Rozdział 4

1.3K 32 4
                                    

Nie odzywał się przez całą drogę powrotną,może od czasu do czasu spoglądał na mnie z niekomfortowym wyrazem na swojej piegowatej twarzy.

Oczywiście ja też nie miałam zamiaru się do niego odzywać, niby po co? żeby zmierzył mnie wzrokiem i nie odpowiedział na żadne moje pytanie.

Wkońcu dotarliśmy, miałam przekonanie że jakbym spędziła jeszcze 5 minut w aucie z tym sztywnym jak kłoda człowiekiem trafiłabym  do zakładu zamkniętego na oddział ciężkich przypadków.

Gdy wyszłam z auta nie mogłam przejrzeć na własne oczy. Stałam na przeciwko białego dwu piętrowego domu z czarnym dachem. Na jego podwórku były różnego rodzaju kwiaty, bluszcz który ciągnął się po jednej z białych ścian domu  lub ładnie przystrzyżone krzewy.

Było widać że ktoś w tym domu bardzo dba o ogródek jednak patrząc na samego mężczyznę wydaje mi się że napewno nie jest tą osobą.

Zostają tylko dwie opcje albo mieszka tu kobieta albo nasz twardy koleżka lubi się zajmować jaśminem. Oprócz ogródka zauważyłam też garaże które nie były połączone z domem i były wyraźnie od niego odsunięte.

Tak zaczęłam się zachwycać że nie zauważyłam mężczyzn którzy czekali na moje dojście do drzwi bo zatrzymałam się w połowie drogi i uśmięchałam się jak głupia do ogródka dlatego szybko wróciłam do rzeczywistości i do nich podbiegłam.

Gdy mężczyzna otworzył drzwi rzuciła się na niego kobieta która zaczęła go przytulać i całować. A ja stałam jak kołek i się temu przyglądałam.

-Ohh a kto to Vincuś?-Poczułam że uwaga wysokiej kobiety schodzi na moją jakże wspaniałą osobę,i nareszcie dowiedziałam się jak na imię ma kolega od jaśminu.

Vincuś nie był dziś zdatny do rozmów dlatego szepnął jej coś do ucha i wszedł do domu.

Nagle oczy kobiety zamieniły się w dwa spodki.

-Oł to tak wygląda sprawa,hah no to co wchodź.. -Kobieta niezręcznie się zaśmiała.

Gdy już weszłam kobieta podała mi rękę i się przedstawiła.

-No to co nowy początek hah, Mam na imię Ophelia, a ty?-Podałam jej rękę i niezręcznie się uśmiechnęłam.

-Miło mi cię poznać... - odparłam, już chciałam tam wybuchnąć śmiechem-Mam na imię Coralina.

Ophelia kojarzyła mi się z taką typowa ciotką którą widziałeś raz na ruski rok ale jednocześnie była przy tobie całe twoje życie.

-Jakie słodziutkie imię! Szkoda że ja nie mam córek.. Heh-Nagle złapała mnie za policzki i zaczęła je ściskać.

Teraz miałam już całkowitą pewność do przypuszczeń z ciotką.

-Mamo co to za chłopczyk?-Ophelia gdy to usłyszała szybko skierowała wzrok na chłopaka który wyglądał jakby dopiero co się obudził.

Ledwo  przytomny stał na schodach i przyglądał mi się z przymrużonymi oczami.

-Luan, to jest dziewczynka.-Jej głos z delikatnej Pani zmienił się na poważną kobietę sukcesu. Chłopak gdy to usłyszał parsknął śmiechem. Śmiał się tak przez 10 minut w pewnym momencie myślałam że się zaraz udusi swoimi własnymi łzami.

-Luan.-Spojrzała na niego wymownie i zakryła twarz rękami.
-O Jezu...o jezu.-Wziął parę głębokich wdechów i na mnie spojrzał.

-Jak opowiem o tym Gabrielowi i Natanielowi to się tam chyba zesrają z śmiechu.-Przeciera oko palcem cicho się śmiejąc.

Kobieta tylko popatrzyła na chłopaka z nienawiścią w oczach.

-Wiesz co Luanku, radzę Ci iść do pokoju bo jak zawołam Ojc-...-Nie musiała nawet kończyć zdania żeby chłopak pobiegł na górę. Wzięła głęboki wdech i wydech.

-Przepraszam za to. Jego da się jeszcze jakoś przeżyć i da się z nim jeszcze jakoś poradzić ale z resztą radzi sobie tylko Vincent.-Ich było więcej... ICH BYŁO WIĘCEJ.

Jak ja w tym domu życia nie będę miała jedna dziewczyna i trzech chłopaków i to tacy nad którymi panuje tylko Vincent a skąd mam wiedzieć czy nie ma ich więcej.

Grudniowy Wieczór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz