Rozdział 23

187 10 3
                                    

Dziś mecz i urodziny Yetiego. Od samego początku dnia zastanawiałam się nad tym wszystkim. Zatraciłam się w własnych myślach, analizując to co śniło mi się tamtej nocy. Leżałam tak rozkojarzona do 14.30 w ostatnim momencie przypomniałam sobie o meczu.

O godzinie 15.00 zaczyna się mecz. Będzie trwał on do 17.00 po tym, jeśli wygramy odbędzie się świętowanie. To całe świętowanie miało być organizowane przez klasy starsze, inaczej przez rocznik Gabriela.

Myślałam że Gabriel też tam będzie,jednak rozchorował się a po za tym urządza sobie "męski wieczór" z Natanielem i Luanem. Dlatego zostaje rzucona na pastwę losu, jednak nie mogę go winić wkońcu to ja chciałam pomóc Ernestowi.

-Młoda chodź! Jeśli grasz to musisz być wcześniej o 15 minut jak nie więcej.-Luan przez całą drogę mówił że mam na siebie uważać, że mam grać ostrożnie i że mam nie zadawać się z żadnymi chłopakami bo mnie Vincent wysadzi jak się dowie.

Gdy już jesteśmy przy wysadzaniu, wysadzili mnie przed szkołą, już miałam iść się szykować ale Luan chwycił mnie za kamizelkę i przyciągnął do otwartego okna, patrzył mi wprost w oczy.

-Jednak gdybyś zadawała się z jakimś chłopakiem a on potraktował by cie nie fajnie, poinformuj nas o tym.-Do rozmowy dołączył się jeszcze Nataniel,który najwidoczniej był już znudzony całą gadką.

-Wtedy my bardzo eleganckim i ładnym sposobem połamiemy mu te piękne paluszki, miłej zabawy!!-Odjechali z piskiem opon. Może byli trochę odklejeni od rzeczywistości ale bardzo ich lubiłam.

Rozumiem że się o mnie troszczyli i bardzo mnie to cieszyło. A no właśnie mecz! Pobiegłam do szkoły się   przebrać,oczywiście pomogła mi w tym moja grupa. Ernest na szybko wytłumaczył mi zasady gry, za to Anna i Matylda dopilnowały żeby nikt mnie nie zauważył.

-Coralina, ostatnia szansa do odwrotu-Popatrzył mi prosto w oczy trzymając się za kolana. Był zestresowany i to jeszcze jak,było to po nim widać z kilometra.

-Napewno. Masz moje słowo że uda mi się to zrobić! po prostu mi zaufaj,dobrze?-Ernest chyba nabrał pewności siebie bo zaszkliły mu się oczy i szeroko się uśmiechnął.

-A teraz chodź...-Już miałam wychodzić ale, zatrzymał mnie Ernest który przytulił się do mnie. To już druga osoba która mnie przytuliła, było mi miło że ludzie czują się przy mnie konfortowo... w pewnym stopniu.

Plan był taki Ernest będzie ukrywał się pod trybunami, a Anna i Matylda będą informować go o rzeczach które będą dziać się na boisku. Ludzi było ogrom od małych dzieci które miały po pięć lat po dorosłych mężczyzn którzy przyszli kibicować swoim synom. Jestem ciekawa jak Vincent by na to wszystko zareagował.

Początek meczu. Najpierw hymn i zaczyna się gra.... Obie drużyny zdejmują kaski... Cholera.

Nie przemyślałam tego, nie wiem co mogę zrobić przecież jak zdejmę kask to po zawodach. Popatrzyłam na Anne, która wskazywała na sędziego.

No tak, NO TAK! szybko podbiegłam do sędziego, musiałam podczas drogi wymyśleć jakąś wymówkę.

-A ty co Ernest, czemu jeszcze nie na m-..... - Nie dałam dokończyć mu zdania.

-SIKU MI SIĘ CHCĘ.

-Jak już musisz to idź, ale spiesz się wkońcu ty pierwszy dostaniesz bejzbola do ręki.

Co dostanę...? Dobra skupie się na tym później, teraz szybko za trybuny i zamieniamy się.

-Szybko wkładaj to na siebie i BIEGNIJ NA HYMN.-Ernest prawie nie zabił się wychodząc za trybunów. Wracając, nikt się niczego nie skapnął, dlatego po hymnie znowu się zamieniliśmy.

Grudniowy Wieczór Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz