1. Początek

272 14 1
                                    

26.07.2011r., czwarta po południu

Leonid przemykał między samochodami, pędząc po ulicach Nowego Jorku. Nie wiedziałam, dokąd zmierzamy. W głowie miałam jedno – przejmujący ból promieniujący w każdej komórce mojego ciała. Powoli dołączała do niego dezorientacja i rosnąca panika. Pot spływał mi strumieniem po twarzy i plecach, dreszcze nasilały się z każdą chwilą. Czułam, że długo tak nie wytrzymam.

Ale może od początku.

Siedziałam z moim chłopakiem Markiem w nowojorskiej kafejce, gdy moją uwagę przykuł hałas dobiegający z sąsiedniej uliczki. Mark jest synem Aresa – tak, tego greckiego boga wojny. Jest wysokim, cholernie przystojnym brunetem o ciemnych oczach i charakterze choleryka. W dodatku jest święcie przekonany, że się we mnie zakochał – tego akurat nie jestem w stu procentach pewna.

Będąc ciekawską jak większość piętnastolatek, weszłam do ciemnej uliczki w poszukiwaniu źródła hałasu. Oczywiście, poszłam tam sama. Poniosłam tego konsekwencje – zaatakował mnie zakapturzony typ i prawie udusił na śmierć. Gdyby nie moje rozpaczliwe wykrzesanie iskierki ognia z palca, pewnie bym już nie żyła. Pewnie zapytacie, skąd wytrzasnęłam z siebie ogień. O tym za moment.

Typ spod ciemnej gwiazdy zwiał, zostawiając mnie przerażoną i wściekłą. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się podejść. Z moim ciałem zaczęło się dziać coś dziwnego. Miałam ochotę obrócić wszystko w pył i zmieść z powierzchni ziemi. I właśnie wtedy na ratunek przybył Leonid na swoim motocyklu. Leonid jest zmiennokształtnym – potrafi zmieniać się w potężnego, szarego wilka wielkości dorosłego konia. Nie pytajcie jak. W dodatku jest moim wujkiem i synem prawowitego alfy. Ma indiańską karnację i często chodzi bez koszulki, odsłaniając ładnie wyrzeźbioną muskulaturę. Taki kaprys.

A teraz coś o mnie. Nazywam się Artemia Wolfix. Moje włosy są rdzawobrązowego koloru, a oczy (w zależności od humoru) – żółte albo srebrne. Jak na młodą dziewczynę jestem całkiem wysoka (metr siedemdziesiąt) i atletycznie zbudowana. Moją matką jest Artemida - grecka bogini lasów, łowów, księżyca i (jak okazało się podczas mojej podróży do greckich zaświatów) nagłej śmierci. To ostatnie poskutkowało wykształceniem się u mnie majestatycznych, czarnych skrzydeł, robiąc ze mnie anielicę śmierci. Ojcem był zaś (ponieważ nie żyje) Alex Wolfix – syn prawowitego alfy zmiennokształtnych, pierwszy w kolejce do przejęcia obowiązków przywódcy, starszy brat Leonida. To po nim przejęłam zdolność panowania nad czterema żywiołami natury – ogniem, powietrzem, ziemią i wodą. Po złożeniu wszystkiego w kupę okazało się, że jestem opisywaną w starożytnych przepowiedniach Córką Dziewicy, która miała stawić czoło potężnemu tytanowi zaświatów Tartarosowi i pokonać go raz na zawsze.

Właśnie po to zostałam wysłana do Obozu Półkrwi, gdzie mieszkały dzieci narodzone ze związków greckich bogów ze zwykłymi śmiertelnikami. Zdobyłam tu przyjaciół jak i wrogów. Ale co najważniejsze – odkryłam swoje tłumione dotychczas zdolności i w pełni mogłam być sobą. Obóz stał się moim prawdziwym, bezpiecznym domem.

W obecnym stanie nie umiałam określić, czy jeszcze tam wrócę. Rozmazany obraz przelatywał przed moimi oczami, nie chcąc zatrzymać się i wyostrzyć nawet na sekundę. Wszystko przysłaniał ten cholerny ból.

Mamo, niech to się już, do cholery, skończy. 

(Witam was w drugiej części serii Córki Dziewicy. Wiem, że rozdział krótki, ale chciałam, żeby był on przedsmakiem do nadchodzących rozdziałów. Mam nadzieję, że tak jak w pierwszej części, tak i tutaj zostaniecie ze mną do końca. To również ostatni rozdział w sierpniu. Widzimy się 8 września. Buziaczki.)

Córka Dziewicy: PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz