#17

20 2 0
                                    

   Po opuszczeniu salonu gier, poszli do McDonalda w galerii, gdzie zjedli obiad. Eric miał kilka rzeczy, które chciał kupić, więc udali się do sklepów. Jak zwykle Ericowi brakowało butów, więc na początek wybrali się do sklepu obuwniczego.

-Eric błagam cię. Zdecyduj się na coś. Siedzimy tu już ponad pół godziny! - narzekał Will.

-Nie poganiaj mnie! Muszę się porządnie zastanowić. Mogę kupić tylko jedną parę, a podobają mi się wszystkie trzy - wyznał załamany Eric.

-Mam dość - wyznał William. Włożył buty do odpowiednich pudełek, po czym zabrał wszystkie pudełka i udał się z nimi w nieznanym Ericowi kierunku. -Zostań tutaj - polecił mu i zniknął za jednym z regałów.

"O co mu chodzi. Jakby sam nigdy nie miał dylematu, którą rzecz wybrać, bo nie ma wystarczająco pieniędzy na obie. Chwila... On ma wystarczająco pieniędzy na wszystko!" - prowadził monolog wewnętrzny Eric. Zerwał się z miejsca i udał się w stronę kas.

Przy jednej z kas stał William i właśnie wpisywał pin do terminala. -Co ty robisz!? - zapytał go Eric.

-Nie widać? Kupuję ci buty. A poza tym, nie miałeś tam zostać?

-Nie rozumiem cię. Po co mi aż trzy pary butów!?

-Będziesz miał na przyszłość.

-Ale to będzie kosztować tonę! To są markowe buty!

-Uznaj to jako wczesny prezent urodzinowy. A tak właściwie, to kiedy masz urodziny?

- 12 lipca.

-No, widzisz, idealnie. W takim razie na urodziny nie kupię ci prezentu. Pasuje?

-No... Niech będzie... Dziękuję... - powiedział Eric i przytulił Williama w ramach podziękowania. Williama dosyć to zdziwiło. Odkąd dowiedzieli się, że są bratnimi duszami, Eric wyraźnie zachowywał dystans co do niego.

. . . 10 lipca . . .

-Eric, mam niespodziankę! - powiedziała do syna Delaney, dzwoniąc do niego z rana.

-Mam się bać? - zapytał ironicznie.

-To zależy. A więc; za tydzień wyjeżdżasz do dziadków do Francji na dwa tygodnie! Cieszysz się?

-O... Nie tego się spodziewałem... Wiesz, mogłaś to ze mną obgadać. Co, jeśli miałbym coś zaplanowane?

-Eriś. Naprawdę myślisz, że nie zapytałam o to Sandy? Nie jestem aż tak nieodpowiedzialna.

-No, dobra. Przepraszam, że w ciebie nie wierzyłem...

-Nie ma sprawy Eriś. Widzimy się 24-tego. Przyjadę po ciebie. Miej gotowe bagaże!

-Oczywiście. Papa!

-Paa!

Eric zszedł po schodach do salonu, w którym obecnie przebywał Will. Usiadł na kanapie obok niego i zaczął. -Hejj... Wiesz, 17-stego wyjeżdżam do dziadków na dwa tygodnie...

-O, to fajnie. Miłej zabawy! - odpowiedział Will.

-A nie będzie problemu przez te nasze całe randki...?

-No coś ty. Staruszek prędzej by się martwił o to, że już stamtąd nie wrócisz. Wiesz, nie mógłby ściągnąć cię tu zza granicy.

-Ah... No w sumie... Chwila! Skąd wiesz, że moi dziadkowie mieszkają za granicą!? Szpiegujesz mnie, czy co!?

-Nie... To nie tak. Po naszym ostatnim pobycie w kinie mówiłeś, że ostatnio słyszałeś o księciu, jak byłeś u dziadków we Francji.

-Aha, okej. Dziwne, że zapamiętałeś taki szczegół...

-Hehe... - roześmiał się nerwowo. 

. . . 12 lipca . . .

-Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - Erica obudził odgłos trzech osób śpiewających "Sto lat". Trójka jego współlokatorów stała pośrodku jego pokoju i śpiewała. Stojący pomiędzy dziewczynami William trzymał w rękach tort urodzinowy z świeczkami w kształcie liczby 17. Eric usiadł na łóżku i mimowolnie się uśmiechnął.

-A teraz niech nasz solenizant zdmuchnie świeczki! - powiedziała rozentuzjazmowana Cecilia, gdy skończyli śpiewać. Eric wstał z łóżka, pomyślał życzenie i zdmuchnął świeczki.

-Czas na prezenty!!! - wykrzyknęła Sandy i wręczyła Ericowi torebkę z prezentem w środku. Eric jej podziękował, a Cecilia powtórzyła gest swojej partnerki. Po tym jak Eric odłożył prezenty na łóżko i wszyscy skierowali się do kuchni, żeby zjeść tort.

W okolicach południa Erica odwiedzili rodzice i ustalili, że nazajutrz przyjedzie do ich domu i tam będą świętować z częścią rodziny, która będzie mogła się pojawić.

Wieczorem, gdy Eric robił coś przy komputerze, do jego pokoju wszedł William. -Hej... Mam coś dla ciebie - powiedział i wręczył Ericowi torbę prezentową.

-Nie miałeś czasem nic mi nie kupować? - zapytał podejrzliwym tonem Eric.

-No, miałem, ale jednak coś ogarnąłem. Uznaj to za dodatek do butów.

-Wiesz, umiejętność dotrzymywania słowa to całkiem dobra cecha.

-No cóż, nie wszyscy ją posiadają.

William wyszedł z pokoju Eric, a Eric wziął się za rozpakowywanie prezentu. Z torby wyciągnął plastikową podróbkę żeńskiej wersji korony. Eric roześmiał się i uznał, że będzie ją nosić zawsze, jak jest w domu. 

723 słowa

The Crown Of Destiny BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz