Mitologiczne recenzje - Marilu Oliva ,,Eneida, czyli najpiękniejsza..."

51 4 0
                                    


Dydona to legendarna założycielka królestwa Kartaginy, która została umieszczona w ,,Eneidzie" jako kochanka Eneasza, która odtrącona przez niego popełnia samobójstwo, wcześniej przeklinając Rzym. Marilu Olivy autorka prezentuje nam dość podobny przebieg wydarzeń – Dydona zgadza się przyjąć w Kartaginie uchodźców z Troi, a czuwające nad przebiegiem wydarzeń boginie Junona i Wenus postanawiają połączyć ją z Eneaszem. Jednak w kluczowym momencie ginie nie Dydona, lecz Trojanin.

Przyznam, że gdy usłyszałam, że to ten retelling grecki (czy grecko-rzymski) będzie kolejnym wydanym u nas, nie czułam specjalnego entuzjazmu. Czytałam oryginalną ,,Eneidę" i nie mogłam znieść postaci Dydony – dla mnie była to typowa toksyczna histeryczka, która uznała, że skoro ona zakochała się w mężczyźnie, to on ma obowiązek rzucić wszystko i jej się podporządkować, nie współczułam jej w ogóle. Jednocześnie byłam ciekawa, czy autorka jakoś zmieni moje spojrzenie na ten mit. I stwierdzenie, że jej się udało, byłoby nadużyciem, niemniej jej Dydona była dla mnie zupełnie znośna. Spodobało mi się, że w tej wersji rzeczywiście jest silną, niezależną królową, która walczy o swój lud i nie gubi rozumu dla faceta. W relacji z Eneaszem kierowała się nie zaślepieniem, a rozsądkiem oraz chęcią zaznania macierzyństwa – jej relacja z Askaniuszem, synem Eneasza, była także jednym z mocnych punktów powieści. Na plus także przedstawienie Junony/Hery, która jest tu bardzo niejednoznaczną postacią. Poznajemy jej ból związany z byciem zdradzaną żoną, widzimy, jak troszczy się o Dydonę i wierzy w jej misję, a zarazem nie zapominamy, że bywa bezwzględna i że jej postawa wobec kochanek męża nie zasługuje na poklask. Styl przez większość czasu także jest dobry, artystyczny i subtelny, w stylu Madeline Miller czy Jennifer Saint. Podobało mi się również, jak w przypadku różnych wersji mitów Olivu połączyła je ze sobą i jak lawirowała między elementami fantastycznymi a tymi realniejszymi. Dobre były fragmenty o Helenie, która w końcu nie została ukazana jako pusta latawica, tylko kobieta, która została potępiona za jeden błąd, bo tak było wygodniej.

Nie jest to jednak pozycja bez wad i nie dołączy do grona moich ulubionych retellingów. Przede wszystkim miałam problem z formą oraz sposobem pisania. Chociaż język przez większość czasu jest na poziomie, to od czasu do czasu pojawiają się w nim pewne... potworki. Nie jestem przeciwniczką ani archaicznej stylizacji, ani języka współczesnego, ale uważam, że powinno się zachować spójność. Natomiast tutaj przez większość czasu mamy długie monologi, wyrażenia inspirowane tłumaczeniami Wergiliusza, szyk przestawny, by potem dostawać potocyzmy w stylu ,,zakompleksiona", ,,impreza" czy słowa odnoszące się do zjawisk powstałych znacznie później typu ,,primadonna". Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia (oryginał jest po włosku) czy autorka miała jakąś wizję, której ja nie rozumiem. Marilu Oliva także wiernie parafrazuje wydarzenia z oryginalnej ,,Eneidy", chwilami prawie słowo w słowo, co niespecjalnie pasuje do współczesnej powieści i chwilami wypada absurdalnie – chociażby przez przepowiednie o Cezarze i Oktawianie, które Wergiliusz umieścił typowo po to, żeby przypodobać się ówczesnej władzy. Dużo zdarzeń także jest streszczanych, przez co niektóre kwestie musimy przyjąć na wiarę, a główny wątek miłosny dzieje się trochę poza kadrem. Jest to też typ retellingu, w którym autorka robi z głównego bohatera oryginału czarny charakter, za czym nie przepadam, według mnie jest to leniwe i mało ciekawe. Z kolei mam wrażenie, że Dydona została zbyt wyidealizowana i Olivu miała do niej taką słabość, że za mocno podkreślała jej perfekcję, chociażby w zestawieniu z innymi kobietami Eneasza, czyli Kreuzą i Lawinią. Niespecjalnie przemawia także do mnie feminizm w tej książce. Oczywiście, zgadzam się z przesłaniem autorki, ale sposób, w jaki je przedstawiła, był zbyt moralizatorski i czarno-biały, przemyślenia Dydony wrzucane w przypadkowe dialogi brzmiały mało naturalnie. I niestety dość wyraźnie opiera się to na opozycji mądrej, silnej wojowniczki Dydony i pozostałych kobiet, które są albo płytkimi lalkami jak Wenus (chociaż jej autorka dała się pod koniec zrehabilitować) albo kurami domowymi jak Lawinia. Również motyw podszywania się pod mężczyznę wypadł trochę groteskowo, chociaż może miało to oddawać szaleństwo samej mitologii.

Jeśli miałabym podsumować jakoś tę książkę, powiedziałabym, że jest niezła. Ma wady, które jednak jakoś mocno nie irytują, ma zalety, które jednak nie wywołują zachwytu. W porównaniu z ,,Ariadną" Jennifer Saint ta powieść nie denerwowała mnie, nie wywołała sprzecznych emocji, ale... tych emocji było za mało. Przyjemnie się ją czyta, ale po odłożeniu nie czuje się potrzeby, by zaraz do niej wrócić. Myślę, że mogę ją polecić jako taką lekką, krótką lekturę na wakacje, szczególnie że klimaty Grecji czy Włoch chyba większości kojarzą się z latem.


Ocena: 7/10

Cytat godny uwagi:

,,To ludzie tworzą obyczaje. A obyczaje pozostają sztywne do czasu, aż zjawi się ktoś, kto ma dość odwagi, by je zmienić".

Mitologiczny shitpostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz