9 lipca mona annex siedziała w wysłanym po nią wcześniej samochodzie, który miał ją dowieźć do londynu. z każdą chwilą nienawidziła tego miejsca coraz bardziej. za trzy dni jej serce miało się oficjalnie złamać, a ona wtedy powinna wrócić do swojego zakichanego i nudnego życia zapominając o wszystkim tym, co dało jej tyle szczęścia. uwierzcie mi, już teraz to było gryzące uczucie. mo uprała się, że nie wsiądzie jeśli nie będzie mogła wziąć ze sobą julie. bez dwóch zdań ona nie miała uczestniczyć w ceremonii, bo pewnie któreś z 'młodych' zostałoby poważnie poturbowane, wcale nie żartuję.
siedziały teraz na wygodnych siedzeniach samochodu, jedna próbowała odciągnć uwagę drugiej od nadchodzących wydarzeń przez plotkowanie o najnowszej fryzurze taylor swift i którego biednego mężczyznę teraz opisała.
201186 : hej mo
201186: nie wiem, gdzie jesteś, ale chcę cię zobaczyć
- kto to? - zapytała julie na dźwięk powiadomienia, mona posłała jej wzrok, który powinien wyjaśnić wszystko - o mój boże, to znowu on?
to z kolei było bardziej stwierdzenie niż pytanie, oliver pisał do niej bezustannie od prawie 5 dni czyli dnia relase'u 'ich' nowej piosenki, która tak na prawdę wcale nie była ich. mo wcale nie była zła za użycie jej tekstu, wręcz przeciwnie czuła się uhonorowana ale też smutna. nie wiedziała czy to jest gest pożegnalny czy coś, co nim nie jest, a określenia na niego nie potrafiła znaleźć.
- powinnaś powiedzieć mu, żeby się odpieprzył. tak na wszelki wypadek. - mo posłała jej zabójcze spojrzenie - no co, jak mu zależy to coś zrobi, jak pozostanie bez odzewu, to znaczy że to dekiel.
ostatnio to było jej ulubione słowo, a tym bardziej ulubiony epitet na oliego. pałała do niego wręcz agresją, ale to chyba dlatego, że to kolejny starszy chłopak, który zostawia cię wręcz błagającą o więcej uwagi, więcej uczucia, więcej wszystkiego motyla noga. najchętniej dokonałaby na nim mordu z szczególnym okrucieństwem, ale w końcu jej najlepsza przyjaciółka go k o c h a ł a, tego nie da się tak zbagatelizować.
morphineisout: oliver przestań, proszę
201186: przestań co?
morphineisout: przestań udawać, że ci zależy
morphineisout: bo ci NIE zależy
201186: mona louise annex
morphineisout był aktywny 6 sekund temu
kiedy już myślały, że to koniec na teraz, jej telefon się rozdzwonił włączając irytującą karimbę z iphona. posłały sobie zdziwione spojrzenia, po czym zignorowały to całkowicie.
do celu dotarły po kolejnych trzech godzinach, właściwie to jo wypakowała się już dwadzieścia minut temu, ale mentalnie była z nią. nawet bardziej niż zwykle. znajoma antyczna kamienica w city włączyła w niej coś w stylu 'i-dont-give-a-fuck-about-your-opinion-rn-im-hurting'. czas stanął jak kiedyś. szczerze, to wolała, żeby stał sobie jeszcze chwile, za jakieś trzy minuty miała poznać 'oficjalnie' wszystkich. krzyżyk na drogę.
wysiadła z samochodu nadal ze słuchawkami w uszach. sleeping with sirens umilało jej dzień. bynajmniej tak myślała do teraz. miała ochotę rzucić to w cholerę, spalić wszystkie mosty, jakie kiedykolwiek wybudowali. weszła po schodach do mieszkania. sama odczuwała strach, za dużo supernatural.
- o mój boże! ona już tu jest! - ktoś krzyknął z góry. kobiecy ktoś. ten ktoś to hannah, kurwa mać. szybko zbiegła po schodach, żeby przywitać monę. ufg trzeba powiedzieć, że jest śliczna, nie ważne ile operacji plastycznych miała, czarne włosy, blada cera, tatuaże... widać, że była w trakcie jakiejś przymiarki bo niedopięta sukienka prawie spadła jej z ramion a w lewej ręce trzymała jednego buta. momentalnie upuściła go na podłogę i przytuliła mo.
- ty musisz być mona, nawet nie wiesz ile dobrego o tobie słyszałam. to cudowne, że zdecydowałaś się przejechać taki kawał drogi na ślub, naprawdę cudownie. - uśmiechnęła się do szatynki najmilej jak umiała, o jedno słowo ślub za dużo, nie potrzebowała kolejnego przypominania po co tam tak właściwie jest. - wejdźmy na górę, oli powinien być dopiero wieczorem, razem z jordanem dobierali krawat czy coś w tym stylu - zaśmiała się szczerze - mam genialny pomysł i jeśli się na niego zgodzisz, będę dozgonnie wdzięczna.
- wszystko, żeby umilić ten dzień.
weszły po schodach na górę, mo odtwarzała to wszystko w głowie po raz milionowy. wszystko tam teraz było zabałaganione, starsza kobieta była w jednym pokoju z poduszeczką szpilek na nadgarstku. wyglądała na paskudnie zmęczoną, ale szczęśliwą z końcowego efektu. dziewczyna pomachała jej delikatnie na powitanie. przeszły do kolejnego pokoju, sypialni, gdzie mona siedziała ze spodniami na głowie.
- jako druhna, oczywiście jeśli się zgodzisz, twoja sukienka jest biała. dlatego chciałam żeby reszta twojego ciała odróżniała się na jej tle. - monie mina drastycznie się zmieniła. - spokojnie, to nic trwałego, henna trzyma się na skórze dwa tygodnie.
- ale... cała moja skóra ma być pomalowana na czarno? to nie jest dziwne?
- oh nie! planuję zrobić ci hennę, tatuaże na plechach rękach, nogach, dekolcie i szyi.
mo pokiwała głową na 'tak'. zgadzała się na wszystko. to nie miał być jej dzień, tylko dzień hann i choć serce jej się łamało, to szanowała to i każdą jej decyzję
- mogłabyś położyć się na brzuchu? to może trochę łaskotać, ale nie powinnaś odczuwać większego dyskomfortu.
więc tak leżała przez kolejne 7 godzin, do póki całe jej ciało nie było pokryte czarną substancją. to była czysta perfekcja. drzwi otworzyły się po czym kroki rozniosły się po mieszkaniu.
- hann? wróciłem! kean będzie jutro o dziew... mona.
i z tym jej serce się złamało. oliver scott sykes je złamał.

CZYTASZ
chat [sykes]
Fanfictionona myślała, że pisze z fanem. on chciał chociaż raz w życiu nie być oceniany przez pryzmat sławy. book one (written without capital letters)