5. Moment dobra

828 23 4
                                    

Wszyscy wraz za lekarzem weszliśmy do sali Shane'a. W pewnym momencie lekarz poprosił Vincenta na rozmowę. Nie wiedziałam o czym dokładnie rozmawiają, nie miałam jak przysłuchać się rozmowie dotyczącej stanu mojego brata.

Shane po tych badaniach momentalnie zasnął dlatego nie mogłam się go o nic zapytać.

Chwilę po skończeniu moich, dosyć przesadzonych, rozmyśleń wszedł Vincent. Wyglądał tak jak zawsze, więc ciężko było określić co dzieje się z Shane'm. Kiedy usiadł na nieduże, białe krzesło, zaczął mówić.

– Shane jest w całkiem dobrym stanie, ale musimy dopilnować, żeby do takiej sytuacji nie doszło już nigdy. Zrozumiano? Inaczej źle się to dla niego skończy.

– No dobra, a kiedy będzie mógł wyjść? – zapytał z zaciekawieniem Tony.

– Tego lekarz jeszcze nie określił, ostatnie, wieczorne badania, będą wyznacznikiem tego kiedy opuści szpital – oznajmił Vincent i podniósł się z na oko, niewygodnego krzesła. – Napewno będzie musiał zostać na noc.

– Ja z nim zostanę – podkreślił Will.

– Dobrze, zostań, jeśli coś będzie się działo to dzwoń do mnie. My wychodzimy – poinformował go Vince i otwierając drzwi wyjściowe powiedział – Wychodzimy, zostaje tylko Will.

Zaraz po tym wszyscy wyszliśmy z sali Shane'a i ruszyliśmy w stronę naszych samochodów.

Kiedy dojechaliśmy do domu, do Vince'a zadzwonił telefon. To był Will. Mój ulubiony brat poinformował Vincenta, że Shane jest już po ostatnich badaniach i jutro jeszcze przed południem może wyjść ze szpitala.

Nie wiem jak moi bracia się wtedy czuli, ale ja prawie nie podskoczyłam z radości. Czułam się wspaniałe z faktem, że u Shane'a jest już lepiej i już jutro będzie w domu.

Vince, jak to Vince, od razu po telefonie od Willa, zadzwonił do psychologa czy terapeuty, żeby zapisać Shane'a na terapię. Pierwszą miał mieć dzień po wyjściu ze szpitala, czyli w piątek.

Ja bym z tym zapisem poczekała co najmniej do następnego tygodnia, ale zdania mojego najstarszego brata, choćby się paliło i waliło, nie zmieni nikt, ani nic.

Było już późno więc tylko po zjedzeniu kolacji, którą wcisnął mi prawie dosłownie Dylan, poszłam się wykąpać. Chwilę po tym jeszcze trochę rozmyślałam, ale niedługo, bo szybko zasnęłam.

Kolejnego dnia, kiedy już się obudziłam do mojego pokoju zapukał Vincent z propozycją, żebym razem z nim pojechała po Shane'a i Willa do szpitala. Oczywiście, jak można się domyślać nie odmówiłam, bo pół godziny później staliśmy tuż przed murami szpitala.

Shane i Will właśnie tam na nas czekali, bo mój ulubiony brat wszystkie formalności załatwił jeszcze przed naszym przyjazdem.

Od razu kiedy ich zobaczyłam podbiegłam do nich, żeby się przytulić. Robiłam to ciut delikatniej niż zwykle, ale to ze względu na to, że Shane wszędzie miał małe, głębokie rany, które pewnie po dotknięciu bolały.

– No dobrze, wsiadajcie już do samochodu, bo jest chłodno, a chyba nie chcecie się przeziębić – powiedział Vincent, który dopiero wtedy raczył wyjść z pojazdu.

– Już siadamy Vince – odpowiedziałam mu i ruszyłam w stronę samochodu, co chwilę odwracając się za siebie, żeby zobaczyć jak z asekuracją Shane'a radzi sobie Will.

Zaraz po tym znaleźliśmy się w samochodzie. Droga do szpitala nie była długa, ale mimo tego i tak zgłodniałam.

W domu czekali na nas Dylan i Tony, którzy dopiero co zasiedli przy stole, żeby zajadać się pysznym śniadaniem, które przyżądziła nam Eugenie.

– Shane zapraszamy do stołu – rzucił Dylan, który usłyszał otwierające się drzwi wejściowe.

Chwilę po tym usiedliśmy wszyscy przy stole. Każdy, albo kończył swój posiłek, albo tak jak ja bym dopiero w połowie.

Shane lewdo co tknął potrawę, a już coś mruczał, że więcej nie wciśnie.
Vincent od razu zainteresował się stanem brata i gdy skończył przeżuwać jedzenie powiedział:

– Zjedz jeszcze trochę.

– Nie dam rady – uświadomił go Shane.

I tym samym zakończył się moment dobra, kiedy Shane siedział i próbował wcisnąć coś w siebie.

_______
tt: monet.v.hailie

Historia Shane'a (problem) [SKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz