Rozdział 1 • Tajemnice domu pod numerem dwanaście przy Grimmauld Place •

472 27 84
                                    

Zielony płomień trysnął w górę i zamigotał na moment, nie zwracając jednak na siebie szczególnej uwagi. Jakby zawiedziony brakiem zainteresowania, nagle osłabł i rozstąpił się, aby wypuścić ze swoich ciepłych objęć drobną blondynkę o zaciętym wyrazie twarzy. Wymaszerowała z paleniska, a tuż za nią wytoczył się sporych rozmiarów kufer, który opadł z hukiem na białą posadzkę kuchni Grimmauld Place 12.

Siedzący przy stole mężczyzna odrzucił trzymaną w dłoniach gazetę, kierując swój wzrok prosto na naburmuszoną twarz dziewczyny. Uśmiechnął się szeroko i wstał, rozstawiając ręce do uścisku, co było na tyle nieoczekiwane, że blondynka zapomniała o złości, jaką chwilę wcześniej zamierzała wyładować, i rozdziawiła usta ze zdziwienia, dając się w tym czasie objąć.

— Syriusz... — mruknęła, wtulając się w pachnącą naftaliną marynarkę mężczyzny. Miała wrażenie, że to już się kiedyś wydarzyło. Że już kiedyś ją obejmował, chociaż wiedziała, że tak naprawdę musiał być to pierwszy raz. Przy ostatnim spotkaniu nie zaistniała ku temu okazja, a jeszcze wcześniej oboje nie wyrażali raczej ku temu chęci. Dziwne deja vu.

— Danielle, nie spodziewaliśmy się ciebie tu tak szybko. Urosłaś — stwierdził Syriusz, odsuwając się od wciąż lekko zdezorientowanej dziewczyny. Wydawał się bardzo zadowolony z tego, że się pojawiła, a także że udało mu się opanować sytuację na tyle, żeby nie zaczęła krzyczeć z samego rana i nie pobudziła reszty.

Danielle nie zdążyła nic odpowiedzieć, ponieważ oboje usłyszeli zbliżające się kroki, a już po chwili w kuchni pojawił się kolejny mężczyzna. On także uśmiechał się szeroko.

— Och, ty już tu? Zaskakujące, jak szybko lata Świstoświnka. Wysłałem do twojej matki list dopiero przed godziną.

Dziewczyna pobladła, wietrząc nadchodzący armagedon. Miała nadzieję, że jej oszustwo nie wyda się, a przynajmniej nie tak szybko, jednak okazywało się, że nie było na co liczyć. Z zawstydzeniem spojrzała na swoje buty, które wydawały się teraz o wiele ciekawsze od otaczającej jej rzeczywistości. Czuła, że to był zły pomysł i proszę – przeczucie miało rację. Mogła go posłuchać, z pewnością wyszłaby na tym lepiej.

— Cóż, jeśli o to chodzi... Moja mama z pewnością bardzo się zaskoczy, widząc drugi list od ciebie... Pewnie...

Nie zdążyła dokończyć myśli, ponieważ na schodach rozległo się głośne tupanie, a po chwili do pomieszczenia wpadło dwóch chłopców w jej wieku. Jeden z nich był wysoki, rudowłosy, piegowaty i zdecydowanie lepiej zbudowany od drugiego, którego wyróżniała wątła postura, niski wzrost, czarne włosy odstające na wszystkie możliwe strony oraz posklejane w kilku miejscach okulary.

Poczucie winy natychmiast zniknęło z twarzy blondynki, ustępując miejsca radości. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej szarych oczach pojawiły się iskierki, zwiastujące zadowolenie. Podskoczyła w miejscu, po czym popędziła do stołu, przy którym zatrzymali się jej rówieśnicy, i rzuciła się im obojgu na szyję, zanim jeszcze zdążyli zauważyć jej obecność.

— Merlinie, nie strasz! — zawołał rudzielec, próbując wygiąć się tak, żeby dosięgnąć leżących na talerzu kanapek, co nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę uwieszoną jedną ręką na jego szyi dziewczynę.

— Cześć, Danielle — przywitał się drugi, jednak spuścił wzrok i zarumienił się, co można było zinterpretować na wiele różnych sposobów. Blondynka odebrała to jako oznakę, słusznego zresztą, poczucia winy. W końcu pojawiła się tu między innymi po to, żeby ich obu porządnie zrugać.

— Miło was widzieć, Harry, Ron — szepnęła, po czym szybko zeskoczyła na podłogę, przez co schylający się po kanapkę Ron zachwiał się. Następnie obu zdzieliła dłonią po ramionach, co zostało podsumowane głośnym: auć, a także wybuchem śmiechu mężczyzn, którzy wciąż przebywali w kuchni i do tej pory rozmawiali o czymś ze sobą szeptem. — A to, za bycie kompletnymi idiotami i przekonanie, że nie dowiem się o tym, co próbowaliście przede mną zataić. A wy. — Obróciła się w stronę pozostałych, którzy próbowali teraz udawać powagę, co zdecydowanie im nie wychodziło. — Się nie śmiejcie, bo wam też z chęcią bym przyłożyła. Znalazła się spółka. Nawet nie próbujcie tłumaczyć się przechwyconymi sowami albo Dumbledorem, bo te wymówki na mnie nie zadziałają. Są głupie.

Burza • Harry Potter fanfiction •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz