Tego poranka siedziałam w chacie i czytałam książkę, którą pożyczyła mi Lyra. Co prawda "Sztuka wojny" posiadała nieco ponad dwieście stron, ale mimo to szła mi mozolnie. Nie był to typ książek, który lubiłam czytać i musiałam się zmuszać żeby doczytać ją do końca. Każdego dnia starałam się przeczytać kilka rozdziałów. Póki co dowiedziałam się z niej tego, że strategia i taktyka są kluczowe w każdej formie konfliktu, a mądry dowódca unika bezpośrednich starć, gdy tylko może. Sun Tzu podkreślał, że każdy konflikt powinien być rozwiązany z minimalnym wysiłkiem i stratami, a najlepsze zwycięstwa to te osiągnięte bez walki. Było to interesujące, choć wymagało ode mnie sporego skupienia.
Ziewnęłam, przerywając na moment czytanie, wtedy usłyszałam, jak drzwi chaty otwierają się z lekkim skrzypieniem. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że do środka wchodzi Azula, na jej twarzy widoczny był niepokój.
- Nie mam dużo czasu, lada moment tu będą. - Powiedziała szeptem opierając się o drzwi.
- Kto tu będzie? - Zapytałam, odkładając książkę na bok i spoglądając na nią.
Azula na dźwięk mojego głosu gwałtownie spojrzała na mnie, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a następnie z przerażeniem zatkała usta ręką, jakby zdała sobie sprawę, że jej słowa dotarły do moich uszu. Przez chwilę stała nieruchomo, zszokowana i wystraszona, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Łzy zaczęły napływać jej do oczu, a ręka drżała. Nagle obróciła się na pięcie i wybiegła z chaty płacząc, pozostawiając mnie w osłupieniu. Momentalnie wstałam z łóżka, zaniepokojona zachowaniem mojej współlokatorki.
- Azula, zaczekaj! - Zawołałam, ruszając za nią.
Wybiegłam z chaty, starając się ją dogonić. Czułam, że coś poważnego musiało się wydarzyć, skoro była w takim stanie. Musiałam wiedzieć, co się stało i jak mogłam jej pomóc. Dostrzegłam, że biegnie w kierunku lasu, jej sylwetka oddalała się ode mnie coraz bardziej. Przyspieszyłam, wołając za nią.
- Azula, proszę, zaczekaj!
Biegłam ile sił w nogach, starając się nie stracić jej z oczu. Nagle, zza zakrętu wyłonił się Conan, który szedł w przeciwnym kierunku prosto na mnie.
- Hej, Mikayla! - Zawołał wesoło chłopiec machając mi.
- Cześć, Conan. - Odpowiedziałam, zatrzymując się na moment. Musiałam złapać oddech.
- Wiesz co, dzisiaj na porannym treningu udało mi się obalić przeciwnika na ziemię. - Powiedział z dumą.
- Naprawdę? To świetna wiadomość. - Poczochrałam go po głowie. - Wybacz, ale muszę iść.
Conan skinął głową, a ja prędko go wyminęłam i pobiegłam dalej szukać Azuli. Moje serce biło mocno. Biegłam przez wioskę, mijając drewniane chaty, aż w końcu dostrzegłam ją w oddali. Stała na skraju wzgórza, zatrzymała się, aby zapewne złapać oddech. Dostrzegłam, że jej ramiona drżały.
- Azula! - Zawołałam, na co ona odwróciła się nerwowo w moją stronę po czym ponownie ruszyła biegiem w las.
Zwiększyłam tempo, starając się ją dogonić. Kiedy stanęłam na szczycie pagórka i już miałam wbiec za nią w las, do moich uszu dotarły paniczne krzyki oraz odgłosy strzałów z broni palnej. Odwróciłam się na moment spoglądając w kierunku wioski. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłam panujący w niej chaos. Ludzie uciekali w popłochu, a w powietrzu unosił się dym sygnalizując że niektóre chaty zaczynały stawać w płomieniach.
- Przyszli po mnie. - Powiedziałam niekontrolowanie na głos z przerażeniem wpatrując się w wioskę.
Spojrzałam w stronę, w którą pobiegła Azula, a potem z powrotem na wioskę. Byłam rozdarta między kontynuowaniem pościgu za moją współlokatorką, a powrotem do wioski, by pomóc mieszkańcom w obronie. Myśli kłębiły się w mojej głowie. Wracając do wioski, narażę się na niebezpieczeństwo. Ale czy jestem w stanie pozwolić ginąć tym bezbronnym ludziom? Zdecydowanie nie. Ogarniało mnie coraz większe przerażenie, gdy kolejne krzyki docierały do moich uszu. Azula była teraz bezpieczna, ukryta gdzieś w lesie, może jak się uspokoi będziemy mogły porozmawiać na spokojnie. Musiałam zaufać, że znajdzie drogę do schronienia. Wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad strachem, a następnie ruszyłam z powrotem do wioski. Każdy krok wydawał się cięższy od poprzedniego, ale wiedziałam, że nie mogę uciekać. Musiałam stawić czoła przeciwnikom, i zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pomóc tym, którzy na mnie liczyli. Przypominałam sobie słowa osób, które we mnie wierzyły. Ich wiara dawała mi siłę, której w tej chwili bardzo potrzebowałam.
Im byłam bliżej wioski, krzyki ludzi stawały się głośniejsze. Wbiegłam pomiędzy chaty, żeby dostać się do głównej ścieżki. Kiedy wyszłam zza rogu, ktoś na mnie wpadł.
- Kurwa! - Krzyknął wkurzony Drake w wilczej skórze, spoglądając na mnie gniewnie. - Gdzie byłaś?! - Zapytał, wpychając mnie ponownie w boczną uliczkę.
- Ja...
- Nie ważne, trzymaj. - Powiedział wciskając mi pistolet do ręki. - Pokaż czego cię nauczyłem. Jazda! - Po tym okrzyku ponownie wyszedł na główną ścieżkę.
Ściskając mocno broń w ręce, wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad narastającym strachem. Po czym ruszyłam za Drake'em, wiedząc, że muszę działać szybko i precyzyjnie.
Na głównej ścieżce panował chaos. Ludzie biegali w panice, próbując uciec przed napastnikami, którzy bezlitośnie atakowali wszystko na swojej drodze. Drake z determinacją strzelał do przeciwników, nie pozwalając im zbliżyć się do mieszkańców. Stanęłam obok niego i uniosłam pistolet, a następnie zaczęłam strzelać, starając się być jak najbardziej celna. Każdy wystrzał był dla mnie przypomnieniem treningów z Drake'em, jego surowych, ale skutecznych lekcji. Jednak teraz, zamiast strzelać do butelek czy puszek, mierzyłam do żywych istot. Serce biło mi mocno, a ręce drżały od adrenaliny i strachu. Wiedziałam, że muszę zachować spokój. Za każdym razem, gdy naciskałam spust, czułam mieszankę strachu, determinacji i gniewu. Strzelanie do napastników nie było łatwe. Musiałam rozpoznać, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Skupiałam się na ich zachowaniu oraz intencjach, na tym, czy atakowali mieszkańców, czy próbowali siać chaos. Przypominałam sobie rady Drake'a: "Zachowaj zimną krew, kontroluj oddech, celuj precyzyjnie.". Te słowa były jak mantra, która pomagała mi zachować koncentrację. Pierwszy trafiony przeciwnik upadł na ziemię, a ja poczułam zimny dreszcz przebiegający przez moje ciało. To nie była butelka, która roztrzaskiwała się na kawałki. To był żywy człowiek. Mieszanka ulgi, że wyeliminowałam zagrożenie, i szoku, że właśnie odebrałam życie, zalała mnie falą emocji. Zacisnęłam zęby, próbując się skupić. W tej chwili nie mogłam sobie pozwolić na wątpliwości. Ludzie wokół mnie walczyli o przetrwanie, a ja musiałam być częścią tej walki.
W oddali dostrzegłam Conana, który niósł na plecach swojego brata uciekając w boczne uliczki między chatami. Poczułam narastający gniew, widząc, że nawet dzieci nie były oszczędzane przez napastników. Jak mogli atakować tak bezbronne istoty?
Zostawiłam Drake'a i ruszyłam w ślad za chłopcami, musiałam im pomóc. Miałam nadzieję, że Ragnar'owi nic poważnego się nie stało. Wbiegłam w uliczkę, gdzie chwilę temu zniknęli bliźniacy. Nie zważając na to czy ktoś za mną idzie, rozglądałam się z nadzieją że znajdę ich nim ponownie ktoś ich dopadnie.
Dostrzegłam leżącą na ziemi zabłoconą, czerwoną bandankę, którą zawsze nosił na głowie Conan. Byli gdzieś blisko, pomyślałam, a następnie skręciłam w kolejną uliczkę i biegłam dalej, aż w końcu zobaczyłam ich kucających przy boku jednej z chat.
- Conan! - Zawołałam na co chłopiec uniósł głowę i spojrzał na mnie na jego twarzy malował się strach oraz przerażenie. Pobiegłam szybko ku nim, a następnie kucnęłam spoglądając na Ragnar'a, oceniając sytuację. - Co się stało?
- Ragnar został postrzelony. - Odpowiedział Conan, jego głos drżał. - Musimy go uratować, Mikayla. Proszę, pomóż mu!
Ragnar miał zamknięte oczy, ale był przytomny, jego twarz wyrażała ból, przy każdym drobnym ruchu. Zauważyłam ranę na jego ramieniu, z której sączyła się krew barwiąc na czerwono ciemnozieloną bluzkę, którą miał na sobie. Musieliśmy działać szybko.
- Musimy go przenieść w bezpieczne miejsce. - Powiedziałam, a następnie zabezpieczoną broń schowałam za pas moich spodni. Pochyliłam się ku chłopcu i podniosłam go. Mimo swojej szczupłej postury, ważył dość sporo, ale musiałam dać radę przetransportować go do chaty szpitalnej o ile nie została jeszcze zaatakowana.
Biegliśmy razem, unikając głównych ścieżek, gdzie moglibyśmy natknąć się na napastników. Stawiane przeze mnie kroki były powolne, ale adrenalina dodawała mi sił.
Gdy dotarliśmy do chaty szpitalnej, drzwi były szeroko otwarte, a w środku panował chaos. Ranni mieszkańcy byli wszędzie, a kilku medyków biegało, próbując opanować sytuację. Przeniosłam wzrok na jedno z wolnych łóżek i wskazałam je Conanowi.
- Połóżmy go tam. - Powiedziałam, kierując się w stronę łóżka.
Delikatnie położyłam chłopca na nim, a po chwili podeszła do nas jedna z medyczek i spojrzała na ranę Ragnar'a.
- Dobrze, zajmiemy się nim. - Powiedziała, wyciągając z kieszeni fartucha gazę, bandaż oraz środek do dezynfekcji rany. - Teraz potrzebujemy trochę miejsca, żeby móc pracować.
Odsunęłam się, pozwalając medyczce zająć się Ragnar'em. Conan kucnął po drugiej stronie łóżka, trzymając brata za zdrową rękę, jego oczy były pełne troski i strachu.
- Mikayla, co teraz? - Zapytał cicho, patrząc na mnie.
Kucnęłam obok niego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Teraz musimy zaufać, że medycy zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby go uratować. Będę tutaj blisko, ale muszę też wrócić na zewnątrz i pomóc innym.
Conan skinął głową, próbując powstrzymać łzy. Uścisnęłam jego ramię chcąc dodać otuchy, po czym wstałam i ruszyłam z powrotem na zewnątrz. Gniew oraz determinacja nadal we mnie kipiały. Musiałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby obronić wioskę i tych, którzy na mnie liczyli. Wróciłam na główną ścieżkę, gdzie walka wciąż trwała. Byłam gotowa stawić czoła każdemu przeciwnikowi, wiedząc, że muszę walczyć dla tych, którzy potrzebowali mojej pomocy.
CZYTASZ
Twierdza księżyca
FantasyPo śmierci rodziców Mikayla pochłania się pracą w salonie kosmetycznym, szukając pocieszenia w rutynie i towarzystwie swojego psa, Bao. Jednakże pewnego dnia znajduję tajemnicze kartonowe pudełko z zegarkiem kieszonkowym, które staje się punktem zwr...