Rozdział 11 - Trzepot motylich skrzydeł

92 11 45
                                    


Uwaga! Rozdział w tym rozdziale Cho Chang otwiera usta...

__________________________________

— Takiej ignorancji, jaką sobą zaprezentowałaś, Ross, nie widziałem już dawno — skomentował profesor Snape z przekąsem, wręczając Danielle jej esej na temat kamienia księżycowego, który został poszerzony o mnóstwo skreśleń, dopisków i ogromne, kanciaste Z.

Dan z westchnieniem popatrzyła na swój pergamin i atramentową literkę, po czym, zorientowawszy się, że nie ma pojęcia, co to właściwie znaczy, zrezygnowana odłożyła pergamin pustą stroną do góry. Ten dzień zdecydowanie nie zapowiadał się dobrze. Nie dość, że z samego rana z pierwszej strony Proroka, wraz z ogromną fotografią Umbridge, powitała ich informacja, że Dolores została powołana na jakieś śmieszne stanowisko Wielkiego Inkwizytora, to jeszcze Snape zdecydował się wreszcie oddać im ich prace domowe. Oczywiście nie byłby on sobą, gdyby nie wypowiedział przy tym przynajmniej jednego nieprzyjemnego komentarza w stronę każdego z nich. Oberwało się nawet Malfoyowi, który zazwyczaj unikał podobnych uwag.

— Po tej niezwykłej lekturze myślałem, że gorzej już się nie da — kontynuował nauczyciel, wyciągając z wciąż pokaźnego stosu esejów kolejny i, wpierw obdarzając go kpiącym spojrzeniem, wyciągnął go w stronę siedzącego obok Dan Harry'ego — ale pan Potter jak zwykle mnie zaskoczył. Okazuje się, że zdecydowanie się da.

Harry z niezwykle obojętnym wyrazem twarzy przyjął swoją pracę. Snape przez krótką chwilę przyglądał się jego reakcji, po czym odszedł w stronę kolejnego rzędu, mrucząc pod nosem coś o całkowitej ignorancji i głupocie wśród młodych ludzi. Dopiero gdy profesor zaczął pastwić się nad biedną Fay Dunbar, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, chłopak westchnął ciężko i z rozmachem rzucił pergaminem na blat, po czym ukrył głowę w ramionach, doskonale imitując próbę spania w czasie zajęć. Danielle spojrzała na niego ze współczuciem.

— Jest tak źle? — zapytała szeptem, nachylając się w stronę przyjaciela. — Snape tylko tak wyolbrzymia. Przecież pisałeś to całe dwa wieczory. Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś tak bardzo przyłożył się do jakiegokolwiek zadania. Na pewno jest lepiej, niż się wydaje.

— Wcale mnie ten esej nie obchodzi — mruknął Harry w rękaw swojej szaty, przez co słowa dotarły do uszu Dan trochę zniekształcone, ale zrozumiałe. — Nie przejmuję się tym, serio. Snape zawsze tak gada. Zresztą... Nawet nie wiem, co ta ocena znaczy. Poza tym, po co mi ten przedmiot? Esej na temat kamienia księżycowego nic nie wniesie do mojego życia. Nie obchodzi mnie on. Jestem zmęczony, to wszystko.

Danielle westchnęła. Ani trochę nie wierzyła w to, co właśnie powiedział. Jeśli nawet wcześniej nie była pewna, to tą próbą przekonania, że nie przejmuje się eliksirami tylko utwierdził ją w tym, że jednak się przejmuje. Od pierwszej klasy zdawał się nie brać do siebie oziębłych słów profesora Snape'a, jednak tym razem było inaczej. Może po prostu już zbyt wiele razy je znosił, a może to dlatego, że z jakiegoś powodu nagle zaczął bardziej przykładać się do nauki. Dan nie była pewna, ile ten jego zapał potrwa, ale przypuszczała, że niedługo – zwłaszcza, że właśnie doznał przykrej porażki.

— Przyznałem wam oceny zgodne z ocenianiem, jakie ma miejsce podczas SUMów — oznajmił Snape, gdy rozdał już wszystkie prace i przy akompaniamencie westchnień i pociągań nosami wrócił na swoje ulubione miejsce przy biurku. — To powinno dać wam pewien obraz tego, na jakim poziomie jest wasza potrzebna do egzaminu wiedza. Ogólny poziom tych prac jest tragiczny. Większość z was nawet by nie zdała, a to, co w swojej pracy napisała panna Patil, to w ogóle jakaś nowa historia kamienia księżycowego.

Burza • Harry Potter fanfiction •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz