. . . 25 maja . . .
-Ririś! Nie zgadniesz, co! Zostałam wezwana do pałacu!!! - obudziła Erica Sandy porannym telefonem do przyjaciela.
-Tak? A to dla czego?
-Wiesz, podobno było coś nie tak z koroną i wszyscy, którzy 13 maja byli w muzeum Grand Light mają udać się do pałacu, by ponownie założyć koronę!
-Oj, a mnie nie zaprosili? Też tam wtedy byłem... - powiedział ironicznym tonem Eric.
-Wiesz, ty leżysz w szpitalu, więc nie chcieli cię męczyć. A poza tym jesteś facetem, więc szanse na to, że będziesz bratnią duszą księcia są niewielkie.
-Ale nigdy nie zerowe. No cóż. Na szczęście byliśmy już w pałacu i nie będę miał czego żałować.
-A, co do tego, to podobno będziemy mieli okazję spotkać króla we własnej osobie!
-Teraz to uznaję to za zdradę! Jak możesz! Tak beze mnie? Zawiodłaś mnie... - udawał załamany ton.
-Oj tam, było nie biegać jak idiota. Tak to nie leżałbyś teraz w szpitalu. Nie zatrać się w tęsknocie wobec mnie, gdy będę się dobrze bawić.
-Oj, przepraszam, ale to nie moja wina, że akurat tam, gdzie biegłem wyrastał ten głupi korzeń! Ach, nie ważne. W takim razie, miłej zabawy!
-Ależ wielkie dzięki! Żegnaj towarzyszu!
-Żegnaj zdrajco.
. . . 27 maja . . .
Po odwiedzinach matki, Eric uświadomił sobie, że przydzielony mu wózek szpitalny może służyć nie tylko do podróżowania do łazienki i z powrotem. Może przecież jeździć po całym szpitalu.
Był to dość wietrzny dzień, więc zabrał ze sobą cienki kocyk. Wsiadł na wózek i wyruszył w swą podróż. Po wydostaniu się ze swojego pokoju skręcił w prawo. Na wprost znajdowała się winda, do której wjechał i wybrał najwyższe możliwe piętro. Jak się tego spodziewał - najwyższym piętrem był dach. Nie był on jakoś niesamowicie urokliwy. Było na nim kilka ławek i parę koszy na śmieci.
Przeniósł się z wózka na jedną z ławek i tak siedział. Nie robił nic konkretnego. Siedział i wpatrywał się w dal. Nie wiedział dla czego, ale odczuwał satysfakcję. Uwielbiał momenty takie, jak te. Siedział i po prostu cieszył się z życia. Cieszył się z tego, co ma. Cieszył się, że ma przyjaciół, rodzinę. Po prostu cieszył się, że żył.
Tego dnia Sandy miała wybrać się do pałacu na ponowną przymiarkę korony. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że powinna być już w drodze powrotnej. Wyciągnął komórkę i wybrał jej numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Połączenie zostało odrzucone. Chwilę po odrzuceniu połączenia, otrzymał wiadomość.
San: Sorry, nie mogę rozmawiać. Cecilia była akurat w okolicy pałacu i zaprosiła mnie do kina.
Ririś: Zdrajca. A ja tu siedzę i się nudzę!
San: Heheh, sorka!
Nie wiedział, co robić. Na razie zdecydował wrócić do swojego pokoju. Gdy usiadł na wózku, ktoś położył mu rękę na ramieniu. Jego serce prawie przestało bić. Powoli odwrócił głowę do tyłu. Poczuł ogromną ulgę po zobaczeniu za sobą Williama. -Boże, człowieku! Nie strasz mnie tak! Prawie przez ciebie dostałem zawału!
-Heheh, no sorki. Obiecałem, że wpadnę i oto jestem! - stwierdził z dumą w głosie i zaczął popychać wózek z siedzącym na nim Ericiem w stronę windy.
-No, chociaż ty jesteś. Sandy i Cecilia właśnie nas zdradzają - wyżalił się z sarkastycznym smutkiem.
-Co masz na myśli?
-Siedzą właśnie w kinie podczas gdy ja tu siedzę i nie mogę nawet chodzić. Ominęła mnie przez to też zabawa w ponowne przymierzanie korony i spotkanie króla! Mam gips! Mogą dać mi kule i puścić mnie wolno!
-Nie dramatyzuj. Co ty na to, żeby trochę porozrabiać?
-Co masz na myśli? - zapytał definitywnie zainteresowany Eric.
-Nie chcesz się stąd wyrwać?
-Oczywiście, że tak! - odpowiedział bez większego zastanowienia.
-W takim razie się nie przestrasz i trzymaj się mnie mocno.
William wcisnął przycisk z numerem 0, przez co winda zjechała na parter. William wziął Erica "na barana" i wybiegł ze szpitala. Udali się do najbliższego sklepu, gdzie czekali na taksówkę. Podczas czekania kupili sobie po zimnym napoju i po jakimś pierwszym lepszym batoniku.
Eric nie był pewny, dokąd się wybierają. William na ucho przekazał kierowcy informacje o miejscu docelowym. -Dokąd jedziemy? - wypytywał niecierpliwie Eric.
-Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedział tajemniczo Will. Po 15 minutach jazdy Eric uznał, że jest zmęczony i postanowił zdrzemnąć się na resztę drogi.
700 słów

CZYTASZ
The Crown Of Destiny BL
RomanceDawno, dawno temu, chociaż właściwie całkiem niedawno, żył sobie pewien rzemieślnik. Rzemieślnik ten na życzenie panującego wtedy króla wykonał dwie korony. Kryształy na tych koronach po noszeniu ich przez bratnie dusze jednocześnie miały świecić ja...