. Carmichael specjalizował się w prawie nieruchomości i sprawach związanych z przekształcaniem budynków publicznych. Miał na koncie sporo wygranych spraw o przetarg, co ostatecznie przesądziło o wyborze. William miał nadzieję, że pieniądze, którymi dysponował wystarczą, by zaspokoić tego rekina żarłacza wśród prawników.

– Pan wybaczy... – powiedział, wskazując mężczyźnie fotel naprzeciwko biurka, który pokrywała folia ochronna. – Zdaję sobie sprawę, że nie jest to odpowiednie miejsce do przeprowadzania tego typu rozmów, ale ledwo zdołałem wyrwać się z pracy...

– Nic nie szkodzi – odparł. – Lubię, jak klient wie, czego chce i potrafi przekuwać zamiary w czyny. Miejmy nadzieję, że już niebawem zostanie pan właścicielem nieruchomości i będzie mógł wchodzić z architektami. Jednak zanim to się stanie, należy spełnić niezbędne warunki, co pozwoli wygrać proces w sprawie o przetarg. – Otworzył skórzany neseser, który położył sobie na kolanach i wyjął dokumenty. – Przeanalizowałem dokumentację dotyczącą nieruchomości i mam dobrą wiadomość. Budynek nie jest zadłużony, a właściciel zmarł nagle i nie zdążył sporządzić testamentu. Niemniej jednak... Sądowi udało się odnaleźć krewnego zmarłego. W dodatku to pomniejszy biznesmen. Posiada niezbędne fundusze i ma dużą szansę na wygranie przetargu.

– Czyli wszystko wzięło w łeb... – przeklął Burns.

– Jednakże...

William zmarszczył brwi. Czekał. Wiedział, że Carmichael to profesjonalista. Zapewne skrywał w rękawie asa i tylko czekał na moment, w którym mógłby go zagrać.

– Ma pan szczęście, że trafił na mnie. Jeśli wykażemy, że budynek wymaga licznych napraw i renowacji, a jego wartość jest dużo mniejsza niż oszacowano, istnieje szansa, że biznesmen straci nią zainteresowanie.

– Jak chce to pan zrobić?

– To złe pytanie, panie Burns. Właściwe brzmi: „Ile to będzie kosztować?"

***

– Cześć, Joan.

– Will? To ty? Wiesz, która jest godzina? Czemu dzwonisz do mnie w środku nocy?

Zignorował jej zaspany głos.

– Jest coś, o co muszę cię zapytać.

– Co się stało?

– Potrzebuję pieniędzy. Dużo pieniędzy. Ile byłabyś w stanie mi pożyczyć?

***

Dioda na automatycznej sekretarce zamrugała na zielono, zwiastując przychodzące połączenie. William odłożył papiery na bok i nacisnął jedynkę.

– Tu mecenas Carmichael. Ma pan chwilę?

– Proszę mówić.

– Przejrzałem raporty z przeprowadzonej inspekcji budynku i... – brzmiał na podekscytowanego. – Nie uwierzy pan! Z dokumentów wynika, że w dwa tysiące drugim roku budynek został zalany. Największej dewastacji uległa pierwsza kondygnacja i piwnice. Okazało się, że poprzedni właściciel nie dysponował wystarczającymi funduszami na remont budynku. Organizatorzy przetargu zażyczyli sobie wniesienia zadatku gwarancyjnego. Czekamy na inspektora, który oceni rozmiar zniszczeń oraz określi, w jakim stanie są fundamenty. Wiedział pan o tym? Postaramy się zagrać tą kartą – kontynuował niezrażony brakiem odpowiedzi. – Następnie skontaktuję się z inspektorem i wybadam, na ile mogę wpłynąć na jego ostateczną decyzję... Czy jest pan w stanie zadeklarować, że pokryje wszystkie koszty naprawy i renowacji, panie Burns?

Panie, Burns. Jest pan tam?

***

Rozległo się szuranie odsuwanych krzeseł i zebrani zaczęli opuszczać salę.

– Moje gratulacje. – Ktoś poklepał go po plecach. – Oby tylko się nie okazało, że utopił pan pieniądze w błoto.

William uśmiechnął się tajemniczo i podziękował.

Ostatecznie jego prawnikowi udało się zaniżyć cenę wyjściową nieruchomości z uwzględnieniem kosztów prac naprawczych, które William zgodził się ponieść. Oczywiście Carmichael wziął za to słuszną dolę, ale William wliczył to sobie w koszt początkowy. Dzięki niezbędnej pomocy finansowej Joan Cusler, był w stanie wnieść zadatek gwarancyjny. Tym samym złożył najkorzystniejszą ofertę i wygrał proces o przetarg nieruchomości. Gdy odebrał akt własności, wreszcie poczuł, że odzyskał w swoim życiu pewną sprawczość, której nie miał, nawet gdy uzyskał tytuł doktora medycyny. Wcześniej nie mógł pozbyć się wrażenia, że los ciska nim, gdzie mu się rzewnie podoba, kierując w największe wichry i huragany. Teraz, po tylu latach, wreszcie zyskał kontrolę nad rozgrywającymi się wydarzeniami. Uśmiechnął się pod nosem.

Nadchodził jego czas.  

MACROMANCER. Mów mi Billy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz