Rozdział 25 Wizja i pojedynek.

17 2 0
                                    

Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron, próbowałam sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam, ale niczego nie pamiętałam. Gdzieś w oddali, ktoś krzyczał, odwróciłam się i zobaczyłam wysoki płomień, coś paliło się i ktoś wyraźnie był wściekły, poczułam silne emocje złości i lęku. Pod wpływem instynktu i bólu, zatkałam uszy.

— Ach!

Gwałtownie zerwałam się do siadu, ciągle słysząc odbijający mi się w głowie krzyk. Spocona, rozdygotana i przerażona rozejrzałam się po pokoju. To był tylko sen...? Oby to był, tylko sen. Zerwałam się i rozejrzałam po pokoju. Noc. Cisza. Byłam w łóżku, nigdzie nie było widać płomieni, ani nie poczułam swądu spalenizny. To był sen czy wizja? Przyszłość czy mara senna? Nie byłam pewna, serce szalało w piersi, drżałam i nie mogłam się uspokoić. Przycisnęłam się plecami do ściany, objęłam nogi rękoma i patrzyłam w jeden punkt, nie myśląc o niczym. To było jak medytacja. Ciche chrapanie Pansy w tle, pomogło mi się uspokoić. Chciałam się położyć z powrotem, ale w kącie przemknął jakiś cień. Cień oddzielił się od szafy, z którą dotąd się zlewał i zmienił się w postać. Wpatrując się w ciemność, na oślep starałam się wymacać różdżkę, która powinna być na szafce nocnej, jednak nie mogłam jej wyczuć. Cień poruszył się nieco szybciej i podszedł w moim kierunku.

Ce to ja, spokojnie — słysząc Henry'ego, odetchnęłam z ulgą.

Miałaś wizję? Nie spałem, poczułem Twój strach i przyszedłem sprawdzić co z Tobą.

Tak... Chyba tak, nie wiem, śnił mi się jakiś pożar, ale czułam też emocje, złość i ból... nie wiem, sen albo wizja, ciężko stwierdzić.

Zostać z Tobą?

Jeśli możesz.

Jasne.

Posunęłam się, a Henry wszedł do łóżka. Przykryliśmy się kołdrą i tak w ciemności, lecz bezpiecznie, spokojniej zasnęliśmy.

— Na Merlina, no wiecie co?!

Zerwaliśmy się, jakby ktoś oblał nas zimną wodą.

— Pansy, oszalałaś?!

— Nie, jasne, że nie. Dopiero co chciałaś być sama, a Ty, o ile wiem, masz chłopaka a tu takie coś no, no... ja rozumiem, żeby życie miało smaczek... trzeba spróbować wszystkiego no ale wy?

— Pansy, przestań żartować, to wcale nie jest śmieszne — jęknęłam.

— Oj dajcie spokój, pospieszcie się, śniadanie za dwadzieścia minut gołąbeczki.

— Dobrze, że chociaż Ty spałaś spokojnie.

— Pewnie, spałam jak dziecko, a co? Coś mnie ominęło?

— Wizja albo koszmar senny Cassie.

— Jasny gwint! Mów, co widziałaś.

— Pożar, coś się paliło, ale nie wiem co, czułam też złość i lęk...

— Ou...

— Ta, a ja nie spałem, poczułem, że jest przerażona, więc przyszedłem i po prostu zasnęliśmy.

— Nie no, jasne rozumiem, przecież to nie pierwszy raz. Cholerka, ciekawe czy to tylko koszmar, czy nie. Nie można tego jakoś rozróżnić?

— Można, ale jak na złość, wybudziłam się, zanim zdążyłam spojrzeć na dłoń.

— Na dłoń? — spytał Henry.

— Tak, taka moja metoda... zauważyłam, że jak śnię, to mam sześć palców u dłoni zawsze, a jeśli coś jest wizją, to mam normalną rękę.

— O kurde, ciekawe, jak mi się coś przyśni, spojrzę, ile ja mam palców — powiedziała Pansy.

— Ta, o ile zdążysz, lub sobie we śnie o tym przypomnisz.

— Fakt, mogę zapomnieć, żeby pamiętać. — zaburczało jej w żołądku — Ojej, jednego jestem pewna, mój żołądek, nie zapomni, że jestem głodna.

Zachichotaliśmy.

Przepiękne, majowe dni minęły szybko, a Pansy i Blaise nadal byli na wojennej ścieżce. Henry i ja byliśmy już wykończeni ciągłym wysłuchiwaniem racji każdego z nich z osobna.

— A niech on sobie proszę ja Ciebie gada z tą durną Amandą, której ambicją jest zapewne zawrócenie w głowie każdemu chłopakowi w szkole, niech robi, co mu się podoba, ale powiem Ci, że nie wiedziałam, że może być tak naiwny, że od razu przykleił się do niej, jak tylko zatrzepotała rzęsami, widząc, że nie gadamy jak dawniej...

— Ta...

— Głupia, pusta lala. Myśli, że co, że wszyscy będą ją wielbić, bo jej starzy są wysoko postawionymi pracownikami ministerstwa, a ona jest wybitnie piękna? Otóż nie, jest zwykłą, pustą lalą a w dodatku tępą jak troll.

— No...

— Pewnie, gdyby jeszcze miała w głowie coś więcej niż plotki, śmiechy i nawijanie w kółko o tym samym, ale nie, to typowa...

Zrezygnowałam z próby dalszego przekonania Pansy, że nie każdy chłopak jej ulegnie, a już na pewno nie Henry, czy Liam co miało ją nieco rozbawić. Monolog Pansy trwał już jakieś piętnaście minut, a najbardziej cierpiała na tym nasza sypialnia. Odkąd Pansy zerwała z Zabinim, uznała, że musi się zająć czymś kreatywnym i tak co kilka dni przemeblowywała pokój, zmieniała położenie rzeczy na półkach, szafkach, a nawet przeniosła łóżka, by mogły leżeć jedno przed drugim, aby wieczorami móc dłużej gadać, mając tuż za swoją głową, moją głowę. Byłam już tym zmęczona, nie dość, że nie mogłam nic znaleźć bez pomocy zaklęć, to jeszcze co rusz tłukłam się o komodę, szafę czy biurko, które co kilka dni miały inne położenie.

— Co tak milczysz?

— Nie, nic, po prostu zastanawiam się, czy nie powinnyśmy już być od dziesięciu minut na śniadaniu.

— Co? A... tak, śniadanie. Wiesz, nawet jeść mi się nie chce. Znów Blaise siądzie obok niej, demonstracyjnie mnie ignorując i zacznie śmiać się z jej nieśmiesznych komentarzy.

— Tak, rozumiem Cię, ale ja jednak coś bym zjadła więc może...

— Dobra, ale siadam dziś na Twoim miejscu, z dala od niego.

— Okej.

Gdy w końcu zaczęły się lekcje, byłam do prawdy szczęśliwa, miałam wtedy bowiem kilka chwil spokoju od narzekań Pansy, a wiedziałam, że po lekcjach także uda mi się od tego uwolnić, bo obiecałam pomóc Henry'emu z wypracowaniem.

Kilka dni dzieliło wszystkich od ważnego meczu Gryffindor przeciw Ravenclaw, ostatnimi dniami znikałam często w dormitorium, ale wcale nie po to, by odpocząć w sypialni. Eliksir, jaki potajemnie ważyłam w składziku, był niemal na ukończeniu, więc wymagał teraz dopracowania i szczególnej troski o to, by cała praca włożona w jego przygotowanie nie poszła na marne. Pomysł z eliksirem zakiełkował już dawno, teraz był czas jego realizacji, miałam przeczucie, że i na jego wykorzystanie znajdzie się odpowiednio stosowny moment.
Chodziłam samotnie po zamku, było już po kolacji, kręciłam się po korytarzu na szóstym piętrze, by zabić czas w oczekiwaniu na to, aż Draco wyjdzie nie budząc niczyich podejrzeń i dołączy do mnie, by wspólnie udać się na spacer najmniej uczęszczanymi korytarzami i spędzić nieco czasu razem. Przez chwilę chciałam zajść do Jęczącej Marty, w końcu jej to obiecałam, ale, jako że wolałam nie przegapić pojawienia się Draco, postanowiłam przełożyć tę wizytę na inny dzień. Głośny huk metalu padającego na ziemię przestraszył mnie, rozejrzałam się dookoła i usłyszałam, że ktoś zbiega ze schodów. Przywykłam do tego, byłam więcej niż przekonana, że była to robota Irytka, który znów na kogoś polował, jednak zdziwiłam się, gdy ujrzałam Harry'ego, który gnał szybko w dół, po marmurowych schodach a później przystanął przed łazienką Marty. Zaintrygowana podeszłam do kuzyna.

— Harry?

— Ciii.

Gryfon nachylił się i spojrzał przez dziurkę od klucza, a chwilę później, gdy przesunął się i przycisnął ucho do drzwi, spojrzałam do środka.

Draco stał tyłem do drzwi, jego ręce ściskały z obu stron kran, jego białe blond włosy były potargane.

— Nie — usłyszeliśmy głos Jęczącej Marty dochodzący z jednej z kabin — Nie... opowiedz mi, co jest nie tak... mogę ci pomóc...

— Nikt nie może mi pomóc — powiedział Draco. Trząsł się — Nie mogę tego zrobić.... Nie potrafię.... To się nie uda... ale i tak niedługo muszę coś zrobić... powiedział, że ją zabije, później mnie, ale to bez znaczenia... tylko nie ją...

Zdałam sobie sprawę, że Draco płacze, chciałam wejść i go objąć, pocieszyć, ale Gryfon spojrzał na mnie, byłam zmartwiona i nie bardzo wiedziałam, jak zareagować, czując się tak kiepsko. Draco płakał, łzy spływały po jego bladej twarzy do brudnej umywalki.
Harry po cichu wszedł do środka a ja za nim. Podszedł bliżej, ale ja nie byłam w stanie zrobić kroku, smutek, jaki poczułam, a jaki emanował z Draco, był bardzo przytłaczający i bolesny. Ślizgon dyszał i łkał, następnie z wielkim wzdrygnięciem spojrzał w stłuczone lustro i zobaczył Harry'ego patrzącego na niego zza jego pleców. Odwrócił się, wyciągając swoją różdżkę. Harry instynktownie dobył swojej. Czar Draco minął Harry'ego zaledwie o cal, trafiając w lampę na ścianie za nim. Harry odskoczył w bok, w myślach wymówił Levicorpus i machnął różdżką, ale Draco zablokował zaklęcie i podniósł różdżkę ponownie.

— Nie! Nie! Przestańcie! — piszczałyśmy z Jęczącą Martą, a echo naszych głosów niosło się po kafelkach w pomieszczeniu. — Przestańcie! STOP!

Poczułam ukłucie w okolicy brzucha i padłam na ziemię, jedno z zaklęć, rzucone przez któregoś z chłopaków, ugodziło mnie, poczułam, że kręci mi się w głowie, a siły mnie opuszczają. Ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, a najgorsze było to, że żaden z nich tego nie zauważył. Podczołgałam się pod kabinę i resztą sił podniosłam się, by usiąść. Moje ciało trzęsło się jak rażone prądem.
Dało się słyszeć głośny huk, a kosz za Harrym eksplodował; Harry wystrzelił zaklęcie Zwieracza Nóg ze ściany za Draco, omijając jego ucho i rozbijając zbiornik pod Jęczącą Martą, która głośno krzyczała; woda lała się wszędzie, Harry poślizgnął się tak jak Malfoy, którego twarz była wykrzywiona, wrzasnął:

— Cruc...

— SECTUMSEMPRA! — ryknął Harry z podłogi, machając dziko różdżką.

Krew trysnęła z twarzy Draco, a jego klatka piersiowa została rozcięta, jakby niewidzialnym mieczem. Zatoczył się do tyłu i padł na zalaną wodą podłogę z głośnym chlapnięciem, jego różdżka wypadła z bezwładnej prawej ręki.

— Nie!! — krzyknęłam przerażona i rzuciłam się do Draco, który upadł obok mnie, poczułam ostry ból, jaki opanował jego ciało.

Drżałam tak bardzo, że z trudem uniosłam w górę, zakrwawioną twarz chłopaka, który wił się i trząsł niekontrolowanie w kałuży własnej krwi. Zaczęło brakować mi powietrza.

— Dra... Draco?!

Ślizgając się i zataczając, Harry rzucił się w naszą stronę. Spoglądałam na Draco, którego twarz lśniła teraz szkarłatem, a jego białe ręce macały zakrwawiony tors.

— Nie... ja nie... — Harry nie wiedział, co powiedzieć.

Jęcząca Marta wyleciała z ogłuszającym krzykiem:

— MORDERCA! MORDERCA W ŁAZIENCE! MORDERCA!

— Draco, zostań ze mną, proszę! — zapłakałam wiedząc, że muszę działać.

Jedyne co przyszło mi do głowy, to zaklęcie, jakim kiedyś Draco leczył mnie samą.

— Vulnera Sanentur — powiedziałam, dłonią prowadząc po ranach, które spowodowała klątwa Harry'ego.

— Vulnera Sanentur — powtórzyłam, słysząc, jak drzwi za naszymi plecami otwierają się z trzaskiem i ktoś wpada do środka.

Snape, który momentalnie znalazł się obok, był siny na twarzy. Pchnął Harry'ego brutalnie na bok.

— Dobra robota Black, nie przestawaj.

Nerwowo przytaknęłam głową, wciąż trzęsąc się niemal tak jak Draco.

— Vulnera Sanentur — Powtórzyłam po raz trzeci, a potok krwi zdawał się słabnąć.

— To ciężka klątwa, powtórz jeszcze trzy razy.

