Rozdział 1

50 10 1
                                    

Nałożyłam na ostatni paznokieć siedzącej przede mną klientki top coat, aby jej różowe paznokcie pięknie się błyszczały.
- Do lampy. - Wydałam polecenie, a dziewczyna posłusznie je wykonała.
Drugą, gotową rękę wyjęła z lampy i podała ją mnie opierając o podłokietnik. Przetarłam warstwę dyspersyjną wacikiem nasączonym cleanerem. Po chwili wyjęła kolejną dłoń, a następnie zrobiłam z nią to samo co z poprzednią. Otworzyłam jedną z półek w moim biurku w poszukiwaniu olejku do skórek. Odkręciłam buteleczkę, była to moja ulubiona oliwka ponieważ pachniała nieziemsko. Nałożyłam odżywkę na wały około paznokciowe, po czym delikatnie wmasowałam preparat.
- Dziękuję. - Zwróciłam się do klientki, aby oznajmić że skończyłam pracę.
- To ja dziękuję. - Odpowiedziała wpatrzona w nowo wykonaną stylizację na swoich paznokciach.
- Będzie pani płacić kartą czy gotówką? - Zapytałam wstając od biurka.
- Kartą.
Obie podeszłyśmy do lady, wbiłam kwotę do zapłaty na terminal między czasie wybijając paragon na kasie fiskalnej.
- Drukować potwierdzenie? - Spojrzałam na klientkę.
- Nie, dziękuję. - Odparła z uśmiechem, a ja oderwałam jeden paragon z terminala i spięłam go z resztą potwierdzeń. - Tak jak mówiłam wcześniej, przedzwonię do pani w jakiś dzień żeby uzgodnić termin. Bo ten wyjazd mi tak nagle wyskoczył i popsuł wszystkie plany. - Westchnęła.
- Dobrze, na spokojnie. - Posłałam jej uśmiech, wręczając paragon z kasy fiskalnej.
- Nie trzeba paragonu, do widzenia. - Powiedziała, a następnie opuściła salon.
- Do widzenia.
W końcu zostałam sama. Nareszcie mogłam odetchnąć, dzisiaj miałam straszne urwanie głowy. Klientki przychodziły jedna za drugą, nie dając mi szansy na chwilę przerwy. Po mimo iż byłam do tego nawet przyzwyczajona, ponieważ nie raz pracowałam po czternaście godzin, to nie zmienia faktu, że jestem kompletnie wyssana z całej energii. Wróciłam do stanowiska przy którym przed chwilą pracowałam i zaczęłam je porządkować. Wyrzuciłam do kosza na śmieci jednorazowy sprzęt, w drugiej kolejności wzięłam frezy oraz obcążki żeby umieścić je w wanience do dezynfekcji. Następnie sięgnęłam po butelkę spryskiwacza do dezynfekcji powierzchni oraz kilka listków ręcznika papierowego. Popsikałam biurko preparatem, po czym dokładnie je wytarłam z pyłu. Ostatnim krokiem przed opuszczeniem miejsca pracy było pozamiatanie podłogi. Lokal musiał wyglądać czysto i schludnie, aby moje klientki dobrze się w nim czuły. Sięgnęłam po miotłę leżącą w jednej z szafek, a następnie zaczęłam zamiatać nucąc pod nosem piosenkę Isaak'a "Always on the run", która ostatnio utknęła mi w głowie. Przesuwałam szczotą po białych kafelkach lekko kołysząc się. Nagle zawibrował telefon w tylnej kieszeni moich spodni, sięgnęłam po niego ręką. Spojrzałam na wyświetlacz, znowu Gabe wysłał mi wiadomość. Pokręciłam głową zniesmaczona i schowałam telefon z powrotem do kieszeni. Czy on kiedyś da mi spokój? Pomyślałam. Gabriel był moim byłym chłopakiem, spotykaliśmy się kilka lat, lecz rzuciłam go jakoś dwa miesiące temu. Zrobiłam to dla dobra nas obu, jednakże Gabe nie potrafił się z tym pogodzić. Głównym powodem naszego rozstania był mój stan zdrowia psychicznego, który drastycznie pogorszył się gdy usłyszałam w wiadomościach o wypadku podczas sztormu. Dokładnie poznałam na zdjęciach jacht motorowy, który służył moim rodzicom za główne źródło dochodu. Organizowali rejsy wycieczkowe po morzu, blisko którego mieszkałam przez większą połowę mego życia. Aczkolwiek pół roku temu odbył się ich ostatni rejs. Spojrzałam na pierścionek, który nosiłam na środkowym palcu. Dostałam go od matki na osiemnaste urodziny, od tamtego czasu nigdy go nie zdjęłam. Był on wykonany ze złota, wygięty w kształt litery V. Najbardziej odznaczał się błękitny kamień w jego zagłębieniu. Klejnot ten to akwamaryn, który jest amuletem używanym dla ochrony przez rybaków i żeglarzy. Nazywany jest także "kamieniem odwagi".
Sprzątanie nie zajęło mi długo, ponieważ lokal który wynajmowałam nie był zbyt wielki. Podeszłam do haczyka na kurtki znajdującego się przy drzwiach, a następnie zdjęłam z niego czarny płaszcz, sięgający mi do kolan. Narzuciłam go na siebie po czym odłączyłam wszystkie wtyczki z kontaktów, zgasiłam światło i opuściłam pomieszczenie. Na dworze znowu padał ten cholerny, wiosenny deszcz. Włożyłam klucz do zamka, a następnie przekręciłam go dwukrotnie, zamykając drzwi.
Rozejrzałam się za nadjeżdżającymi samochodami, a kiedy żadnego nie dostrzegłam przebiegłam prędko na drugą stronę ulicy. Bo dokładnie na przeciwko salonu stała kamienica w której wynajmowałam mieszkanie. Podeszłam do drzwi wejściowych, a następnie otworzyłam je. Jak zwykle wydały z siebie głośne skrzypnięcie, mógłby je w końcu ktoś naoliwić, pomyślałam. Wdrapałam się na drugie piętro budynku, na wycieraczce przed drzwiami mojego mieszkania leżała niewielka paczka. Sięgnęłam po nią, spojrzałam na nią z każdej strony szukając listu przewozowego, jednakże nic nie znalazłam. Nie przypominałam sobie, abym w ostatnich dniach cokolwiek zamawiała. Z resztą większość przesyłek zamawiam do salonu, bo tam głównie przesiaduję. Wyjęłam z kieszeni płaszcza klucz, a gdy tylko wsadziłam go do zamka drzwi dotarło do mnie szczekanie Bao, mojego jamnika. Jak zwykle bardzo cieszyło go moje przyjście do domu. Przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi, na klatkę schodową wybiegło długie, centkowane psisko, które zaczęło plątać mi się między nogami. Ogon Bao latał we wszystkie strony ze szczęścia, a na jego mordce widoczny był duży uśmiech.
- No witaj kochanie. - Powiedziałam słodkim głosem, a następnie kucnęłam. Jamnik skoczył przednimi łapkami na moje kolana, a ja wolną ręką pogłaskałam jego łepek. - No chodźmy już do środka. - Ostrożnie wstałam, Bao pospiesznie pobiegł do mieszkania. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, gdy się odwróciłam jamnik stał przede mną na środku korytarza trzymając w pysku piłeczkę tenisową, którą uwielbiał aportować. Jak zwykle rozbawił mnie jego widok. - Dawaj to. - Powiedziałam pochylając się ku psu, ale on tradycyjne uciekł nie chcąc oddać piłki.
Położyłam paczkę na beżowej komodzie stojącej w przedpokoju, a następnie zdjęłam płaszcz i czarne, skórzane botki. Ponownie wzięłam pudełko do rąk po czym przeszłam do pokoju, między czasie rozpuściłam moje czarne włosy sięgające do ramion. Do pracy zawsze musiałam mieć spięte włosy, ponieważ kosmyki uwielbiały niekontrolowanie wpadać do żelu lub lakieru. Kiedy luźno opadły mi na plecy poczułam swobodę, złota klamra którą dziennie spinałam włosy już mnie lekko uciskała w głowę po tylu godzinach noszenia. Schowałam spinkę do kieszeni bluzy, a następnie opadłam na kanapę. Byłam wykończona, zmęczenie zaczynało coraz mocniej mnie dopadać, ale nie mogłam mu się oprzeć bo musiałam jeszcze iść na spacer z Bao. Chwyciłam za nożyczki leżące na stoliku kawowym, których używałam wczoraj do odcięcia irytującej, gryzącej metki w koszulce, a następnie otworzyłam pudełko. Znajdowała się w nim welurowa sakiewka w kolorze szarym, zaciągnięta u góry sznurkiem. Wzięłam ją do ręki po czym rozluźniłam sznurek i wyjęłam zawartość woreczka. Na mojej dłoni znalazł się złoty zegarek kieszonkowy, tak zwana dewizka. Otworzyłam go, ale w jego wnętrzu nie było liczb, na które wskazywałyby wskazówki. Tarcza zegara składała się z licznych, dziwnych obrazków, każdy z nich był inny. Jeden przedstawiał węża, drugi księżyc inny zaś pióro. O co tutaj chodzi? Zastanawiałam się. Odłożyłam na moment zegarek i spojrzałam ponownie do pudełka oraz sakiewki, ale nie znalazłam tam nic więcej. Chwyciłam dewizkę, a następnie złapałam za pokrętełko znajdujące się u jej boku. Gdy poruszyłam nim, wskazówki zegarka zostały wprawione w ruch. Przekręciłam je parę razy, ale nic się nie wydarzyło poza tym, że wskazówki zostały wprawione w ruch. Odwróciłam na moment głowę i spojrzałam w stronę okna zza którego dostrzegłam ostre, białe światło. Odłożyłam zegarek na kanapę, a następnie wstałam i zaczęłam iść w stronę okien. Nagle podłoga pod moimi stopami za trzęsła się, stanęłam gwałtownie przerażona nagłym wstrząsem. Całe mieszkanie dygotało, Bao podbiegł do mnie, a ja wzięłam go na ręce. Jamnik zaczął szczekać.
- Przestań Bao! - Spróbowałam go uciszyć, ale pies nadal ujadał.
Zrobiłam krok w stronę okna, aż nagle poczułam odrzut. Jakaś niewidzialna siła popchnęła mnie gwałtownie do tyłu. Najpierw poczułam olbrzymi ból głowy promieniujący aż do pleców. A potem pisk, głośny i nieustanny rozbrzmiewał w moich uszach. Niemal czułam jak moje bębenki pękają. Upadając na ziemię starałam się zakryć Bao w jakikolwiek sposób. Nie wiedziałam co się dzieje, spanikowana spróbowałam wstać, ale wtedy ból przeszył całe moje ciało. Nagle ogarnęła mnie niespodziewana ciemność i przestałam cokolwiek czuć.

Twierdza księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz