Morwenna biegła co sił w nogach, mając przed oczami jedynie ciemność. Deszcz padał jej na twarz, stopy brodziły po kostki w błocie, koszula nocna stała się ciężka od wody. Mimo tego nie zwolniła tempa. Nie wiedziała, gdzie jest i dokąd biegnie. Wszystko wokół niej wyglądało tak samo. Wszędzie była ciemność. Miała wrażenie, jakby znalazła się tu po raz pierwszy w życiu. Dokąd iść? Gdzie się schować? Gdziekolwiek. Byle dalej. Byleby Anton jej nie znalazł.
Nie oglądała się za siebie. Nie słyszała piorunów przecinających niebo nad jej głową. Pamiętała tylko, że zbiegła po schodach i wypadła na podwórze, a potem pognała gdzieś przed siebie. W głowie cały czas miała krzyk Eskela, który kazał jej uciekać. Eskel... A co, jeśli Anton jednak zdołał go pokonać? Co, jeśli wiedźmin, który tak dzielnie stawał w jej obronie, był już martwy? Jeśli tak, to będzie jej wina. Eskel zginął przez nią, z jej powodu, ratując jej życie. Nie powinna była uciekać, powinna była zostać przy nim. Wtedy zginęliby razem. Tak byłoby łatwej.
Ogarniała ją coraz większa panika. Myślała jedynie o tym, żeby się schować. Wiedziała, że jeżeli Anton ją znajdzie, to będzie koniec. Zabije ją i nikt jej już nie pomoże. W pewnym momencie zorientowała się, że wbiegła w sam środek lasu. Co teraz? Co dalej? Przecież dokądkolwiek pójdzie, Anton i tak ją znajdzie. On wiedział wszystko, był wszędzie. Nie ma takiego miejsca, w którym mogłaby się przed nim ukryć. A więc to koniec. Och, dlaczego to musi się tak skończyć? Dlaczego nie może być innego zakończenia? Eskel... Eskel... Gdzie jesteś? Nie, była tu sama. Tym razem wiedźmin jej nie pomoże.
Trzask łamanej gałęzi gdzieś za plecami sprawił, że serce podeszło jej do gardła. To Anton? Już tu jest? Zaraz tu przyjdzie. Och, na pewno tu przyjdzie. Znajdzie ją i zabije. Została sama. To koniec. Koniec...
Oddychając rozpaczliwie, oparła się o jedno z drzew. Wszystko ją bolało, poranione stopy piekły z bólu. Była w potrzasku. Czuła się jak osaczone zwierzę. Może jeśli będzie cicho, to Anton jej nie znajdzie. Może jak wstrzyma oddech, to jej nie usłyszy.
– Zatrzymałaś się, no w końcu – rozległ się obok niej znajomy głos.
Przerażona Morwenna rzuciła się do ucieczki. Otarła ramię o korę drzewa, zahaczyła nogą o gałąź, ale biegła, biegła dalej.
– Ucieczka nic nie da, Morwenno! – zawołał za nią Anton.
Morwenna szlochała, szlochała z przerażenia i bezradności. Miała świadomość, że Anton ma rację, ucieczka i tak na nic się zda. Mogła sobie uciekać w nieskończoność, on i tak ją dogoni.
Pojawił się tuż przed nią, tarasując jej drogę.
– Zatrzymaj się, Morwenno.
Szybko obrała inny kierunek. Skręciła w prawo między drzewa i puściła się biegiem przed siebie.
– Przestaniesz w końcu uciekać?! – wrzasnął Anton, wyrastając przed nią jak spod ziemi. Morwenna upadła na plecy. Odruchowo zaczęła cofać się po ziemi.
– Anton, proszę cię!
– Nie łam mi serca, Morwenno – stękał wampir, powolnym krokiem zmierzając w jej stronę. – Przecież wszystko, co robię, robię dla ciebie.
– Zabijesz mnie.
– Zabiję? O nie... – Kucnął obok i spojrzał na nią z czułością. – Uratuję cię. Przecież zawsze tego chciałaś. Zawsze chciałaś mieć kogoś, kto cię stąd zabierze. Uwolni cię od życia, którego tak nienawidzisz. Od twojego domu, od ojca i tego przeklętego obowiązku, który na tobie ciąży. Pozwól mi być tym, który to zrobi.
CZYTASZ
Wiedźmin || Dzikie Słoneczniki
FantasyRazu któregoś pewien wiedźmin... I to nie byle jaki wiedźmin, ale Eskel, najlepszy przyjaciel samego Geralta z Rivii, słynnego Białego Wilka budzącego postrach wśród gawiedzi jako Rzeźnik z Blaviken... Jak potoczyła się historia Geralta? Wiemy bardz...