Była piękna jak wiosenny kwiat i jak wiosenny kwiat zwiędła zbyt szybko.
Był wczesny poranek. Słońce powoli pięło się po niebie, a pokrywające trawę krople rosy odbijały migotliwie jego światło, które raziło nieprzyjemnie w oczy. Na polach pojawili się już pierwsi chłopi targający ze sobą wielkie kosze przeznaczone do zbiorów jabłek oraz śliw. W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień, jednakże dzień zapowiadał się na dość rześki i przyjemny. Eskel pomyślał sobie, że w ostatnim czasie takie zdarzają się coraz rzadziej.
Zmierzał właśnie do domu Clearwaterów leżącego na wschód od Novigradu, gdzie swoje posiadłości miała większość tutejszych zamożnych rodzin. Odkąd tylko zostawił za sobą ostatnie zabudowania, miał wrażenie, jakby znalazł się w zupełnie innym świecie. Las szumiał cicho kołysany delikatnymi podmuchami wiatru, ospałe owady latały mu leniwie koło ucha, a kwitnące o tej porze roku słoneczniki spoglądały na niego z pobocza drogi.
Przemierzając tę okolicę na swoim wiernym towarzyszu Wojsiłku, Eskel mógł rozkoszować się błogą ciszą panującą wokół. Skończyły się głośne nawoływania handlarzy, ucichł wszędobylski gwar oraz ciągły stukot końskich kopyt o bruk. Tutaj nikt nie patrzył na niego wilkiem, został sam, tylko on jeden i w końcu mógł odetchnąć pełną piersią.
Na horyzoncie co rusz ukazywała się pokaźna sylwetka domostwa a to Vegelbudów, a to Rommerów, a to Luvertenów. Każda wydawała się okazalsza od poprzedniej, każda zapierała dech w piersiach. Eskel mijał je wszystkie zdumiony, że ktoś może żyć na tak wysokim poziomie, podczas gdy zaledwie parę stai dalej ludzie nie mają co do gara włożyć. Powoli przestawał dziwić się biedocie pałającej nienawiścią do arystokracji – dysproporcje między tymi dwoma stanami były aż nadto widoczne. Tu huczne bale, wykwintne potrawy i drogie suknie, a tam liczenie każdego grosza, przymieraniem głodem i ciągłe nękanie przez władzę. Nic dziwnego, że ludzie mieli dość.
Clearwaterowie, podobnie jak ich sąsiedzi, należeli do ścisłej czołówki arystokratycznych redańskich rodów. Twórcą rodzinnej potęgi był Markham Clearwater, zarządca tartaku, który w przeciągu paru lat dorobił się niebotycznego majątku na handlu terpentyną pozyskiwaną właśnie z drzew. Teraz schedę po nim przejął Felix Clearwater, człowiek o konserwatywnych poglądach, słynący ze swojej niechęci do nieludzi oraz doprowadzania dłużników na skraj bankructwa. Zastanawiając się, jak będzie wyglądało ich spotkanie, Eskel z niecierpliwością wypatrywał swojego celu. Posiadłość jednej z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodzin w Novigradzie powinna być tuż, tuż.
Wciąż nachodziło go pytanie, czy dobrze zrobił, przyjmując zlecenie od Delacroix. Jeśli okaże się, że ten cały potwór rzeczywiście jest wampirem, i to w dodatku wampirem wyższym, Eskel będzie miał ciężki orzech do zgryzienia. Przecież nie był w stanie zabić wampira wyższego. Walka z nim stanowiła rzecz niezwykle trudną nawet dla najbardziej doświadczonego wiedźmina. Vesemir zawsze powtarzał, aby bez żadnych skrupułów tępić wszelkie ekimmy, garkainy i fledery, gdyż są to wampiry bezrozumne, opętane jedynie żądzą krwi, ale od wampirów wyższych należy bezwzględnie trzymać z daleka.
No chyba, że chce się zostać plamą kiszek i flaków na suficie...
Z drugiej jednak strony pięć tysięcy koron piechotą nie chodzi i jeśli jakimś cudem uda mu się porozumieć z potworem i przekonać go, aby zostawił Felixa Clearwatera oraz jego krnąbrną córeczkę w spokoju, będzie ustawiony na długi, długi czas. A czyż nie właśnie o to mu chodziło?
Pełen wewnętrznych rozterek i gnębiony wątpliwościami, Eskel zmierzał coraz dalej na wschód, zostawiając za plecami budzący się do kolejnego dnia zgiełkowy Novigrad.
CZYTASZ
Wiedźmin || Dzikie Słoneczniki
FantasyRazu któregoś pewien wiedźmin... I to nie byle jaki wiedźmin, ale Eskel, najlepszy przyjaciel samego Geralta z Rivii, słynnego Białego Wilka budzącego postrach wśród gawiedzi jako Rzeźnik z Blaviken... Jak potoczyła się historia Geralta? Wiemy bardz...