Znów przytaknęłam, rejestrując kątem oka, że Snape nadal trzyma Harry'ego za szatę przy samej ścianie i ma różdżkę wycelowaną w niego, a tylko na moment zerka na to, co robię.

— Vulnera Sanentur — usunęłam resztki krwi z twarzy Draco i powtórzyłam czar.

— Vulnera Sanentur — Teraz rany wydawały się zabliźnić.

— Vulnera Sanentur.

Powiedziałam ostatni raz, a Draco leżał z zabliźnionymi ranami, blady jak ja sama i wyglądał, jak po wyjątkowo wyczerpującym dniu.
Ciągle przyglądałam mu się, przerażona tym, co się stało. Drgawki ustały, jednak nadal ciężko mi się oddychało i byłam osłabiona. Czułam też strach Harry'ego, nawet nie zwróciłam uwagi na to, że cała jestem mokra od wody i krwi, gdyż tak jak Jęcząca Marta ciągle szlochałam, a tamta dodatkowo zawodziła nad naszymi głowami. Draco na reszcie się ocknął.

— Black, dasz radę, pomóc mu wstać?

Nie wydusiłam słowa, jednak pomogłam mu podnieść się z ziemi, a ten oparł się na mnie, dość mocno, jednak to nie miało teraz żadnego znaczenia.

— Odprowadź go do skrzydła szpitalnego. Draco możesz wciąż odczuwać trochę strachu, ale jeśli weźmiesz natychmiast dyptam, będziesz się czuł lepiej niż przedtem... Idźcie.

Podtrzymałam Draco w przejściu przez łazienkę, odwracając się w drzwiach i patrząc na Snape'a, którego oczy były pełne zimnej furii. Ja sama byłam wściekła na Harry'ego, więc nie zwracając uwagi na to, co się teraz stanie, gdy mnie nie będzie, wyszłam z Draconem z łazienki.

— Cass...

— Ciii... Jesteś za słaby, nic nie mów, chodź ze mną, powoli, porozmawiamy później, jak odpoczniesz.

— Ale ja... — zatrzymał się więc i ja przystanęłam.

— Draco, proszę, oszczędzaj siły, wszystko może zaczekać kochanie — szepnęłam, gdy mocniej objął mnie ramieniem i przytulił się do mnie i pocałował w policzek, a ja objęłam go obiema rękoma.

— Dziękuję — szepnął mi do ucha.

— Ważne, że jesteś cały, nie wiem co bym zrobiła gdyby coś Ci się stało. Chodźmy powoli.

Odprowadziłam go do skrzydła szpitalnego, na szczęście korytarze były puste i o tym, co się stało, nikt jeszcze nie wiedział. Pani Pomfrey usadziła go na krześle w ostatniej chwili, bo ręce mi już osłabły tak jak całe ciało. Szkolna uzdrowicielka, podała mu czarkę z eliksirem a ten wypił go krzywiąc się.

— Poczujesz się lepiej, zapewniam Cię drogi chłopcze, a teraz powinieneś koniecznie odpocząć, wyspać się...

Nie słyszałam dalszych zaleceń, wciąż przed oczyma miałam scenę sprzed kilku chwil, pojedynek Draco i Harry'ego, podłogę całą w krwi i blade, trzęsące się na niej ciało Draco. Zrobiło mi się niedobrze i słabo, później była już tylko ciemność.

Otworzyłam oczy.

— Zaraz poczujesz się lepiej, to mocna reakcja na stres, nic się nie przejmuj, zaraz podam Ci eliksir dodający wigoru.

Rozejrzałam się, Draco siedział obok, a ja leżałam na łóżku. Podniosłam się.

— Zemdlałaś, jak się czujesz?

— Tak sobie, a Ty?

— Jest okej.

Snape dołączył do nas, dziesięć minut później. Wkroczył do skrzydła szpitalnego i zamknął za sobą drzwi.

— Pani Pomfrey? — powiedział, przerywając kompletną ciszę.

— Szybka reakcja uratowała mu życie, nic mu nie będzie, ale musi wypocząć, koniecznie, najchętniej zostawiłabym go na noc...

— Nie trzeba — powiedział wyraźnie wzmocniony Draco.

— Ja również sądzę, że obejdzie się bez tego pani Pomfrey.

— Dobrze, ale gdyby coś się działo, to koniecznie proszę po mnie posłać.

— Niezwłocznie — odparł znudzony Snape.

— Black, doskonale sobie poradziłaś.

— Dziękuję — powiedziałam cicho, nadal przerażona, skronie pulsowały mi od bólu.

— Możesz już iść, ja odprowadzę Draco, porozmawiamy sobie po drodze o zabronionych pojedynkach pozalekcyjnych — powiedział dość surowo Snape.

Ślizgonka z wyboru 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz