Otworzyłam oczy, nie wiem ile czasu minęło odkąd straciłam przytomność. Bao leżał skulony na moich kolanach, jego ciało trzęsło się. Pogłaskałam psa między uszami i uniosłam głowę do góry. Zacisnęłam powieki, gdy ból ponownie przeszył całe moje ciało, oparłam się o ścianę. Wtedy dotarło do mnie, że całe moje mieszkanie zostało zdemolowane. Meble były powywracane, a zamiast okien, w ścianie znajdowała się jedna wielka dziura za którą widoczne było ciemne niebo. Zdjęłam Bao ze swoich kolan, a następnie spróbowałam wstać. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale mimo to zmusiłam wszystkie mięśnie do wstania. W powietrzu unosił się dym i popiół, a wokół wyczuwalny był zapach spalenizny. Zaczęłam przemierzać powolnymi krokami pokój, a Bao kulejąc poszedł za mną. Pochyliłam się ku jamnikowi, po czym wzięłam go na ręce i razem z nim podeszłam do dziury w ścianie. Spojrzałam na zewnątrz, ulice oraz budowle wyglądały na opuszczone. Z witryn sklepowych zostały powybijane szyby, a samochody były równie zdewastowane. W drogach dostrzegłam liczne pęknięcia, które na pewno pojawiły się po trzęsieniu ziemi. Nagle zobaczyłam, że z jednego ze sklepów wychodzą trzy osoby, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Każde z nich trzymało w rękach karabin, po chwili zaczęli biec wzdłuż budynku znikając za rogiem. Gdy rozległy się strzały z broni, Bao zaczął szczekać.
- Cicho. - Upomniałam psa, po czym odeszłam od okna. Nie chciałam żeby ktoś nas usłyszał.
Co tutaj się działo do jasnej cholery? Ciągle mnie to zastanawiało, dlatego postanowiłam że muszę wyjść na zewnątrz i znaleźć kogoś z kim bym mogła porozmawiać. Licząc, że nie natknę się na tę grupkę ludzi z karabinami. Pobiegłam na przedpokój, postawiłam Bao na podłodze, po czym założyłam pierwsze lepsze adidasy oraz czarną, puchową kurtkę, następnie ponownie wzięłam jamnika na ręce i wyszłam z domu. Zaczęłam zbiegać po schodach, gdy nagle usłyszałam w górnej części klatki schodowej jakiś głos. Pochyliłam się nad poręczą i spojrzałam ku górze w nadziei, że to może któryś z sąsiadów, jednakże spojrzał na mnie wielki psi pysk, który właściwie nie należał do psa. Bo postać ta była rozmiarów człowieka, ubrana w mundur wojskowy i poruszająca się na dwóch nogach. Co to właściwie jest? Zastanawiałam się.
Odskoczyłam od poręczy, po czym prędko zaczęłam biec w dół, jednakże owe stworzenia zaczęły zbiegać za mną bo było ich więcej niż jedno. Wybiegłam z kamienicy, a następnie zaczęłam gnać jak najdalej. Musiałam się gdzieś ukryć, ale kompletnie nie miałam pojęcia gdzie. Wbiegłam w jedną uliczkę, a potem skręciłam w inną. Ból towarzyszył mi przy każdym kroku, ale mimo to biegłam dalej nie oglądając się za siebie, aż nagle usłyszałam za sobą surowy głos.
- Ej ty! Stój!
Oczywiście, że nie stanęłam tylko skręciłam w kolejną uliczkę. Byli coraz bliżej, przerażała mnie ta myśl. Bao nagle zaczął się szarpać, chcąc zeskoczyć z moich rąk.
- Nie teraz maluchu. - Powiedziałam do niego, próbując mocniej zwęzić uścisk w którym go trzymałam. Jednakże to na nic się zdało, jamnik zeskoczył na ziemię i pobiegł w inną uliczkę niż planowałam biec. - Bao! - Zawołałam, rzucając się w pościg za psem. Dlaczego akurat teraz musi być taki nieposłuszny, przeklinałam w myślach.
Jamniki były kiedyś psami wykorzystywanymi w polowaniach, więc nie dziwiło mnie to, że Bao tak szybko biegł. Bałam się ponownie zawołać psa bo nie chciałam przyciągać tych istot przed którymi próbowałam uciec. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym niż bieg.
Nagle Bao wbiegł do jednego z opuszczonych sklepów przeskakując przez wybitą szybę w drzwiach. Popchnęłam lekko otwarte drzwi, szkło leżące na podłodze wydało nieprzyjemny dla moich uszu dźwięk. Krzywiąc się weszłam do środka, pomieszczenie nie miało sufitu, ponieważ spadł on gniotąc wszystkie półki na których kiedyś leżały jakieś produkty spożywcze. Bao stanął niedaleko jednej z pustych lodówek i zaczął coś obwąchiwać. Tylko dzięki temu udało mi się go dogonić oraz ponownie wziąć na ręce.
- Niegrzeczny pies. - Powiedziałam cicho do Bao grożąc palcem, między czasie skierowałam się do tylnego wyjścia.
Gdy wyszłam z budynku przeszłam jeszcze kawałek szybkim tempem, a potem ukucnęłam za jednym z kontenerów na śmieci. W końcu mogłam na moment odetchnąć. Miałam nadzieję, że udało mi się zgubić te istoty. Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić bicie mojego serca. Nagle usłyszałam serię strzałów z broni palnej. Przycisnęłam ciało mocniej do ściany, a Bao zaczął znowu szczekać.
- Cicho. - Złapałam jego pysk ręką co definitywnie mu się nie spodobało. Jamnik zaczął na mnie warczeć oraz szamotać głową żeby wyswobodzić pysk z uścisku mojej dłoni.
- I tu cię mam. - Dotarł do mnie gardłowy głos, uniosłam głowę i ujrzałam go. Wielkiego, włochatego psa, stojącego na dwóch łapach niczym człowiek, ubranego w mundur wojskowy. Jego oczy były zakryte przyciemnianymi goglami, które za pomocą grubej gumy trzymały się jego głowy na której spoczywał kask u którego nasady wystawała para szpiczastych uszu.
- Proszę zostaw mnie w spokoju. - Powiedziałam drżącym głosem, nadal mocno trzymając Bao. Istota zaśmiała się, a następnie wycelowała we mnie karabinem. - Proszę. - Powtórzyłam zamykając oczy.
- Śmierć to najlepsze co może cię spotkać w tych czasach. - Odparł bez emocji, a ja nagle poczułam jak wojskowy chwyta mnie za ranię i zmusza do wstania.
Bao wyrwała się, a po chwili dotarł do mnie jej głośny pisk. Momentalnie otworzyłam oczy w poszukiwaniu jamnika, którego obecności nie czułam już w swoich rękach. Spróbowałam się wyrwać, ale wtedy postać złapała mnie mocniej, po czym oparła z dużą siłą o ścianę. Znieruchomiałam, a jego ręka puściła moje ramię i chwilę później zaczęła mnie podduszać. W drugiej dłoni trzymał karabin, który przyłożył mi do podbródka. Cały czas docierało do moich uszu skomlenie Bao.
- Keenan, pamiętaj że musimy ją dostarczyć do Ezekiela żywą. - Dotarł do mnie kolejny głos, który wypowiadając to zdanie bardzo dokładnie podkreślił ostatnie słowo. Nawet nie zauważyłam kiedy pojawił się tu kolejny żołnierz.
Ucisk na moment zelżał, a mój wzrok spoczął na pysku oprawcy. Obnażył kły w lekkim uśmiechu, nagle na mojej głowie znalazł się czarny, materiałowy worek. Musiał go zarzucić ten drugi pies. Nic już nie widziałam, czułam jedynie jak szarpnięciem odciągają mnie od ściany, a następnie łapią za ręce od tyłu i zakładają jakieś kajdany. Ostatnim co poczułam było mocne uderzenie w głowę.***
Nagle dociera do mnie dźwięk uderzania czymś o kratę, który niesie się echem. Otwieram oczy, odczuwam pulsujący ból głowy. Ogarnia mnie ciemność, a zimno cegieł przenika całe moje ciało. Z każdej strony otaczają mnie metalowe kraty lochu, a w oddali dostrzegam jeden tańczący płomień pochodni. To strażnik ją trzyma i uderza szablą miecza o rurki cel, z każdym krokiem oddala się.
- Byłem ciekaw czy się obudzisz zanim cię zabiorą. - Dotarł do mnie ochrypły głos.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na starszego mężczyznę, który opierał plecy o kraty. Jego klatka piersiowa była naga, przez co dostrzegłam mocno odznaczające się żebra. Starzec miał na sobie jedynie starą, brudną szmatę przepasaną w pasie.
- Czy wiesz czym są te istoty? - Zapytałam go szeptem.
- To Lykanie, ale niektórzy mówią na nich po prostu wilkołaki. - Odparł.
- Skąd one się tu wzięły? - Czułam jak moje ciało przechodzi dreszcz na samą myśl o tych wielkich, włochatych stworzeniach.
- Nikt tego nie wie, kilka lat temu twierdza wyrosła prosto z wnętrza ziemi.
- Kilka lat temu? - Zastanowiłam się.
- Tak.
Zdążył powiedzieć zanim w lochach rozniósł się echem odgłos ciężkich kroków. Korytarz przemierzało kilku strażników, nie widziałam ilu dokładnie ich było. Przystanęli przy jednej z cel, a następnie otworzyli ją i weszli do środka. Głośny, kobiecy krzyk wdzierał mi się w głąb czaski.
- Zabij mnie! - Krzyczała.
- Zamknij się! - Warknął na nią jeden z wilkołaków, lecz ta nie przestawała.
Widziałam jak dwóch strażników trzyma ją za ręce, trzeci zaś idzie za nimi krok w krok mierząc karabinem w ciało kobiety, gotów w każdej chwili oddać strzał.
- Zabij mnie! - Powtarzała.
- Uwierz mi, że z wielką chęcią bym to zrobił. - Odparł jeden z nich. - No dalej! - Popchnął ją karabinem w plecy ponaglając.
- Dokąd ją zabierają? - Zapytałam starszego mężczyzny, ten jedynie spiorunował mnie wzrokiem i przyłożył palec do ust.
- Wy też cicho tam! - Rzucił jeden z wilkołaków, po czym uderzył kilka razy czymś o kraty.
Przycisnęłam ciało mocniej do ściany przerażona. Strażnicy opuścili lochy, a kobiecy krzyk zaczął stopniowo cichnąć, lecz nadal było słychać jak łkając, błagała o śmierć.
Gdy wszystko ucichło, mężczyzna obok z cieli odezwał się.
- Jak tu przychodzą to lepiej nic nie mów, mają bardzo wyostrzone zmysły. Słyszą wszystko.
- Dokąd ją zabrali? - Powtórzyłam.
- Do laboratorium.
- Po co? - Dopytywałam.
- Wszystko byś chciała wiedzieć, co? - Zaśmiał się.
- Nie chcesz to nie odpowiadaj. - Odparłam przewracając oczami.
- Ależ odpowiem, spokojnie. - Westchnął kręcąc głową. - Lykanie przychodzą po więźniów co jakiś czas, nie wiem dokładnie co ile bo ciężko jest mi tutaj określić kiedy jest dzień, a kiedy noc w końcu cały czas jest ciemno. Nawet nie wiem ile już tutaj siedzę, na początku liczyłem, ale teraz to już straciłem rachubę czasu. - Spuścił głowę, wyglądał jakby o czymś myślał. Po chwili ciszy przemówił ponownie. - Tak jak mówiłem zabierają ich do laboratorium. Słyszałem jedynie, że przeprowadzają na ludziach eksperymenty. Nie wiem co dokładnie tam robią, bo nikt nigdy nie wrócił z powrotem.
Co za potwory, jak mogą eksperymentować na ludziach, pomyślałam. Skoro nikt nie wrócił to na pewno ich zabijali, poczułam jak na tę myśl włosy na rękach stają mi dęba. Ciekawe kiedy przyjdą po mnie? Zastanawiałam się. Wtedy nagle pomyślałam o Bao, przypominając sobie jego skomlenie gdy zostałam zaatakowana. Miałam nadzieję, że nic mu nie jest.
- Kiedy mnie tutaj przyprowadzili nie zwróciłeś może uwagi na to czy strażnicy mieli ze sobą jamnika? - Zapytałam.
- Nie było z nimi żadnego psa. - Odparł. - A nawet jeśli zabrali go ze sobą do twierdzy to na pewno już nie żyje. Słyszałem, że łapią bezpańskie psy, a potem przeprowadzają na nich operację podczas której umieszczając w ich wnętrzu bombę.
- To potworne. Niech pan nawet tak nie mówi. - Złapałam rękami za kolana i przyciągnęłam je do klatki piersiowej.
- Żaden pan, jestem Niklaus. - Podał mi rękę przez kratę.
- Mikayla. - Odparłam, ściskając jego dłoń.
- Niestety to okrutna prawda. Ten świat jest kompletnie zepsuty.

CZYTASZ
Twierdza księżyca
FantasyPo śmierci rodziców Mikayla pochłania się pracą w salonie kosmetycznym, szukając pocieszenia w rutynie i towarzystwie swojego psa, Bao. Jednakże pewnego dnia znajduję tajemnicze kartonowe pudełko z zegarkiem kieszonkowym, które staje się punktem zwr...