Jak na zawołanie, zewsząd rozległy się wiwaty i oklaski. Z zażenowaniem machałam ludziom wokół, odpowiadając na ich powitanie. Nie lubiłam być w centrum uwagi i nie pasowała mi sytuacja, w której postawił mnie dziadek.
Przeciągłe wycie kilku gardeł rozległo się w oddali. Ziemia zatrzęsła się pod biegiem siedmiu wilków, które wypadły z różnych stron. Zatrzymały się tuż przede mną i zwiesiły łby, oddając mi hołd. Zaśmiałam się nerwowo, bo to całe traktowanie z nabożną czcią zaczynało mnie irytować.
- Skończcie się wygłupiać i przywitajcie normalnie – syknęłam tak, żeby tylko oni mnie usłyszeli. Zapomniałam o fakcie, że znajdowałam się wśród osób o wyczulonym słuchu. Kilka osób parsknęło śmiechem. Świetnie, teraz jeszcze będę pośmiewiskiem.
Jęknęłam głośno, łapiąc się za znów krwawiącą ranę. Posoka strugą spływała po mojej lewej nodze. Poczułam, że robi mi się słabo. Wyciągnęłam dłoń w bok, aby o coś się oprzeć. Gdyby nie stojący z boku Leonid, wylądowałabym jak długa na ziemi. Zarzucił sobie moją rękę na barki, swoją własną podtrzymując mnie w pasie. Pot zebrał się tuż pod linią moich włosów, gorąco coraz bardziej ogarniało moje ciało. Przez półprzymknięte powieki zobaczyłam, że wszyscy chłopcy są już w ludzkiej postaci i teraz przyglądają mi się z zaniepokojeniem.
- Do szpitala. Szybko! – warknął Leonid. Płynnym ruchem wziął mnie na ręce i pobiegł we wspomniane przez siebie miejsce.
Zdążyłam odwrócić głowę na tyle, żeby zobaczyć, że mianem szpitala nazywano tutaj namiot polowy. Co i raz ktoś do niego wchodził lub z niego wychodził. Leonid wniósł mnie do środka i położył na pierwszym, lepszym łóżku. Oddychałam ciężko, mocno zaciskając zęby, gdy ból się nasilał. Ktoś przyłożył mi zimny okład do czoła. Z mojego gardła wyrwał się jęk ulgi. Podniosłam głowę, aby podziękować swojemu wybawcy.
Mój wzrok napotkał niską, drobną dziewczynę, która mogłaby być w moim wieku. Jednak poważny wyraz twarzy oznajmiał wprost, że jest o wiele starsza. Ściągnęła wąskie wargi i ciemne, gęste brwi, omiatając spojrzeniem czarnych oczu całą moją osobę. Długie, brązowe włosy upięła w wysoki kok. Szpitalny mundurek w kolorze khaki ładnie kontrastował ze śniadą cerą. Podejrzewałam, że musiała być jednym z tutejszych medyków.
Dziewczyna nachyliła się, wyciągając dłonie w kierunku rany. Odruchowo odsunęłam się, sycząc cicho. Gdy opatrywał mnie Will, byłam nieprzytomna. Jak bardzo będzie boleć szycie na żywca? A co jeśli rana się zapaskudziła i trzeba będzie ją dodatkowo dezynfekować? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać.
- Chloe Ci pomoże – nad sobą usłyszałam głos Leonida. Stał obok łóżka, ręce zakładając na piersi. Hardy wzrok dawał do zrozumienia wprost, że nie zniesie sprzeciwu. – Nie będzie boleć. Tylko daj jej się dotknąć.
Wróciłam spojrzeniem do medyczki. Stała, czarne oczy wbijając w moją twarz. Byłam nieco zdziwiona, że sama nic nie powiedziała. Może myślała, że Leonida prędzej się posłucham?
Bardzo niechętnie ułożyłam się na łóżku, całą sobą pokazując, że jestem do dyspozycji... Chloe? Jakoś tak. Podwinęłam koszulkę. Medyczka nachyliła się nad raną. Bardzo delikatnie odwinęła bandaż. Nie udało mi się powstrzymać syknięcia, gdy zobaczyłam rozerwane szwy i lejącą się krew z ciemnoczerwonej dziury. Cud, że jeszcze nie zemdlałam. Jeżeli Chloe szybko nie zacznie działać, może do tego dojść, bo zaczynałam się trząść, a gorące poty zastąpiły zimne.
Byłam psychicznie przygotowana na ból, jaki miał nadejść po dotknięciu rany przez medyczkę. Już nawet odwróciłam wzrok i zacisnęłam zęby. Zamiast złapać za rozszarpaną skórę, dziewczyna owinęła palce wokół mojego nadgarstka. Wciągnęłam głośno powietrze w nozdrza, widząc, jak żyły ręki, którą mnie dotykała, stają się czarne.
CZYTASZ
Córka Dziewicy: Pełnia
FanfictionRzeczywistość stała się fantastyką. *w fanfiction pojawiają się wszelkiego rodzaju używki, sceny erotyczne i przekleństwa, czytasz na własną odpowiedzialność*